Start-upy, oferujące swoje usługi w oparciu o modele subskrypcyjne, poważnie zaburzyły rynek tradycyjnych mediów, głównie zmieniając sytuację w branży radiowej i telewizyjnej. Obecnie, z coraz większym zainteresowaniem obserwują zmiany na rynku wydawniczym. Czy powinniśmy spodziewać się rewolucji?

Od kilku lat słyszymy o rosnącej popularności modeli subskrypcyjnych. Coraz częściej firmy bazujące na tym rozwiązaniu wypierają z rynku tradycyjnych graczy, którzy nie zdecydowali się w odpowiednim momencie zaadaptować do tych zmian. Na czym polega fenomen tego pomysłu? Wraz z rozwojem nowych technologii i tym samym powszechnym dostępem do Internetu, klienci stają się coraz mniej lojalni wobec firm. Mniej istotną rolę w decyzjach konsumenckich odgrywa przywiązanie do marki, natomiast ważniejsza staje się sama informacja pozyskana dzięki porównywarkom cenowym czy opiniom w mediach społecznościowych. Według Accenture, aż 61 procent klientów przyznało, że w ciągu roku zrezygnowali z usług przynajmniej jednej firmy, z której dotychczas stale korzystali. Przedsiębiorstwa, aby zatrzymać konsumentów, zaczynają coraz chętniej korzystać z modeli subskrypcyjnych. Dlaczego? Klient w takim wypadku decyduje się na zakup danej usługi czy produktu przez określony czas w zamian płacąc najczęściej comiesięczny abonament.

Mleko oferowane jak filmy na Netflixie

Rozwiązanie to nie jest żadną nowością. W modelu subskrypcyjnym opłacamy przecież rachunki za media, czynsz czy kablówkę. W poprzedniej epoce w ten sposób było sprzedawane także mleko. Niektórzy pamiętają z czasów młodości codzienne dostawy szklanych butelek z mlekiem pod drzwi, inni widzieli to wyłącznie w filmach. Ten typ rozliczeń zyskuje jednak obecnie na popularności, chociażby ze względu na rosnącą rolę start-upów. To one najczęściej wchodzą na rynki i zaburzają wiele branż funkcjonujących na tradycyjnych modelach, oferując sprzedaż w modelu subskrypcyjnym.

Doskonałym przykładem jest Netflix, który z niewielkiej wypożyczalni filmów DVD, zamienił się w najlepiej wycenianą spółkę mediową (wartość firmy szacowana jest na prawie 153 miliardy dolarów), wyprzedzając Disneya (145 miliardów dolarów). Obecnie, platforma oferująca filmy i seriale dociera do 125 milionów subskrybentów w 192 krajach. Innym przykładem jest chociażby szwedzki Spotify, którego użytkownicy mogą słuchać dowolnych utworów muzycznych za stałą miesięczną kwotę. Spółka obecnie wyceniana jest na ponad 26 miliardów dolarów. Oczywiście, obie wspomniane firmy przestały być start-upami w momencie wejścia na giełdę. Jednak ich przykład doskonale pokazuje tendencje, jakie pojawiają się na tradycyjnych rynkach, na których coraz częściej mają do powiedzenia początkowo niewielkie firmy z dużym zapleczem technologicznym.

Dla porównania, wszystkie stacje radiowe na najbardziej rozwiniętym rynku, czyli w Stanach Zjednoczonych (prawie 6 tysięcy nadawców FM i ponad 4 tysiące AM) zarobiły w ciągu 2017 roku mniej (około 21 miliardów dolarów) niż sięgnęła wycena Spotify na giełdzie. Rynkowa wartość 21st Century Fox, jednej z największych spółek medialnych i wytwórni filmowych, była prawie trzykrotnie niższa (57 miliardów dolarów) niż Netflixa.

Nie ma czegoś takiego jak darmowe informacje

Nowe zasady obowiązują nie tylko na rynku radiowym i telewizyjnym. Z modelu subskrypcyjnego zaczyna też coraz częściej korzystać prasa. Dotychczasowy pomysł rynku wydawniczego przestaje się sprawdzać. Początkowo zakładano, że wydawcy dotrą do znacznie większej liczby odbiorców, bez ponoszenia kosztów druku, a czytelnik zyska dostęp do bezpłatnych treści. To wszystko miało być finansowane przychodami z reklam. W tej koncepcji byli sami wygrani: odbiorca zyskiwał dostęp do wartościowych treści, a wydawca budował silną markę, dofinansowując skądinąd „darmowe treści” przychodami z reklam drukowanych. Jednak pomysł ten powstawał zanim ktokolwiek słyszał o plikach cookies, marketingu internetowym czy potentatach pokroju Facebooka i Google’a.

To właśnie na tym rynku firmy technologiczne odcisnęły ogromne piętno. Według agencji Reutera, żaden wydawca oferujący swe treści online nie mógł przyciągnąć tylu reklamodawców co Facebook czy Google. Żadna amerykańska gazeta nie miała więcej niż 5 procent udziału w rynku reklamowym. Natomiast wspomniana dwójka posiadała 50 procent globalnych zysków z reklam, a w samych Stanach Zjednoczonych aż 60 procent.

Według Pew Research, rynek wydawniczy w USA maleje od 28 lat, a oferowanych tytułów jest najmniej od roku zakończenia II wojny światowej. Niestety, amerykańscy wydawcy zarobili trzykrotnie mniej niż przed dekadą (obecnie dochody te szacuje się na 18 miliardów dolarów). Jednym z rozwiązań może być upowszechnienie modelu subskrypcyjnego.
Niektórzy oburzają się na koncepcję wprowadzenia tego typu rozliczeń na rynku wydawniczym, dowodząc, że treści do tej pory były bezpłatne. Jednak w gospodarce nie ma nic za darmo, tak jak w powiedzeniu, które rzekomo wymyślił Milton Friedman: Nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad. Za dostęp do informacji płacimy w ten czy w inny sposób, chociażby swoimi danymi.

Z drugiej strony, jak pokazuje przykład Netflixa i Spotify, użytkownicy są gotowi płacić za wartościowe treści. Wbrew pokutującemu wśród niektórych przekonaniu, dotyczy to także informacji. W dobie fake news, dostęp do zweryfikowanych wiadomości staje się kluczowy, zwłaszcza, że użytkownicy sieci coraz częściej opierają się tylko na wyrywkowych informacjach z portali społecznościowych. Według raportu Newserii, co drugi Polak traktuje media społecznościowe jako wiarygodne źródło. Problem polega na tym, że nawet 15 procent kont na Twitterze może być obsługiwane przez boty, co oznacza, że z aż 49 milionów kont najpewniej są wysyłane nieprawdziwe wiadomości. Nieoficjalnie, Facebook boryka się z jeszcze większym problemem: 270 milionów profili jest zapewne fałszywych.

Ponadto, jak wynika z analizy Oxford Internet Institute, podczas zeszłorocznych wyborów prezydenckich we Francji, prawie co piąty link opublikowany na Twitterze prowadził do niezweryfikowanych stron. W trakcie głośnej już kampanii prezydenckiej Trumpa, aż 18 procent wszystkich postów było generowanych przez boty. Obrazuje to skalę całego zjawiska.

Sztuczna inteligencja w wydawnictwach

Start-upy technologiczne zaczynają dostrzegać szansę w zmianach na rynku wydawniczym i najpewniej wpłyną także na funkcjonowanie tej branży, chociażby oferując narzędzia analityczne potrzebne do rozwoju modeli subskrypcyjnych. Doskonałym przykładem jest polski start-up Deep.BI, który wykorzystuje sztuczną inteligencję do rozwiązań analitycznych dla wydawców mediów cyfrowych.

Start-up oferuje rozwiązanie oparte na platformie danych, która na bieżąco pokazuje jak użytkownicy reagują na treści umieszczone na stronie. Dzięki sztucznej inteligencji i technologii głębokiego uczenia (ang. deep learning), narzędzie ma pomóc w przewidywaniach jak czytelnicy zareagują na informacje na stronie. Wydawcy mieliby zwiększać sprzedaż subskrypcji, tworząc indywidualne rekomendacje dla odbiorców.

Wszystko wskazuje na to, że rynek zamierza inwestować w takie rozwiązania. Wspomniany Deep.BI zebrał od polskich inwestorów prawie 5 milionów złotych na rozwój swojego narzędzia. Jak na polski rynek start-upów jest to dosyć pokaźna suma. Dla porównania, polski odpowiednik Ubera, iTaxi dwa lata temu w jednej z rund finansowania uzyskał 8 milionów złotych. Oczywiście, polskie start-upy wspierane przez zagranicznych inwestorów mogą liczyć na więcej: DocPlanner łącznie zebrał 50 mln dolarów, a Brainly w jednej z rund zgromadził 15 mln dolarów.

Start-upy takie jak Deep.BI wspierane są też zazwyczaj przez fundusze z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju bądź przez PARP. Firma otrzymała od państwa 7 milionów złotych, czyli więcej niż dostała od rodzimych inwestorów. Według raportu Polskie Start-upy, z tej formy wsparcia korzysta obecnie 38 procent przedsiębiorstw. Jednak nadal większość właścicieli (68 procent) polskich start-upów inwestuje przede wszystkim własne środki w przedsięwzięcie.