Jacek Kurski przetrwał, bo postawił na jedynego widza – Jarosława Kaczyńskiego. Właśnie dlatego, że jest wiecznie grzebany, może utrzymać się do końca kadencji

Dwa lata temu, dokładnie 2 sierpnia 2016 r., doszło do niemal udanej próby usunięcia prezesa Telewizji Polskiej Jacka Kurskiego. Zdominowana przez PiS Rada Mediów Narodowych (RMN) podjęła już tę decyzję, ledwie pół roku od zainstalowania jego ekipy na Woronicza.

Tyle że wówczas „zagłosował” prezes PiS Jarosław Kaczyński, nakazując zawieszenie decyzji o odwołaniu Kurskiego. Przez kilka miesięcy nad głową nonszalanckiego, ale pechowego polityka wisiał jeszcze topór – pod postacią konkursu (RMN zadecydowała, że prezes TVP musi zostać wybrany w trzyetapowym konkursie; został rozstrzygnięty w październiku 2016 r. – red.). Po tym, jak Kurski go wygrał, osiągnął jako taką stabilizację. Jest ona jednak warunkowa.

Mówi jego współpracownik: „Jacek jest znienawidzony nie tylko wśród opozycji. W PiS nie ma przyjaciół, bo kogoś nie pokazał, o czyjeś interesy nie zadbał. Jedni przynoszą wieści, że nawet lojalny elektorat uważa, iż telewizja jest zbyt ostra, niezręczna, toporna. Inni tropią odstępstwa od ortodoksji. Jest zawieszony na woli prezesa partii. Kaczyński zaś co dwa, trzy miesiące wysyła mu ostrzegawcze sygnały. Kurski wymienia wtedy kogoś z ekipy albo udziela wywiadu w przyjaznych mediach, i tak trwa”.

Kłótnie w rodzinie

Wojny sprzed dwóch lat były kłótnią w prorządowej rodzinie. Prezes RMN Krzysztof Czabański zarzucał wtedy Kurskiemu brak szybkiej reformy TVP i budowanie układu „starych fachowców” – ich zwornikiem miał być dyrektor biura do spraw korporacyjnych Stanisław Bortkiewicz, związany z obecnym szefem telewizji jeszcze od lat 90., dawny dyrektor Ursusa. Z kolei Kurski w wewnętrznych debatach wyśmiewał Czabańskiego jako człowieka niezdolnego do napisania porządnej ustawy zapewniającej publicznym mediom stabilne finansowanie.

Finał okazał się korzystniejszy dla Kurskiego. Jakąś restrukturyzację TVP przeprowadził, podczas gdy jej podstawy finansowe są wciąż nie do końca zapewnione. Formalnie Kurski pozbył się z telewizji kilku weteranów, choćby szefa Agencji Produkcji Telewizyjnej i Filmowej Wojciecha Hoflika. Ale Bortkiewicz pozostał osobą numer dwa, przetrwał nawet zarzuty lustracyjne. A niektórzy ze „starych fachowców” wciąż mają tu wpływy.

Jeszcze mocniej biznesowe uwikłania piętnowała w RMN Joanna Lichocka będąca reprezentantką wpływowego lobby „Gazety Polskiej”. Podnosiło ono wrzawę przeciw nominacjom telewizyjnym spoza prawicy, np. kiedy szefem telewizyjnych portali internetowych został Kuba Sufin z TVN. Zarazem natrętnie promowało swoich ludzi, ścierając się z innymi prawicowymi mediami, których dziennikarze też dostawali audycje. Jerzy Targalski potrafił nazwać Kurskiego „protektorem Ubekistanu”. Ten dla spokoju zapewnił licznym postaciom tego tygodnika mocną pozycję, zwłaszcza w TVP Info.

Jeszcze niedawno szef Klubów Gazety Polskiej Ryszard Kapuściński gromko oprotestowywał „marginalizację” gwiazdy tego środowiska Michała Rachonia w programie „Minęła dwudziesta”. Okazało się, że dziennikarz, który skądinąd spowodował bojkot przez opozycję innego programu „Woronicza 17”, poszedł jedynie na urlop.

CAŁY WYWIAD ZNAJDZIESZ TU: