Projekt ustawy o mediach narodowych ujrzał światło dzienne dopiero wtedy, gdy PiS przeforsował w Sejmie zgoła inną koncepcję przejęcia TVP i Polskiego Radia. Dużo bardziej prymitywną, ale też łatwiejszą w wykonaniu.
Na PiS zasłużenie spadły gromy, że robi klasyczny skok na stołki, co nie ma nic wspólnego z początkowymi obietnicami. Nikt nie chciał słuchać tłumaczeń o kolejnych krokach. Ujawnienie dużej ustawy medialnej ma więc potwierdzić chęć dalszego reformowania mediów w duchu wcześniejszych zapowiedzi.
Do Sejmu projekt miałby trafić w kwietniu razem z nową ustawą o finansowaniu, o ile po obsadzeniu TVP i PR swoimi wola dalszych zmian nie osłabnie. Najważniejsza z nich, czyli przekształcenie spółek w państwowe osoby prawne, to postulat podnoszony od lat, i to przez przedstawicieli różnych opcji politycznych. Argument za likwidacją spółek mówiący o uwolnieniu mediów spod jarzma komercji jest zgrany. Ale równie ważne jest usunięcie parawanu tajemnicy przedsiębiorstwa. Chowały się za nim kolejne zarządy pytane o szczegóły kontrowersyjnych kontraktów.
Jawność jest w projekcie PiS jednym z mocniejszych punktów. Dokument zakłada, że roczne plany programowo-finansowe TVP, PR i PAP zostaną podane do publicznej wiadomości, co więcej – w ustawie mowa nawet o „zapraszaniu do zgłaszania uwag”. Wygląda więc na to, że wątpliwości czy wnioski co do działań mediów narodowych będzie mógł wysłać zwykły widz, słuchacz lub czytelnik. Inna sprawa, czy ktokolwiek ten głos uwzględni. Także wyniki kontroli nad realizacją misji oraz statuty mediów narodowych mają być podawane do wiadomości publicznej.
Wątpliwości budzi jednak sam proces transformacji. Przekształcenie następuje z dnia na dzień, a vacatio legis skrócono do siedmiu dni, bo – jak czytamy w uzasadnieniu – nie ma sensu podsycać w tych instytucjach „poczucia niepewności i tymczasowości”. Projekt ustawy to także koniec ery silnych prezesów. Ich miejsce zajmą słabi dyrektorzy, co roku weryfikowani przez społeczne rady programowe i Radę Mediów Narodowych. Ten organ, złożony z pięciu członków powoływanych na sześcioletnią kadencję, jest kluczowym elementem nowego systemu. Tak naprawdę to RMN będzie rządzić mediami.
Katalog jej kompetencji jest szeroki. Rada trzyma kasę, ustalając roczny plan finansowania mediów, oraz dysponuje Funduszem Mediów Narodowych i kontroluje sposób wydatkowania tych pieniędzy. Powołuje i odwołuje dyrektorów mediów i ich zastępców oraz ustala wysokość ich pensji. Autorzy chcą, żeby RMN była niezależna od władzy wykonawczej i administracji publicznej oraz KRRiT. Dlatego jej członkiem nie może być pracownik Kancelarii Prezydenta RP, administracji rządowej albo samorządowej czy KRRiT. Ale już czynny poseł zasiadać tam może. Budżet rady będzie finansowany z Funduszu Misji Publicznej. To nowy twór, do którego w przyszłości miałyby trafić pieniądze z opłaty audiowizualnej. Na razie ma być zasilany pieniędzmi z abonamentu i – tu nowość – dobrowolnych wpłat od obywateli. Biorąc pod uwagę podejście Polaków do płacenia abonamentu, to daleko posunięty optymizm.
Najwięcej kontrowersji budzi jednak to, że projektowana ustawa przewiduje dyskontynuację zatrudnienia. Nowe władze mediów będą mogły rozstać się z dowolną liczbą pracowników, po prostu nie podpisując z nimi nowej umowy. Zwalnianym nie będzie się nawet należało wypowiedzenie na piśmie, bo wysyłanie listów jest kosztowne, a o ustawie na pewno i tak się dowiedzą, skoro pracują w mediach. Dobrze, że będą chociaż mogli liczyć na odprawy. Choć nie wszyscy; ci, których zatrudniono już po ogłoszeniu wyników wyborów, odpraw nie dostaną, bo – jak tłumaczą autorzy projektu – przyszli do pracy, „gdy było powszechnie wiadomo, że nastąpią głębokie zmiany”.