Nie ma nas w forpoczcie żadnej rewolucji technologicznej. A bez tego nie będziemy się liczyć.
Nie jest tak, że nie mamy się czym pochwalić. Na świecie doskonale radzą sobie środki transportu masowego produkowane w Polsce – i to zarówno te kołowe, jak i szynowe. Coraz odważniej poczyna sobie nasza branża kosmiczna. Firmy programistyczne znad Wisły nie mają problemu ze zdobywaniem zleceń od zagranicznych kontrahentów.
To jednak za mało, byśmy mogli mówić o gospodarce żyjącej z nowoczesnych technologii. Jeśli przyjrzymy się statystykom gromadzonym przez Główny Urząd Statystyczny, obraz okaże się mocno nieprzystający do naszych ambicji. W 2015 r. (późniejszych danych nie ma) firmy trudniące się wytwarzaniem produktów wysokiej techniki stanowiły zaledwie 2,4 proc. aktywnych przedsiębiorstw przetwórstwa przemysłowego o liczbie pracujących powyżej dziewięciu osób. W firmach tych znalazło zatrudnienie zaledwie 4,8 proc. wszystkich osób pracujących w przemyśle (w sektorze usług wskaźnik ten przyjął wartość 3,9 proc.).
Niewielka liczba firm działających na polu wysokiej techniki przekłada się na zbyt małe nakłady na działalność badawczo-rozwojową (chociaż możliwe jest, że garstka największych firm przeznaczałaby na ten cel takie kwoty, które wywindowałyby nas w statystykach). Wydatki wewnętrzne na działalność badawczo-rozwojową w Polsce w 2014 r. stanowiły 1,35 proc. tego, co wyłożyły wszystkie kraje członkowskie Unii Europejskiej, a w 2015 r. – 1,44 proc. Wydatki na badania i rozwój nie wyglądają też najlepiej, jeśli spojrzymy na nie z punktu widzenia relacji do PKB. Z danych GUS wynika, że w 2015 r. po raz pierwszy w historii przekroczył on wartość 1 proc. Za akceptowalne minimum uważana jest jednak wartość 3 proc.
Z tym wszystkim związana jest niska innowacyjność naszego eksportu. Według GUS w 2015 r. udział produktów wysokiej techniki w polskiej sprzedaży zagranicznej wyniósł 8,5 proc. W Czechach było to 15,4 proc., a na Węgrzech – 15,2 proc. Lepsza pod tym względem od Polski jest nawet Słowacja (prawie 10 proc.). Taki udział zaawansowanych technologii w produktach made in Poland plasuje nas na 18. miejscu w Unii Europejskiej i daleko za światowymi liderami w tej dziedzinie. W Korei Południowej innowacyjny eksport stanowi 26,8 proc. całej sprzedaży zagranicznej.
Polski biznes nie zarabia też wiele na nowoczesnych technologiach. Z gromadzonych przez Eurostat statystyk wynika, że niekwestionowanym liderem pod tym względem są Niemcy, które w 2015 r. sprzedały produkty wysokiej techniki o wartości 177 mld euro. Nieduża Holandia wysłała wtedy za granicę takie towary o wartości 102,2 mld euro. W przypadku Polski było to 15,3 mld euro.
Nasz kraj nie tylko niewiele inwestuje w działalność badawczo-rozwojową, ale też ograniczonych środków w tym zakresie nie koncentruje na najważniejszych i najbardziej przyszłościowych technologiach, które w perspektywie kilku czy kilkunastu lat można byłoby zamienić na atrakcyjne produkty. Wzorem do naśladowania w przypadku takiego podejścia są chociażby Chiny.
W ub.r. na kongresie tamtejszej akademii nauk prezydent Xi Jinping zapowiedział poważne inwestycje w robotykę i zachęcał naukowców do wzmożonych wysiłków w tej dziedzinie. W ślad za zapowiedzią poszły pieniądze, a włodarze poszczególnych prowincji zostali zobowiązani do wyasygnowania ze swoich budżetów środków na rozwój robotyki na podległym sobie terenie, nie tylko pod postacią badań, ale także unowocześniania istniejących już zakładów.
Lista technologii, którym w Polsce poświęca się za mało środków, a które dają perspektywy na udane komercjalizacje, jest długa. Najważniejsza to sztuczna inteligencja, a konkretnie oprogramowanie wykorzystujące algorytmy uczenia maszynowego. Takie rozwiązania trafiają następnie do „zwykłego” oprogramowania, podnosząc jego atrakcyjność i funkcjonalność.
Ze sztuczną inteligencją związane są autonomiczne pojazdy, które wykorzystują takie algorytmy jako swój „mózg”; do tego potrzebne są jeszcze „oczy”, najczęściej pod postacią lidaru (radaru wykorzystującego światło laserowe; tak się składa, że polscy naukowcy mieli osiągnięcia w budowie takich urządzeń). W przypadku motoryzacji komercjalizacyjny sukces mogą odnieść ogniwa (zwane błędnie bateriami) do aut elektrycznych lepsze od obecnie stosowanych. Jednak młodzi naukowcy w Polsce pracujący nad takimi rozwiązaniami napotykają problemy ze znalezieniem finansowania dla rozwoju swojej działalności na większą skalę. Przykładem chociażby spin-off założony przez naukowców z Wydziału Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego, spółka MarCelLi Adv Tech, która pracuje nad udoskonaleniem ogniw litowo-jonowych.
Z ogniwami związana jest również inżynieria materiałowa, która daje perspektywy nie tylko na sprzedaż innowacyjnych materiałów opracowanych nad Wisłą, ale również opartych na nich produktów. Mamy na koncie opracowanie własnych technologii produkcji grafenu, musimy jeszcze poczekać na to, by uzyskiwany materiał dało się opłacalnie wykorzystywać. Tak dochodzimy do kolejnego ograniczenia. Rozwój produktu często także rozbija się o brak finansowania. Za inwestorem rozgląda się wciąż np. firma Nanoceramics, założona przez naukowców z Instytutu Niskich Temperatur i Badań Strukturalnych Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu, która chce komercjalizować komponenty elektroniczne oparte na nowatorskim materiale – kompozycie żelaza oraz azotku boru.
Nad Wisłą niewiele inwestuje się także w branżę biotechnologiczną, chociaż przełomy w badaniach podstawowych w tym zakresie często znajdują przedłożenie na realne (i pożądane) produkty. Przykładem niedawne odkrycie naukowców z USA pozwalające na łatwą i precyzyjną edycję kodu genetycznego. Rozwiązanie to, zwane CRISPR/Cas9, wiąże się z olbrzymimi zyskami, bo też liczba branż, w których może znaleźć zastosowanie, jest olbrzymia (technologia pozwala na „przeszczepianie” genów kodujących pożądane cechy, jak odporność na dany typ infekcji, a więc może być przydatna w medycynie czy rolnictwie). To m.in. dlatego dwie instytucje, które pod koniec 2012 r. złożyły niezależnie od siebie wnioski patentowe w tej sprawie – Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley oraz Massachusetts Institute of Technology – zaangażowane są w zawziętą sądową walkę o prymat swojego patentu.
Jeśli nie przeznaczymy większych nakładów na rozwój powyższych technologii, to znów staniemy się ich konsumentami, a nie producentami – tak jak to miało miejsce w przypadku rewolucji komputerów osobistych czy rewolucji mobilnej. Jeśli poważnie myślimy o wejściu do grona najbardziej liczących się gospodarek świata, nie możemy do tego dopuścić.

OPINIA

Nino Dżikija, redaktor naczelna portalu INN:Poland

Biznesie, dorzuć się na badania i rozwój

Chociaż media codziennie opisują historie biznesowych i naukowych sukcesów Polaków, to prawda jest taka, że są to nieliczne osiągnięcia pojedynczych zapaleńców. Polska gospodarka jako całość wciąż jest postrzegana jako montownia Europy, czyli zarabiamy na najmniej opłacalnych procesach produkcji. Wszystkiemu winien jest brak pieniędzy.
Proces tworzenia przełomowych innowacji jest niezwykle kosztowny. I chociaż wydawałoby się, że nad Wisłą aż roi się od coraz ciekawszych programów wsparcia start-upów, akceleratorów i innych inkubatorów, to wciąż kropla w morzu potrzeb. Spójrzmy prawdzie w oczy: unijnych pieniędzy nie wystarczy. Żaden rząd na świecie nie udźwignie takich wydatków samodzielnie. Potrzebna jest potężna dawka prywatnych pieniędzy.
Tymczasem zagraniczni inwestorzy niechętnie patrzą w kierunku Polski, a rodzimi nie mają ani doświadczenia, ani chęci lokowania środków w polskie innowacje. Za brak efektywnej koordynacji współpracy firm prywatnych z uczelniami można ciskać gromami w rząd.
Niedawno miałam okazję odwiedzić słynną uczelnię ETH Zurich, creme de la creme uczelni technicznych. Studenci mają do dyspozycji wszystko, czego zapragną – nowoczesne sale i laboratoria, najlepszych wykładowców, a nawet komputer kwantowy. Co najważniejsze jednak, codziennie współpracują z globalnymi firmami, takimi jak IBM. I zajmują się komercjalizują takich wynalazków jak sztuczne serce, nowoczesne protezy czy nanotechnologie w diagnostyce.
Po takich doznaniach wizyta na Politechnice Warszawskiej może niejednego zdołować. Polskie uczelnie nie mogą marzyć o budżetach, jakimi dysponują uniwersytety z pierwszej setki. Ale mimo to uważam, że nasz kapitał ludzki jest na tyle atrakcyjny, by przyciągnąć do współpracy globalnych graczy.