Karolina Lewestam etyk, Boston University i Uniwersytet Warszawski / Dziennik Gazeta Prawna
Przed szkołą mojego dziecka jest parking, na którym zatrzymują auta podwożący dzieci rodzice. I tylko oni. Niektórzy wysadzają dzieci, machają im i z westchnieniem rury wydechowej odjeżdżają, spiesząc w zgiełk dnia. Inni decydują się na nagły wyskok z auta i poprawienie dziecku czapeczki czy kołnierza. Duża część towarzyszy latorośli do szkoły, by dziecko ani na moment nie znalazło się w bezpańskiej przestrzeni między matką a nauczycielem, gdzie małym ludziom mogą przecież przyjść do głowy najróżniejsze rzeczy. Dość, że kto parkuje, nie opuszcza auta na dłużej niż pięć minut. A i tak, gdy powróci, zastanie za wycieraczką ekspresowo wypisany mandat od Zarządu Dróg Miejskich.
Nie pomagają ani lamenty, ani sprint do auta spod szkolnej furtki, ani krzyk „No co pan!?” połączony z sugestywnym uderzaniem dłonią w zegarek. Przywoływanie niewinności dziatek, za których sprawą się parkuje, też nie wzrusza panów w odblaskowych kamizelkach, którzy spokojnie wyjaśniają, że robią to, co do nich należy, że samochód stał sam bez bilecika, że mandat trzeba dać i tyle, można napisać skargę, jak się ma taką potrzebę, ale oni nie radzą, bo wszystko tu się odbywa zgodnie z prawem. Mają przy tym rację najświętszą i absolutną. Nie zmienia to jednak faktu, że niemal każdy niesforny rodzic z mandatem w ręku czuje się zaszczutą ofiarą niesprawiedliwości.
Jak to możliwe, że człek jest winny, a zarazem pokrzywdzony? Jak można łamać przepisy i czuć się tak, jakby łamali nas? Skarb miasta okradać na groszy pięćdziesiąt i jednocześnie czuć się okradzionym z godności? Jadąc z mandatem na szybie i miotając pod nosem gromy na drogi miejskie, wiejskie i nijakie, musiałam raz jeszcze sobie przypomnieć, że moje odczucia nie są kompletnie pozbawione sensu, bo przecież prawo to jedno, a moralność, rozsądek, dobra wola to drugie. Aplikować to pierwsze można więc też w sprzeczności z ludzką przyzwoitością.
Na przykład: przyjaciółka moja mieszka na Pradze i co jakiś czas opowiada o nalotach straży miejskiej na starsze panie handlujące bez pozwolenia przy okolicznym bazarku. Nie ma pouczeń, próśb, rozwiązań systemowych – tylko mandaty. Egzekucja prawa w tym przypadku tamuje sprzedaż paru ogórków czy sznurówek, z których dochód mógłby zasilić wątły domowy budżet — i uszczupla tenże budżet jeszcze bardziej. Inny przykład: znajomy nie zsiadł z roweru na przejściu dla pieszych, wokół noc, nikogusieńko, pies z kulawą nogą nie jechał maluchem. Można było go pouczyć, ale dostał mandat 100 złotych, słusznie w świetle prawa, bez sensu z perspektywy zdrowego rozsądku, zwłaszcza że przecież chcemy do rowerów zachęcać, a nie za nie karać. Na naszym cichym i samotnym parkingu szkolnym mandaty dają tylko w czasach największych zbiorów, między ósmą a ósmą piętnaście, i dają je tak szybko, że człek się zastanawia, czy aby nie spisywali go już, kiedy wjeżdżał w uliczkę. W żadnym z tych przypadków obywatel nie jest bez winy, ale nie może się oprzeć wrażeniu, że ktoś mu albo podstępnie, albo przynajmniej wrednie dołożył.
Ten dysonans (wina i poczucie skrzywdzenia) ma wiele przyczyn. Przepisy, ponieważ istnieją w języku, którym przecież nie da się dokładnie pokryć świata, mają dziury — te dziury wypełnia wybór ludzki, niekiedy na sposób bardziej wredny. Inną przyczyną są kwestie motywacji funkcjonariuszy, którym ze wzrostem agresji może rosnąć pensja. Ale, jak sądzę, nie każdy nadgorliwy mandat jest wynikiem nadinterpretacji, i nie w każdym przypadku nadgorliwość służy tylko wyższemu wynagrodzeniu. Czasem najzwyczajniej w świecie ludziom piszącym mandaty brak jest pewnych cnót, na przykład umiarkowania lub roztropności.
O roztropności pisał już pewien filozof, którego imienia nie chcę wzywać nadaremno przy okazji tak trywialnej jak parkingi, powiem więc tylko, że imię jego zaczyna się na „A”, kończy na „s”, a w środku ma „rystotele”. Filozof ten twierdził, że nie można tak po prostu sformułować listy rzeczy, które robić trzeba, by być w porządku, bo świat jest na to stanowczo zbyt skomplikowany. Każda sytuacja jest unikatem, każdy czyn jest inny. Jedno kłamstwo jest złe, inne jest wskazane — dlatego sztywne przykazania są szkodliwe. Czasem mandat za jazdę rowerem po pasach to sensowny wybór, a czasem nie. To, czego możemy się nauczyć, to sztuki mądrej nawigacji, czyli roztropności właśnie. W tym wypadku roztropne podejście do sprawy będzie wymagało zrozumienia kontekstu wykroczenia, zrozumienia celu przepisu, przewidzenia konsekwencji kary. Wtedy się okaże, że niektórym trzeba mandaty wlepiać jeszcze bardziej bezlitośnie — a niektórym wystarczy pogrozić palcem. Ach, gdyby tak można było wynagradzać strażników i policjantów wprost proporcjonalnie do okazanej roztropności w egzekucji prawa. O ile mniej by się człowiek wkurzał. I jakoś chętniej by płacił za parking.