O tym, jak będą wyglądać miasta przyszłości i dlaczego wizje reżyserów filmów science fiction nijak się mają do planów urbanistów.
22 piętro wieżowca w samym centrum Warszawy. Restauracja Pure Sky Club w budynku przytulonym do Złotych Tarasów, blisko przecięcia Alej Jerozolimskich z ulicą Emilii Plater. Nazwa myląca (ang. pure sky to czyste niebo), bo widok z panoramicznego okna zasnuwa gęsty smog; zanieczyszczenie pyłem jest tutaj prawie dwa razy większe niż choćby w Nowym Jorku. W dole betonowe twierdze, zatłoczone ulice i rojące się niemal wszędzie samochody. – Do 2025 r. 56 proc. światowej populacji będzie zamieszkiwać miasta. W Polsce – blisko 61 proc. – wyrywa mnie z zamyślenia głos eksperta globalnej firmy doradczej Frost & Sullivan. Na specjalnie zwołanej konferencji „Miasto jako konsument – możliwości rozwoju w miastach przyszłości” prezentuje megatrendy, które mają przybierać na sile wraz ze wzrostem populacji i inwestycji oraz rozwojem infrastruktury i technologii. – 35 światowych megamiast wygeneruje imponującą kwotę 30 bln dol. w gospodarce światowej. To oznacza, że w przyszłości to raczej miasta, a nie kraje staną się centrami inwestycji i wzrostu gospodarczego. Pewne jest też to, że zaczną w tych obszarach konkurować z państwami – dodaje po chwili. Z prognoz Frost & Sullivan wynika, że do 2025 r. dziesięć najważniejszych aglomeracji o kilkunastomilionowych populacjach będzie miało 13-proc. udział w światowym PKB; szczegółowych danych statystycznych dotyczących 2040 r. na rynku brak. Z opowieści architektów, urbanistów i socjologów, z którymi rozmawialiśmy, wyłania się za to precyzyjny obraz miasta – dokładnie megamiasta – w którym przyjdzie nam żyć za 25 lat: gęsto zaludnionego i wysokiego. Z budynkami rozbudowywanymi w górę i w dół, a inspirowanymi a to jengą, a to klockami lego, a to domami typu plug-in. Z miejscem na pionowe farmy, kurniki, a nawet pasieki. I z bardzo krótkimi dystansami do pokonania, bo nierzadko z zakazem wjazdu dla prywatnych samochodów; tylko z transportem publicznym. Głównie w technologii made in China – i to nie przez przypadek.
Wzór z Trzeciego Świata
Prace ruszyły pełną parą. Te najbardziej zakrojone rozpoczęły się w delcie Rzeki Perłowej na południu Chin i potrwać mają sześć lat. To tam mieścić się będzie jedno z największych miast świata powstałe z połączenia dziewięciu już istniejących aglomeracji – Foshan, Dongguan, Zhongshan, Zhuhai, Jiangmen, Huizhou, Zhaoqing, Guangzhou i Shenzen. Jego przewidywana populacja to 42 miliony osób! Powierzchnia? Około 40 tys. km kw., czyli blisko tyle, ile powierzchnia całej Szwajcarii. Koszty? Około 2 tryliony juanów, czyli równowartość 300 miliardów dolarów. Nic więc dziwnego, że wielu specjalistów już teraz jest zdania, iż „w epoce, w której wszystko coraz bardziej wymyka się spod kontroli, miasta stają się wyspami dobrego zarządzania, na których zbudowany zostanie przyszły porządek”. – Nowy świat nie jest i nie będzie globalną wioską, lecz siecią różnych wiosek – zauważają przy tym.
Podobnych przykładów zresztą nie brakuje. – Idea zakłada połączenie Pekinu, Tianjinu oraz części prowincji Hebei w megapolis, któremu nadano roboczą nazwę „Jing-Jin-Ji” – zdecydowały centralne władze Pekinu na kwietniowym spotkaniu z głównymi planistami. Teraz także one dążą do przekształcenia okolicznych miast w jedną superaglomerację o łącznej powierzchni 216 tys. km kw. – więcej niż dwie trzecie naszego kraju! Obliczono, że zamieszkiwać ją będzie ponad 100 mln ludzi – więcej niż jest ludności w Niemczech. W Chinach takie rozwiązanie to już konieczność – należą do ścisłej czołówki krajów, które zderzą się z ogromnym problemem rosnącej urbanizacji; w ciągu 40 lat aż 600 mln osób ma przenieść się do chińskich miast – ale ich przeszczepienie na inny grunt jest tylko kwestią czasu. Tym bardziej że prognozy pokazują, że do 2050 r. 75 proc. mieszkańców globu, czyli trzech na czterech mieszkańców Ziemi, będzie żyło w miastach, a liczba ludności przekroczy już 10 mld. Skok, który się przy tym dokona, będzie bardzo gwałtowny i do tej pory niespotykany, podkreślają urbaniści. – Tylko w ciągu wieku całkowita populacja świata wzrosła lawinowo z 1,65 mld około 1900 r. do 6 mld w 2000 r., a przyrost ten wypracowały głównie miasta – historyczne dane przytacza Jan Gehl, duński architekt o międzynarodowej sławie, autor książki „Miasta są dla ludzi”. – O ile na początku poprzedniego wieku żyło w nich zaledwie 10 proc. światowej populacji, o tyle w 2007 r. odsetek ten wzrósł już do 50 proc. – dodaje.
Tworzenie się kolejnych megamiast jest więc nieuniknione, choć – co nie mniej ważne – wzorem dla nich nie będą np. Londyn, Paryż, Nowy Jork, Tokio, które ukształtowały się w ubiegłych stuleciach. Inspiracją staną się gwałtownie rosnące aglomeracje krajów Trzeciego Świata. Szacuje się, że wśród 21 największych, liczących ponad 10 mln mieszkańców, nie będzie ani jednego miasta europejskiego. Dominować będą megamiasta krajów Azji. Niektóre, jak stolica Bangladeszu – Dhaka, dwukrotnie zwiększą liczbę mieszkańców w stosunku do stanu z 2000 r.
Do 2050 r., według prognoz opracowanych przez ONZ, takich supermiast może być łącznie 57, z czego ponad połowa – 35 – w Azji, dziewięć w Ameryce Łacińskiej i pięć w Afryce. Dla porównania w 1960 r. wśród 15 aglomeracji liczących powyżej 5 mln mieszkańców, cztery znajdowały się w Europie, trzy w Ameryce Północnej, trzy w Ameryce Łacińskiej, a pięć w Azji.
Odwrócona piramida
Śmiałych pomysłów nie sposób zliczyć na palcach jednej ręki – od miast fabrycznych w chińskiej prowincji Guangdong po sztuczne miasta wiedzy na arabskiej pustyni, bazujące w całości na energii odnawialnej. Powstające budynki mają być zasilane energią słoneczną, a komunikacja oparta na elektrycznych środkach transportu. Jeden z pomysłów zakłada nawet, że wieża wiatrowa skieruje wiatr na ulice, obniżając naturalnie wysokie pustynne temperatury – sam układ budynków już jest zaprojektowany tak, aby zapewnić maksymalnie dużo cienia. Ba, obliczono nawet takie drobiazgi, jak czas dotarcia piechotą z domu do przystanku – szacowany maksymalnie na 7 minut, i wielkość przestrzeni życiowej – miałaby zostać zredukowana do 2,2 ha na osobę (wystarczyłoby przemieszczać się po takim obszarze).
W większości tak precyzyjnie opracowane miasta powstawać by miały (część już nawet powstaje) na terenach słabo zagospodarowanych, ale zawsze w pobliżu większych ośrodków, głównie tych (po)przemysłowych. Przykładem z ostatnich miesięcy jest najbardziej zaawansowana, choć nadal eksperymentalna, osada Fudżisawa SST. Mieści się na terenie dawnej fabryki Panasonica nad zatoką Sagami. To w niej energię zapewniać mają wszechobecne panele słoneczne, a oszczędne zużycie – inteligentna sieć (i tak np. światła na ulicach mają się zapalać, kiedy czujniki wykryją ruch). W przypadku katastrofy miasto przejdzie w tryb awaryjny, czerpiąc prąd zmagazynowany w przydomowych rezerwuarach o olbrzymiej pojemności. Na użytek mieszkańców sprowadzone zostaną elektryczne samochody, skutery i – także elektryczne – rowery. Pierwsi chętni już są, ale wszystkie budynki i instalacje zostaną ukończone w 2018 r.

Miasta nie są skończoną i zamkniętą całością. To eksperymentalne laboratoria. Są zarazem nowotworem i fundamentem świata usieciowionego, wirusem i antyciałem. W różnych dziedzinach, od zmian klimatycznych po biedę i nierówność, wielkie miasta są problemem. I rozwiązaniem – podkreśla Parag Khanna

Regułą stało się już, że tam, gdzie liczy się każdy kawałek ziemi, w grę wchodzi każde rozwiązanie. O ile Manhattan chce się rozrastać, usypując nabrzeże z odpadów, o tyle na Morzu Kaspijskim powstać ma archipelag sztucznych wysp. Rozmach planowanej inwestycji jest tak duży, że już teraz nazywa się ją „nowym Dubajem”. Na 41 sztucznych wyspach (niektóre źródła mówią o 55) powstać ma miasto przyszłości dla około miliona ludzi – ze 150 szkołami, 50 szpitalami, galeriami handlowymi, przystaniami jachtowymi, a nawet torem Formuły 1. Khazar Islands – bo taka jest nazwa archipelagu – pomieścić ma także najwyższy budynek na świecie Azerbaijan Tower (Wieża Azerbejdżanu). Konstrukcja ma mieć 1050 m, dystansując Burdż Chalifa w Dubaju i Kingdom Tower w Arabii Saudyjskiej (w budowie), to też symbol miast przyszłości. Bo rosnąca liczba ludności wymusi zmiany w wyglądzie brył – już teraz postępująca urbanizacja miasta i kończące się zasoby ziemi uprawnej, którą można przeznaczyć pod budowę, sprawiają, że miasta stają się wyższe. Dla przykładu mieszkańcy stolicy Chin mieszkają średnio 10 m wyżej niż dziesięć lat temu.
Zmieniać się będzie także kubatura budynków – z prostopadłościanów na konstrukcje przypominające gigantyczne termitiery (Seul), stalowe tuby (Singapur) czy nawet – to ostatnia nowość – konstrukcje 3D (Londyn), dla których podstawą jest algorytmiczny system diagramu Voronoia. Ich cechą wspólną jest to, że poziomy łączy się specjalnymi platformami pozwalającymi mieszkańcom na szybkie przemieszczanie się po budynku. Po drugie, w takim „niekończącym się mieście” znalazłyby się nie tylko mieszkania, lecz także: szkoły, biura, siłownie, kawiarnie i kilka dużych parków. W rzeczywistości to nic innego jak wertykalne miasto: samowystarczalne i możliwie jak najbardziej ekologiczne – w chińskim Shenzhen wieżowce wyposaża się już teraz we własny obieg wody, a na wysokości 111 pięter sadzi las. Takie „pionowe lasy” spotkać można już teraz również np. w Mediolanie.
O ile jedne projekty zakładają, że trzeba piąć się w górę, o tyle inne, że należałoby sięgnąć po potencjał tkwiący pod ziemią. Meksykańska pracownia BNKR Arquitectura opatentowała np. pomysł odwróconego wieżowca. Budynek sięgający 300 m w głąb ziemi ma kształt piramidy i ma znajdować się pod jednym z największych placów świata, Zócalo w Mexico City. W środku także pomieści biura, sklepy, mieszkania. Ale podziemne miasta budować chce także Skandynawia – Finlandia rozwija na przykład koncepcję podziemnego miasta pod Helsinkami, gdzie mogłaby przenieść znaczną część transportu towarowego. Podłoże jest tam na tyle luźne, że budowa pod ziemią jest relatywnie łatwa i niedroga. Prace trwają.
Wertykalne farmy z kurnikiem
Przesuwanie się środka ciężkości w stronę centrów regionalnych – to także cecha charakterystyczna miast przyszłości. Te chińskie zaczęły nawet ostentacyjnie pomijać Pekin i wysyłać delegatów na inne konferencje i targi, żeby ci przyciągali zagranicznych inwestorów. – Już tworzą się sojusze tych przedsiębiorczych miast przypominające średniowieczną Ligę Hanzeatycką. Hamburg i Dubaj nawiązały partnerską współpracę w dziedzinie transportu morskiego i badań biologicznych, a Singapur i Abu Zabi utworzyły nową oś handlową. Nikt nie czeka z takimi umowami na zgodę Waszyngtonu – zauważa Parag Khanna, ekspert w zakresie spraw międzynarodowych, były doradca Baracka Obamy i autor książki „Second World: Empires and Influence in the New Global Order” (Drugi Świat. Imperia i wpływy w nowym światowym porządku). Władze miast koncentrują się przy tym na specyficznym obszarze – od innowacji technologicznych, poprzez zrównoważony rozwój środowiska, po generowanie wzrostu gospodarczego.
Co więcej, wszystkie te ośrodki w najbliższych latach jeszcze silniej konkurować będą ze sobą o zasoby, głównie te naturalne. Wiadomo, że nie tylko brak energii stanie się głównym problemem przyszłych aglomeracji, lecz także niedobór żywności. Na klęskę żywnościową znaleziono jednak rozwiązanie. W 1999 r. amerykański ekolog i mikrobiolog Dickson Despommier, profesor Columbia University, wraz ze studentami zaprojektował rodzaj wertykalnej farmy (pozwala na każdym piętrze uprawiać jadalne rośliny). Obliczył, że wysoki na 30 pięter obiekt – wyglądem przypomina szklany wieżowiec – będzie mógł wyżywić nawet 50 tys. osób. Liczba takich konstrukcji, zdaniem socjologów, będzie w najbliższych latach lawinowo rosła, podobnie jak miejskich upraw żywności. Już teraz działają w Europie, Ameryce i Azji. Te najbardziej znane na świecie są w Hadze – w 2010 r. powstał Edible Park, czyli miejski ogród warzywny zaprojektowany przez artystę Nilsa Normanna. To miejsce na publiczne uprawy i edukację, bo jest też m.in. hodowla dżdżownic oraz toaleta, czyli źródło naturalnego nawozu. Ale warzywa uprawiać się będzie masowo także na dachach – władze Nowego Jorku już wspierają takie inicjatywy (do polewania używana jest deszczówka, co odciąża miejską kanalizację). Największa na świecie szklarnia zlokalizowana jest właśnie na dachu budynku na Brooklynie, a hodowane tam warzywa i owoce trafiają do klientów ekskluzywnej sieci delikatesów. Na tym nie koniec, bo na miejskich dachach instalować się będzie kolejne ule (jak na razie jest ich 250), a nawet kurniki. Jak przekonuje w licznych wywiadach promotorka miejskich upraw, mieszkająca w Nowym Jorku Czeszka Annie Novak, to żadna nowość. Uprawy powstawały już wcześniej, głównie z konieczności – podczas II wojny światowej parki czy trawniki Londynu i innych angielskich miast wypełniły się grządkami. Aż 40 proc. jadalnych roślin w Anglii pochodziło wtedy z miejskich upraw, przypomina.
Miasto nieidealne
O tym, że „w nowych megalopoliach kwitnie ekonomiczna nierówność, co rodzi chaos i zamęt”, mówi się coraz powszechniej. Już kilka lat temu Rem Koolhaas – jeden z guru architektów – ogłosił koniec miast w XX-wiecznym wydaniu. Czyli takim, gdzie handlowe, usługowe i biznesowe funkcje dominują w centrum, a za nimi znajdują się dzielnice mieszkaniowe i przemysłowe, z kolei na obrzeżach willowe przedmieścia.
Co i raz mówi i pisze się o tym, że np., „w Caracas codziennością są mordujące i porywające ludzi gangi, a w Karaczi terroryści z Al-Kaidy niespecjalnie się ukrywają. W RPA prywatne agencje ochrony są dwa razy liczniejsze od policji, a ogrodzenia zamkniętych osiedli chronią elity przed ogromnymi slumsami, gdzie szaleje przestępczość”. Nic więc dziwnego, że i na tym polu szuka się nowych rozwiązań. A to sprzedaje się ziemię pod budowy kolejnych wysokościowców z mieszkańcami – deweloperzy, którzy wygrają konkurs, będą musieli w jednej części slumsu zbudować wieżowce z małymi mieszkankami dla tych, którzy dziś są zameldowani w slumsach; reszta ziemi zostanie dla nich (tak jest np. w Bombaju), a to przyjmuje się zasadę: najpierw mieszkania, potem ludzie (Chiny). To drugie rozwiązanie wydaje się skuteczniejsze, bo jak do tej pory pozwoliło uniknąć niekontrolowanego rozprzestrzeniania się slumsów i skutecznie działało jak magnes przyciągający migrantów ze wsi. Od 1990 r. liczba ludności miejskiej w Chinach podwoiła się, a powierzchnia miast wzrosła o 150 proc.
Bo wbrew pozorom miasta nie są skończoną i zamkniętą całością. To eksperymentalne laboratoria; dlatego to, co się w nich dzieje, jest ważniejsze od tego, co dzieje się gdzie indziej. – Są zarazem nowotworem i fundamentem świata usieciowionego, wirusem i antyciałem. W różnych dziedzinach, od zmian klimatycznych po biedę i nierówność, wielkie miasta są problemem. I rozwiązaniem – podkreśla Parag Khanna. Od tego, jak teraz rozwiązane zostaną rodzące się w nich problemy, zależy, czy za 25 lat miasta będą wyglądały jak Pekin czy Bombaj.