W przygotowanym przez resort nauki rozporządzeniu w sprawie studiów uregulowane zostały m.in. warunki, które muszą być spełnione, aby zajęcia dydaktyczne mogły być prowadzone w trybie e-learningowym. Jeden z przepisów budzi gigantyczne zastrzeżenia środowiska. Chodzi o zapis określający liczbę punktów ECTS*, jaką można uzyskać w ramach takiej formy kształcenia. W projekcie zapisano bowiem, że nie może być ona większa niż 30 proc. łącznej liczby tych punktów, koniecznej do ukończenia studiów na danym poziomie (obecnie przepisy mówią o maksymalnie 60 proc. ogólnej liczby godzin zajęć dydaktycznych określonych w programach kształcenia).
Studiowanie w Polsce nie takie tanie / Dziennik Gazeta Prawna
– Projektowane rozwiązania mają przede wszystkim na celu zapewnienie wysokiej jakości kształcenia na studiach. Zgodnie z docierającymi do ministerstwa sygnałami realizacja nauczania na odległość w uczelniach wymaga doskonalenia, aby mogło być ono prowadzone w pełni profesjonalnie – wyjaśnia DGP Katarzyna Zawada, rzecznik MNiSW. Konkretnych przykładów nie chciała jednak podać. Jej zdaniem projektowane regulacje nie ograniczają uczelni w możliwościach wykorzystywania nowoczesnych technologii nauczania.

Obecność na rynku międzynarodowym

Innego zdania są szkoły wyższe. „Proponowane ograniczenie liczby punktów ECTS możliwych do uzyskania w edukacji online może doprowadzić do izolacji polskich uczelni” – czytamy w opinii Politechniki Łódzkiej. Jej rektor prof. Sławomir Wiak tłumaczy DGP, że chodzi o rolę e-learningu w systemie kształcenia w kontekście zmian demograficznych.
– Globalna liczba studentów nadal rośnie. Co jednak ciekawe, maleje w tej sumie udział żaków z krajów rozwiniętych. Kolejnym interesującym trendem jest rosnąca mobilność studentów, szczególnie tych z Chin, Indii oraz Korei Południowej. Prognozowany spadek liczby studentów w Polsce do roku 2025 spotyka się więc ze zwiększonym globalnym popytem na usługi edukacyjne na poziomie wyższym, zwiększoną mobilnością tej grupy oraz intensywnym rozwojem technologii IT. Naturalną reakcją na opisane zjawiska powinno być zatem rozszerzenie oferty dydaktycznej polskich uniwersytetów za granicą, z zastosowaniem różnych metod i technik kształcenia na odległość. Prawne ograniczenie tej formy kształcenia nie pozwala na taką reakcję, tworząc lukę, którą z pewnością zapełni propozycja uniwersytetów z innych krajów – wyjaśnia prof. Wiak.

Rynek krajowy

Profesor Sławomir Wiak zwraca także uwagę na zapotrzebowanie wewnętrzne. – Szczegółowa prognoza dla naszego kraju, dotyczące lat 2008–2035 na podstawie danych GUS, wskazuje na silny spadek liczby studentów w grupie wiekowej 19–24 przy jednoczesnym dużym wzroście liczby kształcących się w grupie wiekowej 35+, czyli ludzi pracujących, pragnących podnieść swój poziom wykształcenia w celu kontynuowania kariery zawodowej lub zmiany profesji. Ze względu na obowiązki zawodowe i rodzinne studenci z tej grupy często przerywają edukację, gdyż nie mogą podołać dojazdom na zajęcia stacjonarne na wybranym uniwersytecie. Oferta kształcenia online wydaje się naturalnym rozwiązaniem tego problemu – dodaje prof. Wiak.
Z kolei prof. Piotr Stec, dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Opolskiego, uważa, że ustawodawca jest w tym przypadku nadmiernie ostrożny i konserwatywny. – Jestem ogromnym zwolennikiem kształcenia w systemie online. Popatrzmy zresztą na to, co się dzieje na świecie. Istnieją przecież studia, które można odbyć całkowicie on line, zresztą prowadzone przez bardzo dobre uczelnie. Dlatego nie widzę racjonalnego powodu dla takiego ograniczenia. To uniemożliwia wprowadzenie innowacji dydaktycznych. A obecność fizyczna na uczelni nie jest już konieczna. Anglicy mają system o nazwie degree apprenticeships, który polega na tym że 80 proc. czasu student spędza na nauce zawodu w firmie, a tylko 20 proc. na zajęciach na uniwersytecie. Jeżeli robią to najlepsze szkoły wyższe na świecie, to nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy być gorsi – podkreśla prof. Stec.
Nie widzi przy tym zagrożenia dla jakości edukacji.
– Utrzymanie poziomu to na pewno nie jest proste zadanie, niezależnie od trybu, w jakim kształcenie się odbywa. Przykładowo Uniwersytet Londyński, czyli naprawdę dobra uczelnia, uczy w ten sposób, że student dostaje partię materiału do przyswojenia i potem przychodzi na egzamin – wyjaśnia prof. Stec.
– Obecnie kształcenie online to jeden z najlepiej monitorowanych i zaawansowanych technologicznie sposobów kształcenia. Wykorzystanie metod edukacji zdalnej nie eliminuje tradycyjnych form sprawdzania wiedzy i kompetencji, odbywających się stacjonarnie. Nie zagraża zatem obniżeniu poziomu wykształcenia – dodaje prof. Wiak.

Potrzeba rozwagi

W ocenie prof. Jerzego Pisulińskiego, dziekana Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, należałoby do kwestii punktacji podejść bardziej elastycznie. – Przykładowo dopuścić większą liczbę godzin w ramach kształcenia online ze względu na specyfikę kierunku, np. dla informatyków. Przecież sprawdzanie ich postępów w nauce może się odbywać zdalnie. Poza tym świat idzie do przodu i studenci nie widzą już potrzeby siedzenia na tradycyjnym wykładzie w murach uniwersytetu. Nas chce się zepchnąć w XIX-wieczny model nauczania. Tak nie powinno być – tłumaczy prof. Pisuliński. Sceptycznie podchodzi jednak do studiów, które odbywają się tylko w systemie e-learningowym.
Ministerstwo zapewnia, że pozostaje otwarte na wszelkie uwagi zgłaszane w ramach trwających konsultacji projektu rozporządzenia.
Etap legislacyjny
Projekt rozporządzenia w konsultacjach