W tym roku na targach telekomunikacyjnych w Barcelonie liczy się wirtualna rzeczywistość. Technologiczny światek oszalał na jej punkcie.
Na pokazy dotyczące wirtualnej rzeczywistości (VR) można tu trafić na każdym kroku. VR to dla uczestników targów coś nowego. Smartfony im się już znudziły. Doszliśmy do momentu, gdy jedyną innowacją wprowadzaną z roku na rok jest ulepszanie procesora czy aparatu. Są próby przełamania impasu, jak zakrzywiony ekran w samsungach czy smartfon modułowy od LG, ale to zbyt mało. Klienci chcą efektu „wow”.
I tu wkracza VR, promowana przez głośne nazwiska. – Gdy stawiałem pierwszy krok, mama zapisała datę długopisem w kalendarzu. Mojemu kuzynowi zrobiła zdjęcie, siostrze nakręciła krótki film – opowiadał twórca Facebooka Mark Zuckerberg.
– Gdy moja córka zacznie chodzić, chcę uchwycić cały moment – dodał. Filmem, który można obejrzeć z każdej strony. Jakby się tam było.
Zuckerberg mówi, że chciałby zmienić świat. I tak jest. Ale ma też w tym dobrze pojęty interes. Oculus Rift, którą kupił Facebook, jest jedną z najbardziej zaawansowanych firm w tej branży. TrendForce wyliczył, że w tym roku wartość rynku związanego z VR zbliży się do 7 mld dol. Do 2020 r. ma to być aż 70 mld dol. Technologia VR będzie rozwijana, to pewne. Jednak na razie mało prawdopodobne jest, że VR będzie „następną wielką rzeczą” (slogan wykorzystywany przez Apple, znamionujący prawdziwą rewolucję), że tak jak każdy ma smartfona, tak każdy będzie miał swój zestaw VR.
Oculus Rift czy HTC Vive to najbardziej zaawansowane sprzęty na rynku, gwarantujące niezapomniane doznania. Fakt, że treści na nie jest niewiele, ale to się zmieni. Ceny okularów zaczynają się od 600–700 dol. Do tego kontrolery, gry, i co najważniejsze – komputer z potężną kartą graficzną. Granie wymaga też kilku metrów kwadratowych wolnej, płaskiej powierzchni.
Inna kategoria to okulary w rodzaju Gear VR czy gogle Cardboard. Tu za przetwarzanie treści odpowiedzialny jest smartfon, a więc obraz jest dalece gorszy. Ale są tanie. To fajna zabawa. Jestem po wodą, kręcę głową na wszystkie strony, po prawej, na wyciągnięcie ręki widzę wieloryba, od przodu wprost na mnie napływa rekin. Lecz po kilkunastu minutach to się nudzi.
Barierą w rozwoju VR w segmencie konsumenckim jest ludzka natura. Internet obiegło zdjęcie Zuckerberga, którego nikt nie widział, bo wszyscy nosili okulary VR. Było śmiesznie. Ale po plecach przebiegł lekki dreszcz na widok tylu ludzi robotów w jednym miejscu. To nienaturalne.
Okulary odcinają dwa najważniejsze zmysły – wzrok i słuch. Dla wielu ludzi na dłuższą metę może to być niekomfortowe. I oznacza, że z okularów będziemy mogli korzystać tylko w domu czy zaufanym miejscu. Ktoś, kto założyłby je w podróży, równie dobrze mógłby paradować z tabliczką „okradnij mnie”. U niektórych dłuższe użytkowanie wywołuje nudności i bóle głowy. Zdarza się, że błędnik człowieka szaleje w wirtualnej rzeczywistości.
Nie znaczy to, że VR jest niepotrzebna. Ma większe szanse, gdy adresowana będzie do przemysłu i sektora usługowego. Tu potencjał jest ogromny. Zamiast kupować za ciężkie pieniądze zestaw do gier, pójdziemy do odświeżonej wersji dawnych salonów gier. Albo na specjalny seans do kina, gdzie będziemy dostawać okulary VR zamiast 3D. ©?