Już 2,5 tys. osób ma prawo jazdy na bezzałogowce. Ale żniwa dla szkół nadejdą, gdy kursy staną się obowiązkowe. – Firmy fotograficzne i filmowe to największa grupa klientów. Kolejną są ludzie, którzy chcą zdobyć umiejętność pomocną na rynku pracy. Nasi kursanci starali się już z powodzeniem o pracę choćby w PKP Cargo, gdzie dronów używa się do śledzenia złodziei – opowiada Szymon Łukasik, szef firmy DroneLand.pl oferującej szkolenia z obsługi dronów.
Jego placówka, podobnie jak 33 inne szkoły tego typu, nie narzeka na brak zainteresowania. Rok temu było ich tylko osiem. Ale boom na drony zaowocował też boomem na specjalistów od obsługi tych urządzeń. Jednak by móc taką usługę zaoferować, trzeba mieć specjalny certyfikat potwierdzający, że ma się umiejętności UAVO, czyli operatora bezzałogowego statku powietrznego. Dziś, według najnowszych danych Urzędu Lotnictwa Cywilnego, takie świadectwa posiadają u nas 2484 osoby, z czego w tym roku „prawa jazdy na drony” zdobyło 505 osób. Rok temu takie uprawnienia miało blisko 1,2 tys., a pod koniec 2014 r.– zaledwie 316 osób.
– Rynek rośnie, ale wciąż wiele osób kieruje dronami bez szkoleń i certyfikatów. A to może być niebezpieczne urządzenie – opowiada Łukasik. – Przeraża mnie zwyczaj dawania dzieciom dronów na komunię. Niby dostają egzemplarze amatorskie, ale przecież nawet plastikowe śmigiełko poruszające się w tempie kilkudziesięciu tysięcy obrotów na minutę może zrobić krzywdę. Podobnie zupełnie pozbawione rozsądku jest używanie dronów nad obszarami pełnymi ludźmi, podczas imprez masowych – ostrzega ekspert.
By uregulować rynek bezzałogowców, przygotowano rozporządzenie, które od kilku miesięcy czeka na podpisy odpowiedzialnych ministrów. Ostatnio podczas targów ULC zapewniano, że ma wejść w życie przed szczytem NATO i Światowymi Dniami Młodzieży. A zmiany, które ma wprowadzić, są znaczne. Po pierwsze, szkolenia na UAVO będą obowiązkowe – teoretyczne i praktyczne. Będą musiały się odbywać w certyfikowanych ośrodkach. Wśród ich kadry będą musieli być pracownicy z uprawnieniami wydawanymi przez ULC. To podniesie pozycję dronowych szkół i sprawi, że będą bliższe samochodowym WORD-om.
Po drugie, ma być wprowadzony wyraźny podział między modelami latającymi a bezzałogowcami. Te pierwsze mają być używane do celów rekreacyjnych i sportowych (na te modele certyfikat nie będzie niezbędny), z kolei bezzałogowcami będą nazywane urządzenia komercyjne (i tu już bez szkolenia i egzaminu się nie obejdzie). Operatorzy dronów mają odpowiadać np. za zakłócanie porządku, gdy maszyna pojawi się zbyt nisko. – Trzeba będzie jeszcze dopracować to prawo, np. wprowadzić tarfikator mandatowy za jego złamanie – uważa Łukasik. Zaostrzone też zostaną zasady latania nad miastami, zabudowaniami i lotniskami.
– Prawo, szczególnie po wejściu tej nowelizacji, będzie w Polsce niezłe – uważa ekspert PwC Adam Wiśniewski. O dronach opowiada z pasją, szczególnie że sam ma certyfikat UAVO, i to w wersji BVLOS, czyli pozwalający maszyną kierować na dalekie odległości, poza zasięg wzroku. – To nie jest gadżet, krótkotrwała moda. To technologia, która już dziś wprowadza spore zmiany na wielu rynkach, choć na razie wykorzystujemy 20, może 30 proc. możliwości, jakie dają te urządzenia – uzupełnia Wiśniewski.
Pojawiły się już nowe zawody: operatorów/pilotów dronów, instruktorów ich obsługi, twórców oprogramowania. – A to początek. Potrzebne będą też specjalne aplikacje i ich twórcy, specjaliści umiejący opracować i wykorzystać dane zbierane przez drony np. w takich dziedzinach, jak badanie zanieczyszczeń, promieniowanie komórkowe czy specjalistyczne usługi kurierskie – wylicza Adam Wiśniewski.
O tym, jak duży jest potencjał tego rynku w Polsce, świadczy też decyzja PwC, które wybrało nasz kraj jako pierwsze miejsce lokalizacji swojego centrum kompetencyjnego, przeznaczonego dla rynku rozwiązań biznesowych dla bezzałogowców. A potencjał ogólnoświatowego rynku tej technologii szacuje się na 127,3 mld dol. rocznie.
Rozporządzenie regulujące rynek dronów czeka tylko na podpisy