Jesteśmy na wstępnym etapie rozprawienia się z reliktem zamierzchłej przeszłości, który był narzędziem kontroli państwa nad obywatelem, czyli obowiązkiem meldunkowym. Etap wciąż jest wczesny, choć zamiar likwidacji tego urzędniczego wymysłu ma już wiele lat. Dotąd jednak państwo, które przez lata chciało wiedzieć o nas wszystko, nie umie poradzić sobie z własnym niechlubnym formalnym dziedzictwem w tej sprawie.

Wydawać by się mogło, że może tym razem się uda. Skończymy wreszcie z absurdem niemal orwellowskim, który można sprowadzić do twierdzenia: nie masz meldunku, czyli nie istniejesz. Przynajmniej dla administracji.
Otóż nic bardziej mylnego. Dzisiaj bez meldunku lub tylko w oparciu o zameldowanie de facto fikcyjne żyją miliony Polaków. Taka jest rzeczywistość. Trzeba wyjechać do pracy w dużym mieście, bo w małym, gdzie znaczna część z nas jest zameldowana, pracy nie ma.
Zdumiewające jest jednak nie to, że w 2016 r. wreszcie uda się w Polsce – miejmy nadzieję – przywrócić normalność, ale to, że wielu urzędników w wielu urzędach piętrzy problemy, którymi Polska zostanie zalana, kiedy ludzie wreszcie przestaną być „przywiązani do ziemi”. Armagedon po prostu. Staniemy się niewidoczni dla władzy, trudno będzie nas namierzyć. Przestanie się od nas wymagać dopełniania głupich formalności. Będzie jak w innych krajach, gdzie często nie istnieje w ogóle coś takiego jak dowód osobisty. Szokujące, prawda? I takie dziwne, że coś się nam wreszcie może udać.