Outlets-Online.pl, Oferty-Online.com, TanieAukcje.com, TanieZakupy.pl czy AleGratka.eu. Co łączy te serwisy? Sprytnie poukrywane opłaty za korzystanie z ich usług. W walce z nimi miała pomóc ustawa o ochronie konsumentów. Miała, tyle że serwisy niespecjalnie przejęły się jej zapisami.
„Administrator nie pobiera żadnych innych opłat przez pierwsze trzy miesiące począwszy od daty pierwszego zamieszczenia ogłoszenia w Serwisie lub portalach z nim współpracujących. W okresie testowym Klient może w każdej chwili odstąpić od Umowy na piśmie, wysyłając odstąpienie na adres mailowy Administratora. Po upływie darmowego okresu testowego – o ile Klient nie odstąpi od Umowy – umowa o korzystanie z usług Serwisu zostaje zawarta na czas nieokreślony na warunkach określonych w niniejszym Regulaminie. Wynagrodzenie za jeden miesiąc świadczenia usługi wynosi 490,77 złotych” – tak wygląda zapis w regulaminie serwisu oferującego – wydawać by się mogło – najzwyklejszą usługę publikowania ogłoszeń sprzedaży nieruchomości.
Na głównej stronie serwisu krzyczy napis „trzy miesiące za darmo”, jednak dopiero przebrnięcie przez regulamin tłumaczy, że jeżeli klient nie wypowie przed ich upływem umowy, potem przyjdzie mu sporo zapłacić za ogłoszenie. Klienci tego serwisu ostrzegają się nawzajem, że to powtórzony sposób działania serwisu Oferty-Online.com. Ten już z sieci zniknął, ale jego eksklienci wciąż dostają faktury do zapłaty.
Podobnie jak klienci serwisu Ale-Gratka.pl, który był bezpośrednim poprzednikiem AleGratka.eu i z którego wysyłano internautom zawiadomienia: „Wzywamy Pana do zapłaty należności w kwocie: 490,77 złotych tytułem zaległej faktury VAT wraz z odsetkami. W przypadku braku wpłaty wyżej wymienionej kwoty do dnia X informacje o Pana nieuregulowanych zobowiązaniach zostaną przekazywane do REJESTRU DŁUŻNIKÓW. W przypadku dalszego zwlekania z uregulowaniem zobowiązań sprawa zostanie skierowana na drogę postępowania sądowego, co narazi Pana na znaczne koszty postępowania sądowego, w tym koszty egzekucyjne”.
Podobne pisma przychodzą do klientów portali oferujących okazyjne aukcje czy zakupy, a w rzeczywistości pobierających opłaty za sam udział – niekoniecznie zakończony zakupem. Wszystkie łączy to, że postanowiły powtórzyć modus operandi niesławnego Pobieraczka. Pobieraczek między 2009 a 2011 rokiem oszukał tysiące osób, zachęcając do bezpłatnego korzystania z usługi przechowywania danych, a potem wysyłał faktury za niewyrejestrowanie się po darmowym okresie próbnym. Choć Pobieraczek został ukarany przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, przegrał przed sądem pojedyncze pozwy cywilne, a w 2012 roku rozpoczął się przeciwko niemu proces zbiorowy (przyłączyło się do niego ponad 600 osób), jego przykład nie odstrasza kolejnych chętnych do zarobku na nieuwadze internautów.
Tyle że teraz internauci mają większą ochronę. – Jeśli klikający użytkownik jest konsumentem, chronią go przepisy znowelizowanej ustawy o prawach konsumenta, która z szumem weszła w życie 25 grudnia 2014 r. – mówi w rozmowie z DGP Olgierd Rudak, specjalista od prawa nowych technologii, autor bloga Lege Artis. – Jednym z jej wymogów jest oznaczenie każdego przycisku do zakupów oznaczeniem „zamówienie z obowiązkiem zapłaty”, „kupuję i płacę” lub podobnym – dodaje nasz rozmówca.
W opisywanych serwisach takie oznaczenia się nie pojawiły. – Jeśli e-przedsiębiorca nie dopełni tego obowiązku, umowa w ogóle nie zostaje zawarta. To oznacza, że niezależnie od tego, ile razy sobie tam kliknę, dopóki nie było wyraźnej informacji o konieczności zapłaty, dopóty nie ma umowy, nie ma nic – tłumaczy Olgierd Rudak. Gorzej, jeżeli w serwisie zarejestrował się nie konsument, ale przedsiębiorca. – Tu niestety nie ma zastosowania ustawa o ochronie konsumentów – przyznaje mecenas Zbigniew Krüger z Kancelarii Krüger & Partnerzy. – Ale nawet w tym wypadku odradzam płacenia takich faktur. Z umowy można się przecież wycofać, wypowiedzieć ją – wskazuje Krüger w rozmowie z nami.
Olgierd Rudak zaś dodaje, że on w takim wypadku doradza ludziom, by wzywali dany e-serwis do prawidłowego wykonania umowy pod rygorem odstąpienia od niej. Najważniejsze, by nie panikować i nie decydować się od razu na płacenie. – W znacznej części te serwisy działają niczym nigeryjski spam, czyli są obliczone na to, że zarobią na jakimś procencie użytkowników, którzy wystraszeni, nie chcąc mieć kłopotów, obawiając się procesów albo wpisania do rejestru dłużników, bez wnikania w szczegóły zapłacą żądaną kwotę – podsumowuje mecenas Krüger.

Idee Pobieraczka wiecznie żywe, e-firmy mają za nic polskie prawo

Obejrzenie porno w sieci warte 750 złotych
„Kancelaria powstała w wyniku połączenia wiedzy, umiejętności oraz pasji grupy profesjonalistów posiadających ponad 15-letnie doświadczenie zawodowe w dziedzinie ochrony własności intelektualnej oraz prawa nowych technologii” – pisze o sobie Lex Superior. W praktyce firma działa podobnie jak kilka kancelarii, które przed rokiem zajęły się masowym ściganiem internautów podejrzanych o złamanie praw autorskich. Podobnie jak one Lex Superior wysyła internautom przedsądowe wezwania do zapłaty (z zasady na 750 zł) za złamanie praw autorskich. Tyle że ta firma wyspecjalizowała się w walce o prawa autorów filmów pornograficznych.
Tym razem zresztą to prokuratura zainteresowała się samą Lex Superior. Okazuje się, że nie wiadomo, na jakiej podstawie prawnej firma w ogóle ma dane abonentów. To właśnie ten aspekt sprawy – oraz skargi od kilku internautów, którzy takie wezwania dostali – sprawdza właśnie Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Wrzeszcz. Kontrolę prowadzi też główny inspektor ochrony danych osobowych, do którego w tym roku wpłynęło już sześć skarg i cztery pytania o legalność działań Lex Superior.