Trzyletni spór pomiędzy Komisją Europejską a gigantem z Mountain View dobiegł końca. Na mocy zawartego porozumienia Google dokona szeregu zmian w funkcjonowaniu swojej wyszukiwarki. Nie brakuje jednak tych, którzy twierdzą, że KE odniosła jedynie iluzoryczne zwycięstwo, które nie będzie miało żadnego wpływu na zakończenie monopolu internetowego giganta.

Google kapituluje?

Dochodzenie w sprawie monopolistycznych praktyk firmy z Mountain View rozpoczęło się w 2010 roku, kiedy to grupa rywali Google’a pod przewodnictwem Microsoftu oskarżyła twórców najpopularniejszej wyszukiwarki na świecie o promowanie swoich usług kosztem usług konkurentów. Chodziło m.in. o manipulowanie rankingiem stron, wprowadzanie algorytmów, które faworyzowały usługi Google’a, jak również wiązanie klientów porozumieniami, które utrudniały lub wręcz uniemożliwiały korzystanie z usług konkurentów.

Przez trzy lata Komisja Europejska pod przewodnictwem Joaquina Almunii, komisarza UE ds. konkurencji, konsekwentnie odrzucała kolejne propozycje ustępstw wysuwane przez Google’a, uznając je za niewystarczające.

Wreszcie, 5 marca br. Almunia ogłosił zawarcie porozumienia na mocy, którego Google zobowiązało się do wprowadzenia szeregu zmian w funkcjonowaniu przeglądarki. Tym samym gigant z Mountain View uniknie kary w wysokości nawet do 5 mld dolarów, która groziła firmie za naruszanie unijnych zasad konkurencji.

Kilka dni temu Google zamieściło na swoich stronach obszerny 90-stronicowy dokument, w którym tłumaczy, jakich zmian dokona i w jaki sposób będą korzystne dla konkurentów. Dotknął on czterech głównych obszarów sporu.

a) Interfejs: po pierwsze, użytkownicy będą informowani za pomocą specjalnych etykiet o tym, które specjalizowane wyszukiwarki należą do Google. Po drugie, zwykłe wyniki wyszukiwania będą graficznie oddzielone od wyników ze specjalizowanych wyszukiwarek. Wreszcie po trzecie, na karcie rezultatów wyszukiwania obok wyników ze specjalizowanych wyszukiwarek Google’a będą prezentowane trzy „alternatywy” od konkurentów.

b) Wydawcy: będą mogli „wypisać się” z niektórych specjalistycznych usług Google’a bez uszczerbku dla naturalnych wyników wyszukiwania oraz AdWordsów. Będzie to szczególnie przydatne dla gazet, które będą mogły wykluczyć poszczególne artykuły z wyświetlania ich skrótów w usłudze Google News.

c) AdSense: Zniesiony zostanie wymóg wyłączności dla klientów korzystających z sieci reklamowej Google. Oznacza to, że obok reklam AdSense będą mogły zostać wyświetlone reklamy konkurencyjnych dostawców.

d) AdWords: Google zobowiązał się dokonać zmian w interfejsie programowania (API) usługi AdWords. Oznacza to – ni mniej, ni więcej – że kampanie AdWords będzie można przenieść do konkurencyjnej wyszukiwarki.

Google zaproponował również powołanie zewnętrznego, niezależnego organu, który na bieżąco monitorowałby realizacje podjętych zobowiązań.

Pyrrusowe zwycięstwo KE?

Sęk w tym, że według konkurentów Google’a zobowiązania te nie będą miały absolutnie żadnego wpływu na zakończenie monopolu wyszukiwarkowego giganta. „Bez jakichkolwiek konsultacji ze stroną trzecią, Almunia dał się zwyczajnie omamić obietnicom Google’a” – podkreślił David Wood z grupy lobbingowej ICOMP reprezentującej interesy Microsoftu oraz czterech innych skarżących.

W tej krytyce brakuje jednak mocnych argumentów. Brakuje konkretnych propozycji zmian, które – na uczciwych zasadach – doprowadziłyby do stopniowej likwidacji wyszukiwarkowego monopolu. Rywale zarzucają np. Google’owi, że wiele firm nie kłopocze się nawet optymalizacją stron pod Binga czy też inne konkurencyjne wyszukiwarki, bo ewentualna „nieobecność” w Bingu nie jest dla nikogo praktycznie żadną stratą. To oczywiście prawda, ale trudno wyobrazić sobie, w jaki sposób Google miałby zachęcać swoich klientów do korzystania z usług konkurencji?

Głosy krytyki pojawiły się również wewnątrz samej Komisji. Według agencji Bloomberg swój sprzeciw wobec porozumienia wyraziła sama komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding oraz komisarz ds. rynku wewnętrznego i usług Michel Barnier. „Mieliśmy bardzo długą dyskusję, która pokazuje, że w tej sprawie wciąż istnieje wiele pytań i wątpliwości. Nasza praca nie została jeszcze zakończona” – mówił reporterom wyraźnie zirytowany Barnier po zakończeniu spotkania z Almunią.

Oczywiście trudno dziwić się krytyce konkurentów Google’a. Zasadniczo gigant z Mountain View wynegocjował dla siebie całkiem niezłe porozumienie, a przy tym uniknął miliardowej kary, która z pewnością zabolałaby nawet takiego finansowego krezusa jak Google. Trudno dziwić się również krytyce środowisk unijnych. Nagła transformacja Almunii z twardego negocjatora w potulnego „potakiwacza” jest co najmniej zastanawiająca. Sam zainteresowany tej krytyki jednak nie akceptuje i podkreśla, że Komisji udało się przecież wynegocjować całkiem niezłe warunki. I również ma sporo racji, bo wymuszenie na takim gigancie, jak Google jakichkolwiek działań (nie rozstrzygając czy są to zmiany fundamentalne czy jedynie kosmetyczne) jest wydarzeniem bez precedensu. Gigant z Mountain View już nie raz pokazywał, że woli zapłacić słoną karę niż ugiąć się pod presją lokalnych regulatorów.

Czy podjęte przez Google zobowiązania doprowadzą do zakończenia wyszukiwarkowego monopolu jednej firmy? Oczywiście, że nie. Wyszukiwarka giganta z Mountain View posiada ponad 90 proc. udziału w europejskim rynku i trudno wyobrazić sobie, aby w ciągu najbliższych pięciu lat (tyle ma obowiązywać porozumienie z KE) coś się w tej sprawie zmieniło. Zasadniczo jedyną szansą na zaistnienie rywali będzie wykupienie linków w wynikach wyszukiwania Google’a. Do tego dochodzą kwestie… kulturowe. Słowo „wyguglować” zakorzeniło się już w mowie potocznej. Tak, jak wiele lat temu firma Adidas stała się synonimem wygodnych butów sportowych, tak również dziś stawiamy znak równości pomiędzy Google a szukaniem czegokolwiek w internecie. Tego nie zmieni żadna odgórna decyzja ani też kara nałożona przez Komisję Europejską.