Cztery lata temu chcieli zarabiać przynajmniej 2 tys. zł na rękę, dzisiaj wystarczy im 1,3 tys. Ci z Małopolskiego czy Podlaskiego cieszą się nawet, gdy pracodawca zaproponuje im płacę minimalną, nieco ponad 1,1 tys. zł. Młodzi szukający pracy, głównie świeży absolwenci wyższych uczelni i szkół zawodowych, spokornieli.
– Wielu z nich unika rozmowy o pieniądzach – mówi Halina Frańczak z firmy Deloitte, która przygotowuje właśnie nową edycję raportu „Pierwsze kroki na rynku pracy”. Z badań wynika, że dziś wysokość wynagrodzenia znajduje się dopiero na szóstym miejscu wśród najważniejszych aspektów w pierwszej pracy. Bardziej liczy się możliwość uczestniczenia w ciekawych projektach i szkoleniach, dobra atmosfera, prestiż pracodawcy i współpraca z wysokiej klasy specjalistami.
Młodzi bezrobotni / DGP
Zmiany w podejściu młodych kandydatów do pracy widzi też Ryszard Pazdan, prezes firmy Atmoterm z Opola. – Dwa lata temu absolwenci nie godzili się pracować bez etatów i niechętnie zostawali po godzinach. Teraz nie stroją fochów i mówią, że przez pierwsze lata gotowi są poświęcać pracy nawet swój prywatny czas – mówi.
To coś nowego, bo z dotychczasowych badań wynikało, że współcześni dwudziestoparolatkowie cenią sobie głównie komfort życia: chcą kończyć pracę o godz. 17.00, a wieczory spędzać z rodziną lub przyjaciółmi. Wśród specjalistów od rekrutacji krążą anegdoty o młodym człowieku, który nie przyjął oferty pracy, gdy dowiedział się, że nie będzie mógł wchodzić na Facebooka.
Dzisiejsi absolwenci nie liczą już na etaty. Godzą się na umowy-zlecenia, o dzieło, nie kręcą nosem na darmowe staże. – Przestali wierzyć w mit uczelnianego wykształcenia – podsumowuje Mateusz Walewski, ekspert od rynku pracy z PricewaterhouseCoopers. Jeśli decydują się na kolejny fakultet, to albo uciekają przed bezrobociem, albo już pracują – studia pomogą im awansować.
Wielu absolwentów decyduje się na założenie działalności gospodarczej, bo pracodawcy chętniej widzą samozatrudnionych.
W najlepszej sytuacji niezmiennie są absolwenci wydziałów politechnicznych. Programiści, informatycy czy absolwenci kierunków inżynieryjnych dalej mają wysokie oczekiwania płacowe, nierzadko przekraczające 3 tys. zł netto, i wprost mówią, że preferują etaty. – Ale i oni mają większą świadomość, że po uczelni niewiele potrafią – mówi Dariusz Olesiński, odpowiedzialny za rekrutację w spółce motoryzacyjnej NGK Ceramics Polska. Dodaje, że większość z nich dopiero po roku staje się pełnowartościowymi pracownikami. To wina słabej jakości kształcenia i kiepskiego dostosowania programów szkolnych do potrzeb biznesu.
W niewiele lepszej sytuacji są absolwenci szkół zawodowych. Wprawdzie zapotrzebowanie na nich jest duże, ale firmy, obawiając się spowolnienia gospodarczego, nie chcą zatrudniać ich na umowy cywilno-prawne. Wolą korzystać z agencji pracy tymczasowej, która dostarcza im robotników wtedy, gdy dostają większe zamówienia i muszą zwiększyć produkcję. To właśnie dlatego, aż 40 proc. wszystkich zarejestrowanych w agencjach pracy tymczasowej stanowią ludzie młodzi – poniżej 25. roku życia.
Brytania zatrudnia się sama
Brytyjczycy przeanalizowali, jakie skutki dla rynku pracy ma wzrost liczby samozatrudnionychod 2008 r. Według londyńskiego Instytutu ds. Zatrudnionych i Rozwoju (CIPD) udało się powstrzymać dynamikę wzrostu bezrobocia, które na Wyspach jest wysokie – 8,3 proc., co w liczbach bezwzględnych oznacza 2,64 mln osób. Zaobserwowano też, że samozatrudnieni to obok budowlańców głównie przedstawiciele tzw. prestiżowych zawodów, np. finansiści (ich liczba od 2008 r. wzrosła o 24 proc.) czy informatycy (28 proc.).
Według CIPD gdyby nie ludzie prowadzący działalność gospodarczą, bezrobocie na Wyspach byłoby wyższe o 4 pkt proc. Podczas gdy liczba pracowników na etacie zmalała od początku kryzysu w 2008 r. o 3 proc., to grono samozatrudnionych urosło o ponad 8 proc. – do 4 mln osób. Dziś samodzielni stanowią 14,2 proc. ogółu pracujących.
Co ciekawe, o ile wcześniej na pracę bez etatów decydowali się głównie mężczyźni (dziś dwie trzecie wszystkich bezetatowców), po 2008 r. kobiety częściej wybierały samozatrudnienie. Stanowią 60 proc. nowo przybyłych bezetatowców. Dwie trzecie prowadzących działalność gospodarczą pracuje ponad 30 godzin tygodniowo.