Stołeczny sąd uniewinnił we wtorek kobietę oskarżoną o wydanie w 2013 r. decyzji rozbiórki zabytkowej kamienicy przy ul. Zajęczej na Powiślu. Stan budynku stwarzał bezpośrednie zagrożenie dla życia i zdrowia - ocenił sąd po trwającym blisko 2,5 roku procesie.

W uzasadnieniu tego orzeczenia sędzia Edyta Dzielińska wskazała, że nie ma podstaw, by odmówić wiarygodności wyjaśnieniom oskarżonej. Taka konkluzja - jak dodała sędzia - wynika m.in. z analizy przygotowanej w ostatnich miesiącach opinii trzech biegłych na temat stanu budynku.

"Sąd w pełni podzielił opinię trzech biegłych. Stan techniczny budowli stwarzał bezpośrednie zagrożenie dla życia i zdrowia osób w budynku, ale również na pobliskim przystanku komunikacji miejskiej" - zaznaczyła sędzia. Dodała, że na taką sytuację wpływ miały "zaniedbania na przestrzeni kilkudziesięciu lat" oraz uszkodzenia powstałe podczas budowy Trasy Świętokrzyskiej.

Wybudowana ponad sto lat temu kamienica przy ul. Zajęczej powstała jako dom dla pracowników elektrowni Powiśle. Od ponad 10 lat nie była zamieszkana. Budynek był wpisany do ewidencji zabytków. Oskarżona pełniła rolę wiceprezesa w spółce, która kupiła teren.

Prokuratura oskarżyła ją o nieumyślne zniszczenie latem 2013 r. zabytku - zagrożone na podstawie ustawy o ochronie zabytków karą do dwóch lat więzienia.

Proces w tej sprawie ruszył przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Śródmieścia w maju 2014 r. Pierwotnie - jeszcze na początku 2014 r. - prokuratura złożyła wniosek o uznanie winy i warunkowe umorzenie postępowania. W lutym 2014 r. sąd zdecydował się jednak rozpatrzyć sprawę na procesie - zastrzegł wówczas, że nie przesądza to końcowej decyzji i ewentualnego potwierdzenia ocen prokuratury.

Oskarżona Jolanta D.-S. od początku tłumaczyła, że kamienica była w bardzo złym stanie i na jej decyzję o rozbiórce wpływ miała opinia przedstawiciela firmy, która przeprowadzała w budynku prace remontowe i porządkujące. Firma z uwagi na stan kamienicy przerwała prace i powiadomiła oskarżoną, że budynek w każdej chwili grozi zawaleniem.

Proces miał się zakończyć już w 2015 r. "Jesteśmy krajem ubogim w zabytki. Tym bardziej trzeba ubolewać, że istniejąca od 1904 r. willa z dnia na dzień przestała istnieć" - mówił wtedy prokurator, wnosząc o karę trzech miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata i 5 tys. zł grzywny.

"Nie willa, tylko rudera, czworaki dla robotników" - ripostował zaś obrońca oskarżonej mec. Robert Kochaniak. Podkreślał, że budynek był zagrożeniem dla przechodniów, ekipy robotników pracującej na terenie tej działki oraz "złomiarzy", którzy penetrowali obiekt.

W trakcie procesu sąd musiał ocenić rozbieżne ekspertyzy i opinie specjalistów. "Według mnie nie było bezpośredniego zagrożenia katastrofy, to nie był domek z kart" - mówił przed sądem rok temu jeden z nich. Z taką oceną nie zgadzała się obrona. "Opinia ta kłóci się ze źródłami, na których się opiera, przede wszystkim z ekspertyzą z kwietnia 2013 r., w której wskazywano m.in. na popękanie i ruchy ścian" - wskazywał obrońca.

"W związku z tym pod koniec postępowania sąd powołał kolejnych trzech biegłych, którzy zajęli jasne stanowisko w sprawie" - wskazała sędzia Dzielińska odnosząc się do tych rozbieżności.

Wyrok jest nieprawomocny. Przedstawiciel prokuratury nie był obecny na jego ogłoszeniu, nie wiadomo więc, czy będzie planowana apelacja.