Kiedy w Ferguson w stanie Missouri oficer policji zastrzelił czarnoskórego osiemnastolatka Michaela Browna, przez Stany Zjednoczone przetoczyła się fala demonstracji, które często przekształcały się w niszczycielskie zamieszki. Falę tę spotęgowała decyzja ławy przysięgłych, która uniewinniła policjanta. Amerykańscy socjolodzy zwrócili uwagę na fakt, że protesty co pewien czas powtarzają się w tych samych miastach. Czy jest w nich coś szczególnego? - pisze Andrzej Wilk, nauczyciel akademicki
Socjolog z University of Central Missouri Terry Rodenberg stwierdza, że obecnie istnieje rasizm instytucjonalny. Widać go przy doborze kandydatów do pracy: stosowane są dwa rodzaje testów. Te dla czarnoskórych są tak trudne, że nie sposób im sprostać. Po drugie – występują czerwone linie wytyczające czarnym tereny, na których mogą mieszkać. Po trzecie – istnieje system blokowania czarnoskórym klientom – o tych samych możliwościach płatniczych, co biali – dostępu do kredytów. Po czwarte – okręgi wyborcze na szczeblu lokalnym wytyczane są tak, aby czarni wyborcy stanowili mniejszość i nie mieli swych przedstawicieli we władzach. Brak reprezentacji wywołuje frustrację i skłonność do wychodzenia na ulicę. I w takich miejscach sytuacja często wymyka się spod kontroli. Incydent staje się iskrą, która podpala beczkę z prochem.
W 1980 r. w Miami biali sędziowie uniewinnili czterech białych oficerów policji, którzy kijami golfowymi zabili młodego czarnego agenta ubezpieczeniowego. Spowodowało to trzydniowe burzliwe zamieszki, w których śmierć poniosło 18 osób, a zniszczeniu uległo mienie o wartości około 100 mln dol. W 1992 r. zarejestrowane na wideokasecie okrążenie przez policjantów i katowanie czarnoskórego Rodneya Kinga wywołało rozruchy, w których zginęły 53 osoby, a straty materialne sięgnęły łącznie około miliarda dolarów. Jak podkreśla prof. Rodenberg, „w miastach, gdzie znaleziono sposób na umożliwienie oddziaływania społeczności na strukturę władzy, nie było zamieszek. Tam, gdzie miały one miejsce – mniejszość była wykluczona”.
Mechanizmy utrzymywania czarnej mniejszości w swoistych gettach wielkich miast mają swoją historię. W 1962 r. w stolicy Georgii – Atlancie uczestniczyłem wraz ze studentami amerykańskimi w sit-ins polegających na zajmowaniu miejsc w restauracjach „tylko dla białych” przez wielorasowe grupy, których nie chciano obsługiwać. Ponoszone straty miały skłonić właścicieli do zaprzestania segregacji. Dochodziło wówczas do burzliwych dyskusji ze zdeklarowanymi rasistami, którzy m.in. mnie odesłali na Północ – jako jankesa, który wtrąca się do spraw poczciwych południowców. Ci ostatni oskarżali przy tym jankesów o obłudę i rasizm zakamuflowany. Coś było na rzeczy. Od amerykańskich kolegów dowiedziałem się o istnieniu w miastach północnych tzw. Rad Białych Obywateli (White Citizens’ Councils), które „troszczyły się” o segregację mieszkaniową. Jeżeli w dzielnicy zamieszkiwanej przez białych pojawił się czarnoskóry właściciel domu, to przedstawiciele rady składali mu wizytę i „doradzali”, aby się wyprowadził, gdyż nie jest mile widziany. Czasami oferowali pokrycie kosztów przeprowadzki.
Po tragicznej śmierci Martina Luthera Kinga w 1967 r. ruchy społeczne na rzecz praw obywatelskich wywarły potężny wpływ na formalnoprawne zlikwidowanie segregacji rasowej i ograniczenie działalności takich organizacji jak Rady Białych Obywateli. Profesor Rodenberg podkreśla rolę, jaką w tym procesie odegrały imprezy sportowe. Kiedy czarni kibice zagrozili bojkotem stadionów, w których były odrębne sektory dla białych i czarnych, organizatorzy wielkich imprez stali się zwolennikami integracji. Ale formalnoprawne zniesienie dyskryminacji nie zmienia faktu, że – jak zaznacza prof. Rodenberg – rasizm jest zakorzeniony w strukturze społeczeństwa amerykańskiego i hamuje przezwyciężenie podziału Ameryki na zamożną i bezpieczną oraz na ubogą i zagrożoną.