Straż pożarna otrzyma za ponadnormatywną pracę na Euro 2012 niemal tyle samo pieniędzy co policja. Policjanci po cichu przyznają, że to skandal.
MSW podało ostatnio, że w czasie piłkarskich mistrzostw Europy policjanci wypracowali nadgodziny na kwotę 8,3 mln zł, a strażacy na 7,24 mln zł.
Ministerstwa nie zastanowiło, jak to możliwe, że rachunek za nadgodziny dla około 100 tys. policjantów wyniósł tyle samo co dla ok. 30 tys. strażaków. Trudno znaleźć wytłumaczenie tego fenomenu w komunikacie resortu, choć jego większą część zajmuje podsumowanie czasu pracy służb.
Okazuje się, że łączny czas służby i nadgodzin policji podzielony przez normalny okres służby daje efekt porównywalny z zaangażowaniem w operację zabezpieczenia turnieju 201 tys. policjantów. To dwukrotnie więcej, niż liczy polska policja.
– Najdłużej byłem w pracy 30 godzin, bez snu. Przyjechaliśmy w kolumnie z Rzeszowa, aby wspomóc stołecznych policjantów podczas meczu Polska – Rosja, gdy doszło do zamieszek – mówi DGP funkcjonariusz policji, jeden z 16 tys., którzy zabezpieczali spotkanie.
W tym samym komunikacie wysiłek straży pożarnej podsumowany jest zaledwie kilkoma zdaniami. Euro zabezpieczało (razem z OHP) 14,5 tys. strażaków.
Zapytaliśmy Komendę Główną Straży Pożarnej, ile miała interwencji w trakcie Euro i dla porównania w tym samym czasie przed rokiem? Okazuje się, że niemal dokładnie tyle samo – po 38 tysięcy.
Zagadkowe, jak ekonomista z wykształcenia, były pracownik renomowanego audytora Deloitte, a później właściciel własnej firmy zajmującej się księgowością wiceminister Michał Deskur nie zwrócił uwagi na absurd wyliczeń strażaków. I aż strach pomyśleć, że właśnie nadzoruje tworzenie astronomicznych budżetów podległych mu służb – tylko policja wydaje 10 mld zł.
Ta sprawa jasno pokazuje, że MSW słabo sobie radzi ze swoimi zadaniami. Już wcześniej policjanci i strażacy niecierpliwili się, że wypłata obiecanych pieniędzy za nadgodziny się przeciąga. Sfinalizowała się dopiero w miniony wtorek, niemal dwa miesiące po ostatnim gwizdku na turnieju. I to dlatego, że alarm w mediach podniosły związki zawodowe.
– Dlaczego rozliczenie trwa tak długo? Na miejscu był sztab, minister sportu, premier. Wszyscy nas chwalili, zaczynając na piłkarskiej federacji a kończąc na prezydencie. Co mam powiedzieć funkcjonariuszom, którzy dzwonią i dopytują się, co z ich pieniędzmi za to, że przez miesiąc byli w ciągłej dyspozycji, skoszarowani i poza domami? – pytał niedawno przewodniczący związków Antoni Duda.
Winę za zwłokę resort natychmiast zrzucił na kierownictwa poszczególnych służb tłumacząc, że jeszcze nie przesłali konkretnych wyliczeń.
To jednak mało przekonujące, biorąc pod uwagę, jakiemu oddolnemu ciśnieniu podlegali komendanci główni: policji, straży pożarnej czy granicznej. Dużo bardziej prawdopodobne jest, że utknęły one na biurku nadzorującego formacje mundurowe wiceministra Deskura. Tym bardziej że w resorcie podczas swojego krótkiego urzędowania zdążył zasłynąć z opóźnień w czytaniu poczty i problemów z podejmowaniem decyzji.