Obsadzanie stanowisk przez działaczy partyjnych w spółkach Skarbu Państwa znajomymi lub członkami rodzin to tylko wierzchołek góry lodowej. Sytuacja powszechnego nepotyzmu występuje w całej administracji publicznej. Tylko od uczciwości dyrektorów generalnych zależy, czy do pracy w urzędzie trafią osoby z polecenia. Często kierownicy ustawiają kryteria naboru pod wskazanego kandydata. Często pod takiego, który już tam pracuje na zlecenie. Nie reagują na kontrolerów.
Szefowie urzędów mają wyćwiczone do perfekcji ustawianie konkursów pod określonego kandydata. Eksperci wskazują, że dopóki nie zostanie wprowadzona kara, na przykład wydalenie z pracy w służbie publicznej za tego typu działania, to proceder zatrudniania znajomych bez kwalifikacji nie zniknie.

Konkursowa fikcja

W spółkach, w których udział ma państwo, wystarczy utworzyć spółkę córkę, aby nie było w niej konkursów. Okazuję się jednak, że nawet wprowadzenie powszechnej procedury konkursowej niewiele daje. Ta funkcjonuje w samorządach, a i tak często jest omijana. Potwierdza to ubiegłoroczny raport Najwyższej Izby Kontroli (NIK). Co ciekawe, mimo zaleceń usunięcia nieprawidłowości samorządy tylko z rzadka się do nich dostosowały.
– Stwierdzaliśmy ewidentne przypadki, gdy konkursy były ustawione pod konkretnego kandydata. Wystarczyło popatrzeć na wymagane wykształcenie lub konieczność znajomości języka obcego, który nie jest powszechnie znany i potrzebny w pracy – potwierdza Paweł Biedziak, rzecznik NIK.
Jak urzędy państwowe zatrudniają pracowników / DGP
Problemem jest, jak podkreśla, że kontrolerzy nie mogą zmusić szefa urzędu, aby taką osobę zwolnił. NIK pozostaje tylko powtarzać tego typu kontrole i alarmować. Kolejne sprawdzanie procedur zatrudnienia m.in. w gminach odbędzie się w przyszłym roku.
Raport NIK potwierdza również inną nagminną praktykę. Samorządy nie zajmują się organizacją konkursów, ale po prostu zatrudniają na umowach cywilnoprawnych.

Bez języka za granicą

Zastrzeżeń NIK nie brakuje też do samego naboru. Na przykład określone przez urząd miasta w Skierniewicach w ogłoszeniach kryteria naboru były zbieżne z posiadanymi kwalifikacjami oraz doświadczeniem zawodowym tych osób, które zostały wyłonione w konkursie. W efekcie na stanowisko naczelnika jako wymóg wskazywano obowiązek posiadania stażu pracy w samorządzie (a w przypadku takich stanowisk nie jest to wymagane i zamyka drogę innym osobom spoza urzędu). Z kolei do współpracy z miastami partnerskimi wyłoniono osobę z wykształceniem filologii polskiej i doświadczeniem dziennikarskim, bo takie wymagania zostały dokładnie wpisane w ogłoszeniu. Kontroler NIK zdziwił się, że nie wymagano od kandydata znajomości języka obcego, mimo że miał współpracować z sześcioma krajami.
– To były tylko subiektywne odczucia kontrolera, bo i tak nic nam nie udowodnił – zapewnia Barbara Guzewska, zastępca naczelnika wydziału organizacyjnego Urzędu Miasta w Skierniewicach.
Podkreśla, że żadnego zalecenia kontrolerzy urzędowi nie przedstawili.

Bez formalnych zarzutów

Na tle samorządów znacznie lepiej wypada administracja rządowa, w których pracownicy są zatrudniani na podstawie ustawy z 21 listopada 2008 r. o służbie cywilnej (Dz.U. nr 227, poz. 1505 z późn. zm.).
– Obowiązujące od ponad trzech lat nowe przepisy sprawdzają się i gwarantują powszechny i konkurencyjny dostęp do pracy w tych jednostkach. Poprzednia ustawa i utworzenie Państwowego Zasobu Kadrowego nie dawały tej gwarancji – przekonuje Paweł Biedziak.
Przyznaje jednak, że nawet jeżeli nabór nie jest prowadzony właściwie, kontrolerzy nie są w stanie ustalić, czy określona osoba wyłoniona w konkursie jest z polecenia.

Pozorny spokój

Zdaniem ekspertów pozytywna ocena NIK nie świadczy, że w urzędach centralnych nie ma przypadków ustawianych konkursów.
– Jeśli znajomy polityka z partii rządzącej przystępuje do konkursu, to jedynie inny kandydat wyżej postawionego polityka mógłby mu przeszkodzić w otrzymaniu stanowisk kierowniczych – wskazuje prof. Józefina Hrynkiewicz, była szefowa Krajowej Szkoły Administracji Publicznej.
Jej zdaniem nie ma właściwej kontroli nad przebiegiem konkursów, bo zaledwie garstka urzędników z departamentu służby cywilnej się tym zajmuje. A obserwatorzy trafiają tylko do konkursów na wyższe stanowiska.
W administracji rządowej również działa mechanizm zatrudniania na zlecenie, a dopiero później rozpisywany jest dla tej osoby konkurs. Takie praktyki miały miejsce na przykład w departamencie rozwoju regionalnego resortu pracy, który później został przekształcony w Ministerstwo Rozwoju Regionalnego.
– Wielokrotnie też dochodzi do powtarzania konkursów, bo minister lub wojewoda nie są zadowoleni z wyłonionego kandydata – mówi Artur Górski, członek Rady Służby Cywilnej.
Za przykład podaje stanowisko dyrektora generalnego w Ministerstwie Finansów, na które trafiła osoba z gabinetu politycznego.
– Tak bardzo ministrowi zależało na tej kandydaturze, że nawet zrezygnowano z testów, bo kandydatka poinformowała, że nie lubi ich rozwiązywać – dodaje Artur Górski, obserwator konkursu. Mimo to funkcję objęła.



Im niżej, tym łatwiej

Na niższych stanowiskach przy ustawianiu naboru nie ma już żadnego problemu. W jednym z urzędów do konkursu przystąpił na pół etatu radca prawy.
– Zadzwonił do mnie znajomy dyrektor i poinformował, że to stanowisko, na którym odbędzie się konkurs, jest już nieformalnie obsadzone. Ale przy kolejnym będzie już tworzone pode mnie – mówi nieoficjalnie DGP radca prawny i wieloletni urzędnik.
Ewa Polkowska, szefowa kancelarii Senatu wyjaśnia jednak, że komisja konkursowa jest powoływana przez pracodawcę.
– Więc wybory zawsze mogą być subiektywne – dodaje.
Jej zdaniem dyrektorzy generalni powinni umieć powiedzieć ministrowi czy innemu politykowi, że nie zgadzają się na wyżej wymienione praktyki. Tyle że w urzędniczych realiach, to mało prawdopodobne.
– Dyrektor generalny nie odmówi zorganizowania konkursu pod określoną osobę, jeśli polecą mu to minister lub wojewoda. W przeciwnym razie musiałby się pożegnać ze stanowiskiem, a nawet pracą w urzędzie – mówi dr Aleksander Proksa, radca prawny, były prezes Rządowego Centrum Legislacji (RCL).
Według niego tego typu spraw jest bardzo dużo.
– Świadczy o tym nawet to, że nie bez powodu nową osobę, która przychodzi do pracy w urzędzie, inni pytają na wstępie, od kogo jest – dodaje.
Część ekspertów uważa, że skala zjawiska może być jeszcze większa, jeśli dojdzie do planowanego przez rząd otwarcia dostępu do stanowisk kierowniczych.
– To może doprowadzić do zwiększonego zatrudniania po znajomości – alarmuje Artur Górski.

Zatrudniają z marszu

Nie brakuje też urzędów, w których nie ma w ogóle procedur konkursowych, a znalezienie pracy z polecenia może nastąpić z dnia na dzień. Dotyczy to wszystkich tych jednostek, w których zatrudniani są pracownicy na podstawie ustawy z 16 września 1982 r. o pracownikach urzędów państwowych (t.j. Dz.U. z 2001 r. nr 86 poz. 953 z późn. zm.). Próby wprowadzenia tam naboru na wzór służby cywilnej spotkały się z wielkimi protestami i posłowie się z tego pomysłu wycofali. Ustawa ta działa m.in. w Rządowym Centrum Legislacji, w kancelarii Sejmu, Senatu i prezydenta.
– Chciałabym, aby te zasady naboru zostały wprowadzone, ale nie ma woli politycznej – przyznaje Ewa Polkowska.
Tłumaczy, że najlepszym rozwiązaniem byłoby określenie zasad zatrudniania w jednej ustawie dla całej administracji publicznej.
– Dzięki temu nie byłoby też problemu z wymianą urzędników między poszczególnymi jednostkami bez zbędnych formalności – dodaje.

Karać za nepotyzm

Ewa Polkowska uważa, że przy naborach wciąż mamy brak nadzoru i pewne przyzwolenie na nieprawidłowości.
Według niej przede wszystkim wciąż zawodzi czynnik ludzki.
– Dlatego za praktyki związane z nepotyzmem powinno grozić dyrektorom wydalenie z pracy w administracji publicznej. Samo wprowadzenie takiego przepisu byłoby odpowiednim straszakiem dla nieuczciwych osób – przekonuje dr Aleksander Proksa.