Załamanie gospodarcze lat 80-tych i zmiany ustrojowe na początku lat 90-tych sprawiły, że nie byliśmy w stanie samodzielnie stworzyć rynku mediów, szczególnie rynku prasy. Lukę wypełniły zachodnie wydawnictwa z wieloletnim doświadczeniem, dysponujące odpowiednim kapitałem. Teraz temat „depolonizacji”, czy też „dekoncentracji” rynku prasowego powraca z inicjatywy rządu.

Ministerstwo kultury i dziedzictwa narodowego zapowiedziało ostatnio przyspieszenie prac dotyczących projektu ustawy o własności mediów w Polsce. Dopóki nie ma nawet projektu ustawy, ciężko domyślić się, na czym może polegać tzw. repolonizacja czy dekoncentracja mediów. Czy miał by to być wykup przez Państwowe spółki udziałów w tych mediach? Może namówienie prywatnych przedsiębiorców do ich wykupu? Jeśli jednak to Skarb Państwa chciałby poprzez swoje spółki zostać właścicielem większości prasy w Polsce, to trzeba by się przede wszystkim liczyć ze sprzeciwem Komisji Europejskiej. Ewentualna repolonizacja musiałaby być zgodna z prawem europejskim i respektować zasadę swobodnego przepływu usług, ludzi i kapitału. Dodatkowo, w przypadku gdy media byłyby kontrolowane przez państwowe spółki, KE mogłaby mieć wątpliwości co do zachowania wolności słowa przez dziennikarzy.

Warto zauważyć, że cała operacja dekoncentracji mediów może okazać się mieczem obosiecznym. Zakładając, że obecny rząd chce tylko by zagraniczne korporacje nie kreowały przekazów w swoich mediach, a sam nie będzie na nie wpływał, to nikt nie może zagwarantować, że za kilka czy kilkanaście lat, gdy inne ugrupowanie przejmie władzę, te media nie zostaną wykorzystane przeciwko opozycji. Trzeba pamiętać, że jeszcze nie wiemy, jak całe przedsięwzięcie miałoby wyglądać, dlatego na razie można odnosić się tylko do wypowiedzi polityków i ekspertów rynku medialnego. Nie wiem, czy nasi politycy wiedzą jak delikatnym biznesem są media oraz w jak trudnej sytuacji finansowej się znajdują, głównie za sprawą rosnącej konkurencji ze strony internetu. Już teraz media nie mają środków na opłacanie np. dziennikarzy śledczych, którzy materiał przygotowują wiele miesięcy, a czasami nawet kilka lat.

Wiceminister kultury Jarosław Sellin, w jednej ze swoich wypowiedzi na ten temat wskazał, że rząd bacznie przygląda się rozwiązaniom z Francji i Niemiec. Mam nadzieję, że z tych przykładów weźmiemy tylko co najlepsze, a nie automatycznie będziemy kopiować wszystkie rozwiązania. Szczególnie, że już teraz w tych krajach podnoszą się głosy, że o ile w latach 80 i 90 ubiegłego wieku istniejący tam model miał rację bytu, to w obecnej erze rozkwitu technologii komunikacyjnych, subwencjonowanie mediów traci sens. Pogrążony w kryzysie rynek mediów może nie przeżyć nieprzemyślanych zmian, a trzeba pamiętać, jak wiele miejsc pracy generuje, nie tylko w samych wydawnictwach, ale też w drukarniach czy logistyce. W tak ważnej dla całego społeczeństwa sprawie rząd powinien przeprowadzić możliwie szybko zakrojone na skalę konsultacje rynkowe i społeczne z udziałem przedstawicieli dziennikarzy, wydawców i ekspertów rynku mediów. Tylko w takiej konfiguracji możliwe jest znalezienie kompromisu, który pozwoliłby łagodnie przejść przez czekające rynek zmiany.