Podbicie świata, a przynajmniej komfortowa pozycja na globalnej scenie, to pewnie marzenie każdego biznesmena. Ekspansja nie jest jednak prostą sprawą
Legenda głosi, że Uber – aplikacja na telefony komórkowe pośrednicząca między kierowcami a pasażerami – narodził się grudniowego wieczora 2008 r. w Paryżu, kiedy Travis Kalanick i Garrett Camp nie mogli zamówić taksówki. Faktem natomiast jest, że dwaj panowie uczestniczyli wówczas w konferencji LeWeb, na której omawiano pomysły na różne biznesy. Serwis pozwalający przywoływać samochód z kierowcą był tylko jednym z wielu i wcale nie zachwycił uczestników.
W zasadzie to Kalanick kompletnie go porzucił, natomiast Camp nie mógł przestać o tym myśleć. Przez ponad rok nagabywał Kalanicka, aby objął stanowisko prezesa w UberCabie, jak podówczas jeszcze nazywał się projekt. Chociaż ten stanowczo odmawiał („Nie będę pracował w firmie wynajmującej limuzyny”, mówił, odnosząc się do wczesnej wersji pomysłu), w końcu dał się namówić.
Dzisiaj Uber jest wyceniany na ponad 60 mld dol. Przez kilka lat działalności firma zdążyła wejść do kilkunastu krajów, stoczyć niezliczone bitwy z rządami, regulatorami, taksówkarzami oraz sądami. Trudno znaleźć przedsiębiorstwo z większym doświadczeniem w szybkiej, światowej ekspansji. Prawda jednak jest taka, że Uber nie miał innego wyjścia: jeśli start-up ma utrzymać wysoką dynamikę wzrostu, to ekspansja zagraniczna jest jedynym rozwiązaniem.
Polska na razie nie doczekała się ani swojego Ubera, ani jednorożca (czyli start-upu z wyceną rynkową powyżej 1 mld dol.). Przyczyn jest wiele, a wśród nich mieszczą się np. kwestie kulturowe, których uczą się powoli wszyscy polscy przedsiębiorcy, włącznie z młodymi ludźmi z IT. – Wyjście za granicę okazało się trudniejsze, niż nam się początkowo wydawało. Okazuje się na przykład, że w państwach anglosaskich klienci zwracają znacznie większą uwagę na fakt posiadania biura na miejscu, w ich kraju – mówi anonimowo jeden z młodych przedsiębiorców. Prosi, aby nie podawać jego nazwiska, bo nie chce się narażać inwestorom.
Paradoksalnie to właśnie inwestorzy powinni odgrywać podstawową rolę w procesie przeprowadzania start-upu z rynku krajowego na zagraniczny. – Poza zastrzykiem finansowym instytucje wsparcia wnoszą też często profesjonalne doradztwo biznesowe, co ułatwia młodym firmom przejście przez proces wczesnej internacjonalizacji oraz nawiązanie i podtrzymanie relacji z partnerami zagranicznymi. Niestety, z takiej szansy może skorzystać niewiele firm – tłumaczy Anna Białek-Jaworska, współautorka raportu „Czy polskie spółki start-up dojrzały do internacjonalizacji” przygotowanego przez Laboratorium Gospodarki Cyfrowej DELab przy Uniwersytecie Warszawskim. Raport wskazuje na utratę partnerów biznesowych jako jedno z największych zagrożeń dla młodych przedsiębiorców myślących o ekspansji.
Zanim młoda firma z branży technologicznej zacznie myśleć o podboju świata, musi przyjrzeć się zasobom, którymi dysponuje. – Konkurencyjny na rynku globalnym produkt i/lub usługa to podstawa, aby zacząć myśleć o eksporcie. Ale by rzeczywiście realizować strategię internacjonalizacji, potrzeba, by młodzi, genialni wynalazcy byli też kreatywnymi przedsiębiorcami i potrafili pokonywać nie tylko granice państw – zauważa Renata Gabryelczyk, druga współautorka raportu DELabu.
Tematyka ekspansji zagranicznej będzie poruszana podczas European Start-Up Days, imprezy towarzyszącej Europejskiemu Kongresowi Gospodarczemu w Katowicach. Impreza odbędzie się w dniach 19–20 maja w Spodku, który znajduje się obok kongresowej dumy miasta goszczącej EKG. O wyjściu na świat będą rozmawiać między innymi uczestnicy sesji tematycznej „Go Global!”, która odbędzie się drugiego dnia wydarzenia.