Jedno jest pewne: rąk do pracy nad Wisłą jest za mało, a będzie jeszcze mniej. Czy ubytki wypełni nowoczesna technologia?
Prognozy nie wyglądają kolorowo. Już trzy lata temu Komisja Europejska przestrzegała, że w połowie przyszłej dekady z polskiego rynku pracy rocznie może odpływać nawet 100 tys. osób. A jeśli nie odwrócą się niekorzystne trendy demograficzne, to w połowie wieku wartość ta może być nawet dwukrotnie większa.
Dla gospodarki będzie to poważny problem. Oznacza bowiem nie tylko mniej rąk do pracy w stosunku do stanu z dziś, kiedy już słychać narzekania na niedobory. To także kłopot z punktu widzenia wzrostu zapotrzebowania na pracę wynikającego ze wzrostu gospodarczego – a przecież jeśli Polska ma dogonić Zachód, to nie tylko musi się rozwijać, ale musi się rozwijać nieustannie i to w szybkim tempie. Czyli takim, które będzie generowało popyt na pracę pomimo spadku jej podaży. Na zdrowy rozsądek: jeśli mamy wciąż się rozwijać, czymś ten ubytek trzeba będzie uzupełnić.
To jednak nie jest aż tak proste, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Maszyna tego nie zrobi?

Teoria mówi tak: w sytuacji braku rąk do pracy nasila się presja płacowa i przedsiębiorstwa muszą podnosić wynagrodzenia, aby zatrzymać ludzi u siebie (albo podkupić ich konkurencji). W takiej sytuacji biznes zaczyna się rozglądać za oszczędnościami i technologia, która pozwala zastąpić człowieka, jest jedną z takich możliwości.
Podstawowe pytanie jednak brzmi: czy taka podmianka w każdej branży jest możliwa w takim samym zakresie. Jak wskazuje prof. Jacek Tomkiewicz z Akademii Leona Koźmińskiego (ALK), za ponad 25 proc. polskiego PKB odpowiada przemysł (to jeden z najwyższych wskaźników w Unii Europejskiej), a przemysł ma to do siebie, że tam automatyzuje się stosunkowo łatwo. Pole do manewru więc jest.
Jednocześnie jednak większą część gospodarki stanowią usługi, a tutaj nie wygląda to już tak różowo. Dlatego na pytanie, czy technologia uratuje Polskę przed ubytkiem rąk do pracy, dr Piotr Maszczyk ze Szkoły Głównej Handlowej udziela ostrożnej odpowiedzi: do pewnego stopnia tak, ale w ograniczonym zakresie.
– Tam, gdzie to było łatwe, proces ten już zaszedł i nie mamy już w tym względzie dużych rezerw. Banki nas wypchnęły do aplikacji i na infolinie, w oddziałach załatwia się już tylko sprawy, które wymagają kontaktu z człowiekiem. Ale w gastronomii dalej ktoś musi gotować obiady albo nakładać kulki lodów do wafelka – mówi obrazowo ekonomista.
Ostatnie lata pokazały, że ogromnym beneficjentem automatyzacji byłoby rolnictwo, gdzie są coraz większe problemy ze znalezieniem pracowników do zbioru owoców czy warzyw. I chociaż praca jest niewdzięczna, to wymaga zręczności, jaką dają ludzkie ręce – zręczności, której technologia jeszcze nie jest w stanie zreplikować.
– Żeby nie było wątpliwości: już teraz bylibyśmy w stanie zbudować sztuczną dłoń, ale byłaby ona niezwykle kosztowna. Każdy mięsień i każdy staw trzeba byłoby zastąpić łożyskiem i wyposażyć w osobny napęd – tłumaczy prof. Ryszard Tadeusiewicz, automatyk z Akademii Górniczo-Hutniczej. Uczony dodaje jednak, że postęp techniczny w tej dziedzinie dotychczas nie zawiódł. W związku z tym Tadeusiewicz przewiduje, że w ciągu 10–20 lat sztuczne dłonie będą tak zwinne jak ludzkie. A w dodatku tanie.

A ile to kosztuje?

W przypadku automatyzacji – tak jak każdej innej inwestycji w firmie – wszystko rozbija się o pieniądze. Pytanie jednak brzmi – czy biorąc pod uwagę to, że dużych firm w Polsce nie jest aż tak wiele, średnie nie awansują masowo do wyższej ligi, a dominują małe, to czy polski biznes w ogóle będzie stać na taką transformację?
– Koszt robota przemysłowego, w zależności od jego funkcjonalności, waha się w przedziale od 15 do 250 tys. euro. Dodatkowe wydatki wiążą się z jego wdrożeniem, wyszkoleniem pracowników i modyfikacją istniejącego, czasami bez zmian od bardzo długiego czasu, procesu produkcyjnego – tłumaczy Bartosz Sokoliński, dyrektor biura rozwoju i innowacji w Agencji Rozwoju Przemysłu (ARP). Ale zaraz dodaje, że inwestycja w robotyzację potrafi się zwrócić nawet w okresie krótszym niż jeden rok, a w ponad dwóch trzecich przypadków trzeba na to nie więcej niż trzy lata.
Jak mówi Przemysław Ruchlicki z Krajowej Izby Gospodarczej, dotychczas praca była bardzo tania, więc biznes, zamiast kupować maszynę, wolał zatrudnić nowego pracownika. Ale polscy przedsiębiorcy potrafią liczyć i jeśli tylko uznają, że im się to opłaci, inwestują w nowoczesne technologie. – Najnowocześniejsze nie są jeszcze w stanie zastąpić człowieka, bo są po prostu bardzo drogie i biznes ich nie kupi. Niemniej firmy dokonają zakupu, kiedy tylko zacznie im się to kalkulować. Pytanie, kiedy nastąpi to przesilenie. Osobiście obstawiam, że jest już blisko – mówi ekspert.
Marcin Gwóźdź, menedżer ds. rozwoju sprzedaży w Polsce w firmie Universal Robots, zapewnia, że już teraz rynek oferuje rozwiązania dopasowane do możliwości finansowych małych i średnich przedsiębiorstw. – Robotyzacja przez wiele lat była domeną dużych zakładów produkcyjnych, ale to się zmienia dzięki robotom współpracującym, cobotom. Mogą one pracować razem z ludźmi, nie potrzebują specjalnych wygrodzeń bezpieczeństwa lub wydzielonej przestrzeni roboczej. Ich elastyczność wynika z łatwej instalacji i prostego programowania – mówi ekspert.

Ja tego na zakład nie wstawię

Jak się okazuje, to automatyzację polskiego biznesu opóźniają nie problemy finansowe, ale bariery mentalne. Sokoliński wskazuje, że rodzime firmy często obawiają się robotyzacji. Uważają, że jest droga, skomplikowana i mało elastyczna. Wielu przedsiębiorców nie jest w stanie samodzielnie zidentyfikować zalet i korzyści wynikających z robotyzacji.
– Według naszego rozeznania problemem nie są finanse, lecz raczej brak uwidocznionych korzyści ekonomicznych dla firmy, brak gotowości organizacyjnej i niska świadomość przedsiębiorców.
Często panuje u nich przekonanie, że robotyzacja produkcji nie przyniesie firmie dodatkowych korzyści – mówi dyrektor z ARP.
Przy okazji warto jeszcze zwrócić uwagę, że nie wszystkie nowoczesne rozwiązania techniczne są nastawione na zastąpienie pracy, ale część służy wspomaganiu pracowników, co przekłada się na wzrost efektywności i komfortu pracy. – Obserwujemy raczej, że technologia nie tyle miejsca pracy zabiera, ile uefektywnia już istniejące – mówi Katarzyna Nosalska z AKL.
Ostatecznie jednak nie wszyscy uważają, że ubytek rąk do pracy na skutek procesów demograficznych będzie dla Polski problemem. Takiego zdania jest chociażby prof. Tomkiewicz. – Mówienie, że demografia zdemoluje nam gospodarkę, to tylko bajania. Jak będzie mniej rąk do pracy, to ludzi czekają podwyżki, a biznes wyłoży pieniądze na maszyny, czyli podniesie produktywność. Tak czy siak, wygrywamy – mówi ekspert. Dodaje również, że sceptycznie podchodziłby do alarmistycznych doniesień o presji płacowej w Polsce.
– Przecież u nas udział wynagrodzeń w PKB jest na jednym z najniższych poziomów w UE, więc jest co podnosić. Z podwyżek tylko należy się cieszyć – mówi ekonomista.

OPINIA

Szansa dla Polski i dla polskich pracowników

Łukasz Otta, ekspert ds. digitalizacji Siemens Polska

Z jednej strony, decydując się na robotyzację, w krótkim czasie można spodziewać się rozwiązania problemu z dostępem do pracowników potrzebnych przy pracach powtarzalnych, o niskim stopniu komplikacji bądź uciążliwych i niebezpiecznych dla człowieka. Z drugiej strony robotyzacja – czy w szerszym kontekście automatyzacja i cyfryzacja przedsiębiorstwa – powoduje, że w przyszłości potrzebni będą pracownicy o wyższych kwalifikacjach, zajmujący się koordynacją pracy maszyn i robotów oraz zarządzaniem systemami. Automatyzacja i sztuczna inteligencja oraz ich wpływ na liczbę miejsc pracy wywołują niekiedy niepotrzebne obawy o stan rynku pracy. Wielu ekspertów słusznie przewiduje, że automatyzacja spowoduje zastępowanie ludzi przez maszyny w skali dotąd niespotykanej. Wieszczą przy tym negatywne konsekwencje w postaci wzrostu bezrobocia. Okazuje się, że w świetle najnowszych analiz taki scenariusz jest mało prawdopodobny, bo według raportu „The Future of Jobs 2018” wykonanego na zlecenie World Economic Forum w ciągu następnych pięciu lat w wyniku automatyzacji powstanie 58 milionów nowych miejsc pracy. W tym samym raporcie przewiduje się, że w 2025 roku maszyny ostatecznie wyprzedzą ludzi pod względem mierzalnej wydajności, czyli wykonywania większej liczby zadań w miejscu pracy, jednak zanim to nastąpi, już teraz warto inwestować w cyfryzację przedsiębiorstw i robotyzację.
Według danych z raportu IFR (International Federation of Robotics) „World Robotics 2017” Polska odbiega poziomem robotyzacji od średniej światowej. U nas 32 roboty przypadają na 10 tys. pracowników w przemyśle. Na świecie wskaźnik ten wynosi 74. Wyprzedzają nas Czechy i Słowacja, które plasują się powyżej średniej światowej, a także Węgry, gdzie wskaźnik ten wynosi 57. Warto jednak dodać, że dynamika postępów robotyzacji jest u nas bardzo wysoka. Według wcześniejszego raportu IFR między 2016 a 2019 rokiem w regionie Europy Środkowo-Wschodniej średni przyrost liczby robotów będzie wynosił aż 14 proc. w skali roku. To jest bardzo dobra prognoza i szansa – zarówno dla Polski, jak i dla polskich pracowników.