Na poniedziałek ministerstwo zaplanowało spotkanie, które ma wyjaśnić kontrowersje wokół zmian w nauczaniu indywidualnym. Ale nie łagodzi swego stanowiska.
Pomimo protestów rodziców, rzecznika praw obywatelskich, Fundacji Helsińskiej i rzecznika praw dziecka resort nie wycofuje się z wprowadzonego zakazu indywidualnej edukacji na terenie szkoły lub przedszkola osób ze specjalnymi potrzebami.
– Błagam, nie zabierajcie nam nauczania indywidualnego w szkole – prosili MEN zrozpaczeni rodzice, którzy w ubiegłym tygodniu protestowali pod Sejmem. Urzędnicy odpowiedzieli, że „indywidualne nauczanie z powodu niepełnosprawności jest formą izolacji, co stanowi naruszenie podstawowych praw człowieka”.
Do tej pory uczeń kierowany na nauczanie indywidualne (np. z zespołem Aspergera) miał do dyspozycji trzy warianty. Mógł uczyć się w szkole indywidualnie (lekcje sam na sam z nauczycielem), w domu i w trybie mieszanym (dom – szkoła). MEN chce, by pozostał tylko jeden wariant – domowy – i to tylko w odniesieniu do przypadków szczególnych. Czyli osób np. obłożnie chorych, które fizycznie nie mogą być w szkole.
Takie reguły mają zacząć obowiązywać od września tego roku. Jak przekonuje MEN, uczeń, co do zasady, powinien funkcjonować w społeczności szkolnej. – Dyrektor szkoły powinien korzystać z dostępnych możliwości wspierania dziecka. Mamy narzędzia do tego, aby tego typu edukacja odbywała się w każdej szkole, i będziemy je doskonalić. Jednocześnie musimy usuwać wszystkie bariery, które taką edukację utrudniają – informują przedstawiciele MEN. Dodając, że chcą, aby do 2019 r. w każdej szkole pracowali psycholog i pedagog.
Według Agnieszki Niedźwieckiej z Projektu Wszystko Jasne Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom z Ukrytymi Niepełnosprawnościami im. Hansa Aspergera „NIE-GRZECZNE DZIECI” proponowane zmiany nie biorą pod uwagę specyficznych trudności uczniów z autyzmem czy chorobami psychicznymi, które nie są w stanie z powodu lęku czy zaburzeń sensorycznych spędzić wielu godzin w ławce, a rozwiązaniem dla nich nie jest nauka tylko w domu. W piśmie do MEN stowarzyszenie dodaje, że „planowane przez Panią Minister zniesienie możliwości realizacji nauczania indywidualnego na terenie placówki oświatowej będzie krzywdzące dla setek dzieci, które w tej chwili korzystają z tego wariantu”.
Zapytaliśmy, co o zmianach myśli Marek Tarwacki, dyrektor zespołu szkół w Łajskach, który wprost został wskazany przez MEN jako placówka, która w modelowy sposób realizuje opiekę nad dziećmi z niepełnosprawnościami. Okazuje się, że tak ceniona przez resort szkoła nie pozostawia na pomyśle ministerstwa suchej nitki.
MEN chce zlikwidować w ramach nauczania indywidualnego możliwość nauki na terenie szkoły. Przy tym powołuje się na państwa szkołę jako placówkę, która modelowo opiekuje się dziećmi z niepełnosprawnościami. Czy pana zdaniem nauka sam na sam z nauczycielem w budynku szkolnym jest bez sensu, jak twierdzi MEN?
Marek Tarwacki Wręcz przeciwnie. Jest wiele dzieci – szczególnie z autyzmem, z zespołem Aspergera, z ADHD i innymi potrzebami specjalnymi, uczniów, którzy potrzebują kilku albo więcej lekcji na innych zasadach. Na przykład właśnie indywidualne lekcje przez krótszy lub dłuższy czas.
To dlaczego MEN chce taką opcję zlikwidować?
Nie wolno tego robić. Problem polega na czymś innym. Moim zdaniem większy wpływ na realizację nauki ucznia z niepełnosprawnościami powinni mieć dyrektorzy, zespół terapeutów pracujący w szkole.
A teraz nie mają?
Niewielki. Szkoła dostaje orzeczenie z poradni psychologiczno-pedagogicznej z zapisanym wymiarem godzin, które uczeń ma realizować jako nauczanie indywidualne. Zgłasza te potrzeby do organu założycielskiego (czyli najczęściej samorządu), który przekazuje dodatkowe pieniądze i musi realizować program według wskazania poradni. Tymczasem w każdej szkole dla takiego dziecka powinien być przygotowany indywidualny program terapeutyczny przez nauczycieli, specjalistów: pedagoga i psychologa z rodzicami, którzy razem powinni zdecydować, jaki sposób nauki byłby dla danego ucznia najlepszy. Czy część lekcji powinien mieć w ramach zajęć indywidualnych, czy np. dodatkowych zajęć sensorycznych albo pomocy w domu. Program musi być dostosowany do dziecka. I według mnie większa dowolność powinna być zostawiona dyrektorom.
To działa tylko wtedy, kiedy w szkole są dyrektor i nauczyciel, którym się chce.
To prawda. Być może należałoby przeszkolić dyrektorów. Bo da się. U nas od 16 lat działa edukacja włączająca. Zaczynaliśmy od szkoły, w której musieliśmy nosić wózki po schodach dla dzieci, które nie mogą chodzić, bo nie było innej możliwości. Uczyłem też na korytarzu, bo nie było klas. Ale weszliśmy w projekt unijny, przeszkoliliśmy nauczycieli i teraz mam w zwykłej szkole 41 uczniów z orzeczeniami, z czego trójkę z nauczaniem indywidulanym. Pomysł jest prosty: dziecko chodzi do tej samej szkoły, co brat, siostra, sąsiad, nie segregujemy dzieci. Są w normalnych oddziałach. Ale mają pomoc specjalistów dostosowaną do ich indywidualnych potrzeb. Jest m.in. arteterapia, muzykoterapia, pomoc sensoryczna etc. Szkoła dostaje za każdego ucznia z niepełnosprawnością dodatkową subwencję, więc ma wiele możliwości, jak te pieniądze zagospodarować i jakiej pomocy udzielić dziecku.
Bez przepisów nie ma gwarancji, że rodzic takie wsparcie otrzyma.
To prawda, i świetnie rozumiem obawy rodziców, że jak nie będzie odpowiedniej gwarancji w przepisach, to nie zawsze będą mogli wyegzekwować swoje prawa.
To jeszcze raz zapytam wprost: czy brak nauczania na terenie szkoły w rozporządzeniu o nauczaniu indywidualnym poprawi los dzieci?
Nie. Dopóki nie będzie bardzo konkretnego zapisu w rozporządzeniu o pomocy pedagogiczno-psychologicznej, jak się nie zapisze w innym miejscu takiej możliwości i tego, jakie prawa mają uczeń i rodzic, to nie powinno się likwidować takiej możliwości nauki indywidualnej w szkole. Zapisy muszą być czytelne. I w żadnym razie nie powinno się likwidować tego rodzaju nauki.