Pomysł zobowiązania producentów telefonów do stosowania takich samych ładowarek jest nietrafiony. Zamiast pomóc konsumentom, ograniczyłby rozwój technologii.
Twierdzą tak prawnicy, z którymi rozmawialiśmy o wskrzeszonej w ostatnich dniach idei Komisji Europejskiej.
Sprawa ma swój początek w 2009 r. Wówczas 14 producentów – w tym Apple, Huawei i Samsung – podpisało list intencyjny w sprawie ustalenia jednego standardu ładowarek. Była to reakcja na działanie unijnych decydentów, którzy pogrozili przedsiębiorcom palcem. W oficjalnych unijnych dokumentach wskazywano, że istnieje ponad 30 rodzajów ładowarek, które nie są kompatybilne z większością telefonów. Efekt? W jednym domu są po 3–4 ładowarki. Ostatecznie zaś lądują one na śmietniku, co przekłada się na dodatkowe 51 ton elektrośmieci rocznie.
Porozumienie producentów, co pewien czas odnawiane, było całkiem dobrze realizowane. Wyłamał się jednak Apple ze swoim złączem typu Lightning. Pozostali producenci w przytłaczającej większości korzystają z USB – choć dla konsumentów też bywa to uciążliwe, bo przykładowo ładowarka do nowego Samsunga często nie pozwala szybko naładować Huaweia (i na odwrót).
Stąd deklaracja unijnej komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager sprzed kilku dni: – Przyjrzymy się dokładnie sprawie. I możliwe, że zaproponujemy odgórnie wymóg ujednolicenia standardów.
Dziennik Gazeta Prawna
Dlaczego na ten temat wypowiada się komisarz ds. konkurencji?
– Ładowanie urządzeń mobilnych stało się kolejnym aspektem konkurencji między producentami, którzy z jednej strony kabla zasilającego stosują identyczną końcówkę (USB-A), a z drugiej jedno z trzech podstawowych złączy (Lightning, USB-C, USB micro B). Konkurencja ta prowadzi do stopniowego upowszechnienia się złączy typu USB-C. Dodatkowo złącze ładowarki zaczyna spełniać nowe funkcje i staje się elementem konkurencji w zakresie szybkich metod ładowania oraz możliwości szybkiego transferu danych czy sygnału audio-wideo – wskazuje Marcin Alberski, associate w międzynarodowym zespole prawa konkurencji oraz w zespole Tech & Comms w polskim biurze Bird & Bird.

Wiele ograniczeń

Eksperci uważają, że realizacja zapowiedzi komisarz Vestager byłaby korzystna dla konsumentów tylko na pierwszy rzut oka. Czym dokładniej wgłębić się w temat, tym więcej wątpliwości i luk.
Dr Marcin Śledzikowski, radca prawny w kancelarii Schampera, Dubis, Zając i Wspólnicy sp. k. SDZLEGAL SCHINDHELM, podkreśla, że Komisja Europejska, wracając do pomysłu ujednolicenia standardu ładowarek, wciąż nie przemyślała skutków, które by to przyniosło.
– Wydaje się, że zaszkodziłoby to konkurencji oraz rozwojowi technologicznemu rynku wewnętrznego UE. To otwarcie bardzo niebezpiecznej furtki, jaką jest możliwość narzucania określonych rozwiązań technologicznych w takich branżach, jak telekomunikacyjna i informatyczna – przekonuje dr Śledzikowski.
Wątpliwości ma również dr Marek Porzeżyński, prawnik w kancelarii WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr. Ujednolicenie narzucone przez komisję bez wątpienia wpłynęłoby bowiem na konkurencyjność na rynku. A – jak podkreśla ekspert – szybkość i jakość złącza jest jednym z elementów, którymi producenci telefonów komórkowych rywalizują na rynku.
– Nie szukając daleko, można tutaj wskazać rozwiązanie Apple, które zostało zgłoszone w 2014 r. do ochrony na podstawie patentu, dotyczące dwustronnego portu USB lub próby ujednolicenia portów przez Intel. Element ten stanowi zatem jeden z istotnych czynników, które mogą stanowić o przewadze konkurencyjnej na danym rynku – spostrzega dr Porzeżyński. W efekcie mogłoby się okazać, że co prawda każda ładowarka pasowałaby do każdego telefonu, ale jednocześnie producenci elektroniki nie zabiegaliby o rozwój technologii ładowania. A i tak użytkownicy mogliby być zdenerwowani i zdezorientowani.
– Samo ujednolicenie nie rozwiązuje problemu. Komisja Europejska w kolejnym kroku musiałaby narzucić producentom jeden standard technologii ładowania. Urządzenia posiadają często odmienne standardy, co powoduje np. wolniejsze ładowanie w odniesieniu do danego smartfona – zauważa dr Marcin Śledzikowski.
Mec. Marcin Alberski spostrzega, że ewentualny obowiązek zachowania wstecznej kompatybilności – a taki zapewne by został sformułowany w nowych przepisach, by nie pozbawiać właścicieli starszych modeli możliwości swobodnego korzystania z telefonów – mógłby negatywnie wpływać na czas ładowania urządzeń i możliwości szybkiego transferu danych.

Nienajlepszy standard

Problematyczne jest również to, że zapewne wybór unijnych decydentów padłby na standard USB-C, czyli ten, który staje się obecnie najpopularniejszy. Ale, jak podkreślają fachowcy, nie jest on wcale najlepszy. Piotr Grabiec z portalu SpidersWeb.pl przekonuje wręcz, że Lightning w produkowanych przez Apple iPhone’ach i iPadach ma znacznie więcej zalet niż konkurencyjne USB-C.
Ponadto projektowanie własnych portów – i co za tym idzie własnych ładowarek – daje też przedsiębiorcom korzyści inne niż ekonomiczne (jak powszechnie wiadomo, Apple dużo zarabia na sprzedaży akcesoriów oraz licencji na ich produkowanie). Wspólny europejski standard oznacza bowiem, że wszelkie korekty i zmiany są przeprowadzane wolno, gdyż muszą być dostosowywane do najwolniejszych, najmniej sprawnych producentów. Giganci, których stać na prace badawcze i szybki rozwój swoich produktów, nie chcą uczestniczyć w standaryzacji. Piotr Grabiec zauważa, że Apple woli samodzielnie pracować nad portem w swoim sztandarowym urządzeniu. Jeśli zajdzie taka potrzeba, firma będzie mogła zmodyfikować kable, porty i wtyczki bez oglądania się na inne firmy i czekania na opracowany wspólnie standard, który potem każdy producent i tak wdrożyłby po swojemu.
Jeden z pracowników Komisji Europejskiej w nieoficjalnej rozmowie z nami wskazuje jednak, że unijni politycy muszą mieć narzędzia do walki z monopolizującym niektóre segmenty rynku telekomunikacyjnego Apple.
– Proszę zwrócić uwagę, że tylko jedna firma wyłamuje się w tak ewidentny sposób z poczynionych przed kilkoma laty uzgodnień. Przyzwolenie na to ośmieli innych producentów i lada moment wrócimy do sytuacji sprzed 10 lat, gdy każdy producent wykorzystywał inny wtyk – twierdzi nasz rozmówca. I uzupełnia, że nowe przepisy to ostateczność. W Brukseli mają nadzieję, że znów wystarczy pogrozić firmom palcem.