Przegrana Poczty Polskiej podniesie koszty jej działalności. A to oznacza zwolnienia pracowników.
W połowie grudnia Urząd Komunikacji Elektronicznej ogłosi konkurs na operatora pocztowego, który w latach 2016–2026 będzie świadczył w Polsce usługi powszechne. Rozpocznie się walka o rynek wart 3,2 mld zł rocznie. To, czy usługi będzie realizowała tak jak dotychczas Poczta Polska, czy jej największy konkurent InPost, zależy od warunków, jakie będzie musiał spełniać operator wyznaczony. Tych jednak UKE jeszcze nie sprecyzował.
– W ciągu najbliższych dwóch, trzech tygodni przeprowadzimy ostatnie rozmowy z podmiotami, które uczestniczą w procesie konsultacji. Potem ogłosimy konkurs – zapowiada Karol Krzywicki, wiceprezes UKE. Właśnie podczas tych spotkań mają być wypracowane kryteria.
O zgodę nie będzie łatwo, bo w procesie konsultacji obie firmy i ich poplecznicy zaproponowali zupełnie inne warunki. Poczcie, która dysponuje rozległą siecią ponad 7,8 tys. placówek i zatrudnia ok. 80 tys. pracowników, zależy na tym, aby UKE wymagał od startujących w konkursie własnych budynków, listonoszy zatrudnionych na umowy-zlecenia i własnej floty samochodowej. Konkurencja proponuje natomiast, aby o wygranej w konkursie decydowała przede wszystkim cena, bo InPost, korzystając z usług zewnętrznych firm i stosując inne formy zatrudnienia, ma znacznie niższe koszty działalności.
Eksperci podkreślają, że dla operatora wygrany konkurs to obowiązki, ale też przywileje. Obecnie trzeba np. utrzymywać sieć 6 tys. placówek i dostarczać korespondencję pięć dni w tygodniu. W zamian usługi zaliczane do powszechnych (większość przesyłek listowych) są zwolnione z VAT. Tymczasem to właśnie różnica 23 proc. podatku decyduje obecnie o tym, kto wygrywa przetargi rozpisywane przez urzędy i administrację państwową. W tej chwili oferty operatorów już na starcie muszą być przynajmniej o tyle tańsze niż te składane przez PP. Przegrana Poczty oznacza podniesienie kosztów działalności i prawdopodobnie zwolnienie nawet połowy pracowników.
Operator wyznaczony przyciąga też do swoich placówek więcej klientów. Gdy urząd wymaga odpowiedzi w terminie, u takiego operatora mija on w dniu nadania listu, u innych liczy się data jego dostarczenia.
UKE jest więc między młotem a kowadłem. Jeśli zaostrzy wymagania logistyczne, narazi się na zarzut monopolizowania rynku i skargi do Komisji Europejskiej. Jeżeli przyjmie kryterium ceny, ryzykuje sytuację, do której doszło po przejęciu przez InPost i PGP obsługi przesyłek nadawanych przez sądy i prokuratury. W grudniu 2013 i styczniu 2014 r. media pełne były doniesień o pogorszeniu jakości usług świadczonych sądom przez nowego operatora. Wtedy jednak rozstrzygnięcie konkursu nastąpiło zaledwie dwa tygodnie przed realizacją kontraktu. InPost i PGP miały bardzo niewiele czasu na przygotowania.
Czas może się okazać kluczowy także tym razem. Przepisy nakazują prezesowi UKE ogłoszenie konkursu do końca grudnia. Krzywicki zapowiada, że oferty mają być przyjmowane przez trzy miesiące. To wiadomość dobra dla PP, a niekorzystna dla konkurencji. Poczta ma sieć ponad 7,8 tys. placówek, w których można zarówno odebrać, jak i nadać przesyłkę. InPost informuje, że na koniec listopada będzie miał 8,3 tys. punktów, ale tylko w 1,2 tys. z nich można nadać list. Może się okazać, że trzy miesiące to za mało, żeby rozszerzyć funkcjonalność tych placówek. Operator, nie znając kryteriów konkursu, nie zrobi tego wcześniej, bo poniósłby duże koszty, nie wiedząc, czy ma szanse w nim wystartować.
Wiceprezes UKE zapowiedział także, że urząd tym razem nie zawierzy oświadczeniom operatorów o spełnianiu kryteriów. Będzie chciał przeprowadzić kontrole.