Premier zapowiedział zmniejszenie liczby urzędników, a chwilę później... zdecydował o utworzeniu nowych stanowisk. Specjaliści twierdzą, że reorganizacja może się okazać niemożliwa do przeprowadzenia.
Zatrudnienie (dane w tys.) / Dziennik Gazeta Prawna
– Administracja publiczna powinna trochę się odchudzić. Przez poprzednie 8–9 lat tylko rosła – mówił na antenie Telewizji Trwam nowy szef rządu Mateusz Morawiecki. I dodał, że zamierza bardzo dokładnie oglądać każdy grosz publiczny. Nie była to pierwsza tego typu deklaracja z jego ust. Takie plany snuł już w czasie, kiedy szefował ministerstwom finansów i rozwoju.
Eksperci nie mają najmniejszych wątpliwości: armię urzędników faktycznie przydałoby się przyciąć, bo za koalicji PO-PSL bardzo się rozrosła. Dotyczy to nie tylko szczebla rządowego, ale i samorządowego. W pierwszych latach sprawowania władzy przez poprzednią ekipę przybyło aż 40 tys. pracowników budżetówki. Problem w tym, że trzeba będzie wykazać ogromną determinację, by teraz zmniejszyć zatrudnienie. Pytanie, czy szefowi rządu jej wystarczy.
Zacznijmy od audytu
Za każdym razem, kiedy powraca temat ograniczania liczby urzędników, pojawia się pomysł, aby taką decyzję poprzedzić rzetelnym audytem wewnętrznym w poszczególnych urzędach. Takie przedsięwzięcie było już planowane przez resort finansów w 2010 r., ale ostatecznie przerosło samych pomysłodawców.
– Jeśli premier Morawiecki poważnie myśli o odchudzeniu administracji, to nie powinien tego zaczynać od zwolnień. Taki krok musi być poprzedzony audytem zadaniowym. Trzeba sprawdzić, czy w poszczególnych instytucjach kompetencje i zadania poszczególnych pracowników nie nakładają się na siebie – uważa prof. Jolanta Itrich-Drabarek z Uniwersytetu Warszawskiego, były członek Rady Służby Cywilnej.
Zgadza się z nią prof. Maria Gintowt-Jankowicz, była dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej i była sędzia TK.
– Trzeba sprawdzić, w których wydziałach jest za dużo pracowników, a w których być może zbyt mało. Trzeba też stawiać na urzędników mianowanych, w tym absolwentów KSAP, którzy swoimi kompetencjami mogą tylko wzmocnić administrację rządową – komentuje.
Emeryci odchudzą urzędy
Zdaniem ekspertów nadchodzi idealny moment na przeprowadzenie bezbolesnej reorganizacji w instytucjach państwowych. Bo środowisko urzędnicze szybko się starzeje. Z ostatniego sprawozdania szefa służby cywilnej za 2016 r. wynika, że tylko w ciągu roku udział pracowników w przedziale wiekowym 31–50 lat wzrósł z 52,8 proc. do 59,7 proc., a tych w wieku powyżej 50 lat z 26,9 proc. do 32 proc.
– W najbliższych latach tysiące urzędników będą kończyć karierę zawodową. Sprzyjać temu będzie także obniżenie wieku emerytalnego – tłumaczy prof. Tomasz Rostkowski ze Szkoły Głównej Handlowej. Jego zdaniem premier musi się też rozprawić z nadmierną ilością niespójnych zadań wynikających z przeregulowania. I za przykład podaje elektroniczny obieg dokumentów w urzędach, któremu wciąż towarzyszy ten tradycyjny – papierowy.
Łatwo nie będzie
Eksperci nie są też przekonani, czy premierowi i urzędnikom wystarczy determinacji do przeprowadzenia zmian. – Bo walka z biurokracją nie jest łatwa. Często jest tak, że jeśli dojdzie do zwolnienia słabego urzędnika bez właściwego uzasadnienia czy twardych dowodów na brak kompetencji, to sąd decyduje o jego przywróceniu – komentuje prof. Bogumił Szmulik, radca prawny, ekspert ds. administracji publicznej. By tego uniknąć, trzeba odpowiednio wcześniej zaostrzyć oceny okresowe. Bo na razie prawie 100 proc. ocen osób pracujących w administracji rządowej jest pozytywnych.
Krytycznie o obietnicach Morawieckiego wypowiada się opozycja. – To populizm w czystej postaci. Premier zapowiada odchudzanie administracji, a z drugiej strony proponuje posady urzędnicze zdymisjonowanym ministrom. Mam tu na myśli choćby byłą już szefową KPRM panią Beatę Kempę – mówi Mariusz Witczak, poseł PO, członek Rady Służby Publicznej. Jego zdaniem administracja nie będzie się kurczyła, bo trzeba gdzieś pomieścić partyjnych działaczy.
Urzędy zawsze się bronią
Walkę z biurokracją przegrał w przeszłości także Donald Tusk. Przygotowana przez jego rząd specustawa z 16 grudnia 2010 r. o racjonalizacji zatrudnienia w państwowych jednostkach budżetowych i niektórych innych jednostkach sektora finansów publicznych miała doprowadzić do zmniejszenia liczby urzędników o co najmniej 10 proc. Jeszcze na etapie konsultacji kilkadziesiąt urzędów zgłosiło do niej ponad 600 uwag. Mimo to minister Michał Boni doprowadził do jej uchwalenia. Tyle że wtedy po stronie urzędników stanął prezydent Bronisław Komorowski i skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. A ten orzekł, że jej przepisy są niezgodne z ustawą zasadniczą. W efekcie cały plan ograniczania zatrudnienia trafił do kosza.
Później Sławomir Brodziński, były już szef służby cywilnej, forsował pomysł, by w miejsce odchodzących (np. na emeryturę) dwóch urzędników zatrudniać tylko jednego. Takie rozwiązanie nie znalazło jednak poparcia wśród członków Rady Ministrów.