Firmy przenoszą swoje siedziby do większych miast. Dla świętego spokoju. Mają dość przedłużających się kontroli i sporów z urzędnikami.
To było niewiarygodne. Kontrola skarbowa ciągnęła się miesiącami, ale urzędnicy nie mogli znaleźć nic poważnego. W końcu zaczęli kwestionować prace budowlane, które przeprowadziliśmy u nas w firmie. Wezwali przedsiębiorcę, który nam ten remont wykonywał, majstra z trzydziestoletnim doświadczeniem, do urzędu skarbowego. Tam przy biurku siedziała pani urzędniczka, która o budowlance nie miała zielonego pojęcia. Ale miała przed sobą otwartą książkę – taki elementarz budowlańca. I ona, sprawdzając, czy nasza faktura na pewno jest wiarygodna, badała kompetencje tego człowieka, odpytując go z tego, jak się kładzie gładzie. To był jakiś absurd – opowiada nam prezes firmy zatrudniającej kilkadziesiąt osób w stosunkowo niewielkim mieście. Choć na początku chciał ujawnić nazwisko, to później jednak zmienił zdanie. Nie odpuścił urzędnikom i sprawa wciąż się jeszcze toczy przed sądem. – Miałem dość i przeniosłem się do większego miasta. Roczny podatek, ponad milion złotych, powędrował za mną. Wolałbym, żeby został w regionie, ale przecież nie będę się kopał z koniem. W miejscu, gdzie teraz jestem zarejestrowany, urzędnicy tak wydumanych trudności nie tworzą – dodaje przedsiębiorca. I choć trudno tu przesądzać, kto ma rację, w końcu sprawa nie jest zakończona, to ta opowieść jest symptomem pewnego szerszego zjawiska: firmy mają tendencję do przenoszenia się do większych miejscowości.
O takie przypadki spytaliśmy organy skarbowe. Zaczęliśmy od cieszącego się fatalną opinią wśród przedsiębiorców łódzkiego Urzędu Kontroli Skarbowej (takie jednostki zwyczajowo zajmują się kontrolowaniem przedsiębiorców, których obroty przekraczają 2 mln zł). – Nie posiadamy informacji ani na temat przenoszenia działalności gospodarczej przez podatników, ani tym bardziej na temat przyczyn takich działań – odpowiedziała rzeczniczka prasowa Mariola Grabowska. Niewiele dowiedzieliśmy się także w Ministerstwie Finansów. – Należy podkreślić, że przerejestrowanie się nie jest kwestią swobodnego wyboru przedsiębiorcy, tylko decydująca jest tu właściwość podatkowa (ewidencyjna), o której stanowią ustawy podatkowe – poinformowała nas Wiesława Dróżdż, rzeczniczka prasowa resortu. Tu gwoli wyjaśnienia trzeba dodać, że przerejestrowanie jest w praktyce bardzo proste – po prostu wystarczy formalnie zmienić miejsce prowadzenia działalności i wtedy automatycznie podlegamy pod inny urząd skarbowy. W najprostszych przypadkach prowadzenia jednoosobowej działalności gospodarczej wystarczy się po prostu przemeldować.
Rzeczniczka prasowa MF udostępniała nam tabele dotyczące przepływu liczbowego biznesu stworzone na podstawie Centralnego Rejestru Podmiotów – Krajowej Ewidencji Podatników (CRP KEP) za rok 2014. – Nie dysponujemy informacjami na temat przyczyn przedstawionych niżej zmian; nie dotarły do nas również sygnały potwierdzające, jakoby istniało zjawisko polegające na tym, że firmy z mniejszych ośrodków przerejestrowują się do większych – dodaje urzędniczka.
I rzeczywiście, jeśli spojrzymy na liczbę przedsiębiorców, którzy przybyli do „właściwego urzędu skarbowego danego województwa z urzędu skarbowego innego województwa”, to trudno takie ruchy wychwycić. Jedyne, co się rzuca w oczy, to fakt, że znacznie więcej firm przeprowadza się na Mazowsze (nieco ponad 3 tys.), niż z niego ucieka (ok. 2,2 tys.). Tak więc widać drenaż reszty Polski przez Mazowsze, a najpewniej samą Warszawę. Ale już np. w województwie dolnośląskim te migracje są raczej wyrównane i dotyczą około tysiąca podmiotów rejestrujących się we Wrocławiu i okolicach i wyrejestrowujących się stamtąd. W sumie też trudno mieć pretensje o to, że urzędnicy nie znają przyczyn tych przenosin – przecież przedsiębiorcy nie mają żadnego obowiązku informowania na ten temat.
Prawo wielkich liczb
Mimo to takie zestawienie ma jeden zasadniczy feler, którego mieć nie musi: w ogóle nam nie mówi o tym, czy w obrębie danego województwa przedsiębiorcy przenoszą się do większych ośrodków. A przesłanek, które na to wskazują, jest kilka. Po pierwsze, na pewnym etapie działalności biznes przymusza do tego prawo. Jeśli przedsiębiorca przekroczy przychody w wysokości 5 mln euro, to przechodzi pod właściwości tzw. urzędu skarbowego do obsługi dużych podatników. Duże urzędy podatkowe, zwyczajowo zwane DUP-ami, już nawet w założeniu ustawodawcy są bardziej kompetentne i „znają się lepiej”. No bo z jakiego innego powodu miałyby się tam przenosić większe podmioty? I co smutne, akurat w tym wypadku posłowie wykazali się pewną roztropnością i oparli uchwalanie prawa na prawdziwych przesłankach. – Z tym zjawiskiem zetknąłem się po raz pierwszy po powrocie ze Stanów w 1996 r. Wtedy mój księgowy powiedział mi, żebym natychmiast przemeldował się do Warszawy, bo z tak wysokimi przychodami urzędnicy w Siedlcach nie dadzą mi żyć – wspomina z pewnym rozrzewnieniem Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, który zrzesza małe i średnie firmy. – Problem jest taki, że urzędów skarbowych jest za dużo, często urzędnicy nie mają co robić, nudzą się, a kontrolami i tworzeniem problemów uzasadniają sens swojego istnienia – wyjaśnia przedsiębiorca i dodaje, że poważniejsza trudność związana jest z wyłudzeniami VAT. – W małych miastach urzędnicy bywają tak niekompetentni, że tam przestępcy tworzący karuzele vatowskie mają ułatwione zadanie i bezproblemowo dostają duże zwroty podatku. W związku z tym w dużej części mniejszych urzędów jest problem ze zwracaniem VAT uczciwym przedsiębiorcom – one zbierają mniej pieniędzy, niż ściągają, a przecież żaden urzędnik nie chciałby pokazać takiego zjawiska swoim przełożonym. Tak więc zaczyna robić wiele, by tego VAT-u nie musieć zwracać. Pracujemy nad takim komunikatem do członków naszej organizacji, w którym będziemy radzić, że jak chcą zwrotu VAT-u, to niech uciekają do większych miast – zapowiada Kaźmierczak.
Fakt, że zdarzają się przypadki przeprowadzek przedsiębiorców, potwierdza także Irena Ożóg, wieloletnia pracowniczka MF, w latach 2001–2003 wiceminister finansów odpowiedzialna za podatki, która obecnie prowadzi własną kancelarię podatkową. – Choć nie jest to zjawisko częste, to bazując na doświadczeniach moich klientów, mogę wymienić trzy główne przyczyny przerejestrowywania działalności do dużych miast. Po pierwsze są to złe doświadczenia z urzędami skarbowymi i urzędami kontroli skarbowej – opisuje ekspertka. Czasem chodzi o konkretnego urzędnika, z którym przedsiębiorca od pierwszego kontaktu po prostu się nie znosi. Z tym że ten kij ma dwa końce, i to nie jest tak, że tylko urzędnicy są źli, a przedsiębiorcy to po prostu anioły w ludzkiej postaci, które tylko przypadkiem trafiły na Ziemię. Na przykład w województwie łódzkim doszło do sytuacji, kiedy to przedsiębiorca zwolnił członka rodziny urzędnika US. I wtedy z przyczyn „losowych” zaczęły się kontrole. Spór powstał ogromny i zakończenie znalazł dopiero w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. – Drugim powodem jest to, że przedsiębiorcy chcą zniknąć w tłumie. I wcale tu nie mówię o oszustach – po prostu ludzie chcą mieć święty spokój – tłumaczy Ożóg. W tym wypadku działa elementarna matematyka. W miejscowości, gdzie zarejestrowanych jest kilkadziesiąt czy wręcz kilkaset tysięcy podmiotów gospodarczych, nawet jeśli jest nieco więcej urzędników niż w małych miejscowościach, to i tak ich liczba przypadająca na jeden podmiot jest znacznie większa. – Niedawno w którymś z rankingów „bycia przyjaznym biznesowi” wypadliśmy źle, ponieważ w Warszawie liczba podmiotów gospodarczych przypadających na jednego urzędnika US i ZUS jest duża (a to było jedno z kryteriów). W innych miejscowościach jest mniejsza. Ale takie patrzenie na sprawy nie ma większego sensu. Wiemy, że przedsiębiorcy przenoszą się do nas, ponieważ mamy bardziej doświadczonych urzędników, którzy przerobili olbrzymią liczbę spraw podatkowych – opowiada Michał Olszewski, wiceprezydent Warszawy odpowiadający m.in. za przedsiębiorczość. – Jesteśmy też elastyczni i interpretacje naszych urzędów często są dla przedsiębiorców korzystne – dodaje urzędnik. Znowu, podobnie jak w przypadku potencjalnej częstotliwości kontroli, kłania się prawo wielkich liczb. Dane zjawisko, typ prowadzenia działalności gospodarczej, może się nie zdarzyć w mieście, gdzie mieszka kilkanaście tysięcy osób przez 30 lat. Ale w liczącej prawie 2 mln ludzi Warszawie może ich być kilka rocznie. To też niewiele, ale wystarczająco dużo, by urzędy mogły wypracować sobie modus operandi i by sprawa nie była traktowana jak nie wiadomo jaki dziwoląg.
Przepaść może się pogłębiać
Irena Ożóg zwraca uwagę na jeszcze jeden powód przenosin gospodarczych. – Miałam taki przypadek, gdy w niedużym mieście starło się ze sobą biznesowo dwóch lokalnie dużych przedsiębiorców. Walczyli o jakąś nieruchomość. W końcu przegrany doprowadził przez swoje koneksje w urzędach do tego, że wygrany i tak nie postawił w tym miejscu sklepu, który planował. Konflikt eskalował, zaczęło się napuszczanie wszelkich kontroli, że w końcu jeden z nich postanowił się wyprowadzić – opowiada była minister finansów.
Tak więc czasem to przedsiębiorcy sami potrafią sobie zgotować piekiełko, żaden urzędnik nie jest do tego potrzebny. Zdarza się też jednak tak, że to wcale nie urzędnicy i nie konkurencja skłaniają przedsiębiorców do przemyśleń o wyprowadzce. – Na wstępie zaznaczę, że od nas przedsiębiorcy się nie wyprowadzają, raczej zachodzi zjawisko odwrotne ze względu na naszą przygraniczną lokalizację – mówi w rozmowie z DGP wieloletni burmistrz Gubina Bartłomiej Bartczak. – Ale znam historię, kiedy przedsiębiorca z branży rowerowej groził, że przeprowadzi się za Odrę, bo ciągle ma kontrole policji, która szuka u niego kradzionych części rowerowych – stwierdza samorządowiec.
Z tych wszystkich historii wyciągnąć można taki wniosek, że choć coraz chętniej wybieramy opcję mieszkania poza miastem i z radością oddychamy wiejskim powietrzem, to już jednak w kwestiach biznesu zdecydowanie wolimy działać w większych ośrodkach. Z różnych przyczyn. Z takimi przeprowadzkami biznesu wiążą się dwie kwestie. Po pierwsze, problematyczne jest to, że jak na razie nie ma wiedzy (ani nawet narzędzi do jej pozyskania), która by pozwoliła nam oszacować skalę zjawiska: urzędnicy mówią, że do nich sygnały nie dotarły, a jednocześnie prawie każdy z naszych rozmówców słyszał o podobnych historiach (nawet jeśli oficjalnie mówi co innego). Tendencja do przenoszenia się biznesów z miejsc małych do dużych istnieje, ale jeszcze nie została oficjalnie zauważona. W pewnym sensie jest to naturalne – machina biurokratyczna zawsze działa z czasowym poślizgiem względem prawdziwego życia. Ale warto zacząć to opóźnienie nadrabiać.
Druga, znacznie bardziej dramatyczna konsekwencja jest taka, że za przenoszenie się biznesu do dużych aglomeracji siłą rzeczy płacą właśnie mniejsze miasta. To tam będą niższe wpływy podatkowe. A dowodem na to, że jest się o co bić, są kampanie większych miast, które zachęcają, by mieszkańcy niezameldowani, choć mieszkający w danym mieście, jednak obowiązku formalnego dopełnili. W końcu każdy podatnik to nieco większe wpływy do budżetu. Jeśli przez lata narzekaliśmy, że Polska jest krajem bardzo „warszawocentrycznym” w tym sensie, że to tutaj lokowana jest zdecydowana większość urzędów (swego czasu nawet tak wydawałoby się abstrakcyjna na Mazowszu struktura jak Dowództwo Marynarki Wojennej), to teraz warto się zastanowić, czy podobne zjawisko właśnie nie nasila się w biznesie. Bo jeśli tak jest, to piękne opowieści o wyrównywaniu szans między Polską A i B czy wielkich planach rozwoju całego kraju będą jeszcze bardziej odległe i nierealne, niż są obecnie.
Za przenoszenie się biznesu do dużych aglomeracji siłą rzeczy płacą mniejsze miasta. To tam będą niższe wpływy podatkowe