Upolitycznienie, brak stabilnej pracy i kuszące propozycje z rynku nie zachęcają pracowników budżetówki do podwyższania swoich kwalifikacji
Członkowie korpusu służby cywilnej narzekają, że już 11 rok z rzędu nie zostanie im odmrożona kwota bazowa, od której wielokrotności jest naliczana pensja. W czasie ostatniej dekady tylko kilka razy dochodziło też do wzrostu funduszy wynagrodzeń. Pieniądze trafiały najczęściej do najmniej zarabiających albo na nagrody dla wybrańców.
Pracownicy służby cywilnej mają jednak możliwość na podwyższenie wynagrodzenia. Wystarczy, że udokumentują bardzo dobrą znajomość określonych języków obcych i przystąpią do egzaminu na urzędnika mianowanego. Co roku przeprowadza go Krajowa Szkoła Administracji Publicznej. Jednak, jak się okazuje, zainteresowanie nim z roku na rok się zmniejsza, a liczba osób, które go zaliczą, jest tak mała, że od dwóch lat nie jest wypełniany ustalony przez rząd limit mianowań. Wszystko wskazuje na to, że w tym roku będzie podobnie. Do egzaminu przystąpiło 605 osób, przewidziany limit wynosi 350.

Dwa lata z niepełnym limitem

W ubiegłym roku limit został ustanowiony na poziomie 280 osób. Do sprawdzianu przewidzianego w toku postępowania kwalifikacyjnego dla pracowników służby cywilnej przystąpiły wtedy 563 osoby (w 2016 r. – 607). Wynik pozytywny uzyskało 236 (41,9 proc.). Sytuację ratują co roku absolwenci KSAP. W 2017 r. 39 z nich złożyło wnioski o mianowanie w służbie cywilnej, więc łącznie mianowano 275 osób. Do wypełnienia pełnego limitu zabrakło pięciu. Gorzej było w 2016 r., kiedy egzamin na urzędnika mianowanego zdało zaledwie 121 osób (przy limicie 200). A jeszcze 10 lat temu do egzaminu na urzędnika przystępowało blisko dwukrotnie więcej chętnych niż w ostatnich latach.
– Dużą rolę odegrało tu zmniejszenie limitu. Odczytano to tak, że administracji rządowej nie zależy na urzędnikach mianowanych – mówi dr Jakub Szmit, ekspert ds. administracji publicznej z Uniwersytetu Gdańskiego. – A przecież osoby, które zaliczą egzamin, poza wyższą pensją, mają gwarancję stabilności zatrudnienia. Za 10 lat sytuacja na rynku pracy może się zmienić – dodaje. – Kilka lat temu osób, które zdawały egzamin, było znacznie więcej, niż wynosił limit, i tylko najlepsi z najlepszych mogli otrzymać mianowanie. Obecnie wystarczy tylko zdać egzamin – zauważa dr Jakub Szmit.
Eksperci przyznają, że dla pracowników służby cywilnej, którzy znają język angielski, francuski lub niemiecki, zdanie państwowego egzaminu nie powinno być trudne. – Tyle, że osoby, które mają takie kwalifikacje, najczęściej odchodzą z administracji i szukają dużo bardziej atrakcyjnych posad na wolnym rynku – przekonuje Jakub Szmit.
Z taką argumentacją zgadza się prof. Bogumił Szmulik, radca prawy i ekspert ds. administracji publicznej.
Jego zdaniem osoby, które posiadają certyfikaty językowe i wykazują się dużą wiedzą, przy niskim obecnie bezrobociu, częściej decydują się na rozpoczęcie kariery na rynku prywatnym. – Tam z takimi kwalifikacjami mogą spokojnie podwoić, a nawet potroić wynagrodzenie – zapewnia.
– Młody pracownik z trzyletnim doświadczeniem zamiast zarabiać 3 tys. brutto, po zdanym egzaminie będzie miał 3880 zł brutto. A to nie jest wcale zachęta przy kwalifikacjach i wiedzy, jaką trzeba się wykazać. Dodatkowo ludzie mają dużo pracy i mało czasu na naukę – dodaje Tomasz Ludwiński, przewodniczący Rady Krajowej Sekcji Pracowników Skarbowych NSZZ „Solidarność”.
Liczba urzędników mianowanych od dwóch lat spada. – Najwięcej spośród tych, którzy odchodzą ze służby cywilnej jest pracowników administracji podatkowej. To fachowcy, którzy chętnie są zatrudniani przez firmy, bo świetnie się orientują, jak funkcjonują urzędy skarbowe i inne instytucje – tłumaczy Tomasz Ludwiński.

Upolityczniona służba

Część ekspertów przyczynę złej sytuacji w służbie cywilnej upatruje w zmianach, jakie w ostatnim czasie nastąpiły. Najważniejsza z nich sprawiła, że od 23 stycznia 2016 r. praktycznie każda osoba po studiach może zostać powołana na stanowisko dyrektora w urzędzie.
To skutecznie zablokowało możliwość awansu wśród urzędników mianowanych, którzy wcześniej mieli największe szanse na taką posadę.
– Mianowani to zaledwie 6 proc. pracowników administracji rządowej, którzy mają potwierdzone kwalifikacje. Ta liczba powinna się co najmniej podwoić. Niestety, wśród młodych osób brakuje motywacji do ubiegania się o ten status. Ale nie ma się co dziwić, skoro nie mają realnych szans na awans – mówi dr Stefan Płażek, adwokat i adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
– Dyrektorom generalnym i bezpośrednim przełożonym również nie zależy na tym, aby ich podwładni podwyższali swoje kwalifikacje. Na urzędników mianowanych, którzy w dużym stopniu są chronieni przed zwolnieniem, możliwość nacisku staje się niewielka w porównaniu do pozostałych zatrudnionych – dodaje.
Do tego, że mamy niepewną sytuację w administracji, dochodzą co pewien czas nieoficjalne zapowiedzi ograniczenia przywilejów dla urzędników mianowanych, czyli m.in. utrudnienie zdobywania kolejnych stopni awansu, które wiążą się za każdy razem z wyższą gratyfikacją.
– Praca w urzędach nie jest już tak stabilna, a do tego jeszcze wkracza polityka. Dlatego nikt nie chce się wychylać i zdawać egzaminu, który nie jest dobrze widziany przez przełożonych. Przecież oni sami często nie mają potwierdzonych kwalifikacji nawet przez zwykłą rozmowę kwalifikacyjną, a co dopiero państwowy egzamin – kończy dr Stefan Płażek.
Dziennik Gazeta Prawna