Zmniejszenie unijnego wkładu przy inwestycjach, skrócenie perspektywy finansowej do pięciu lat, dostęp do środków także dla lepiej rozwiniętych państw – pomysły Brukseli powinny coraz bardziej nas niepokoić.
Wczorajsze zapowiedzi wiceszefa KE Fransa Timmermansa o możliwości nałożenia sankcji na Polskę to niejedyne zagrożenie, z jakim musi się zmierzyć nasz rząd, jeśli dalej chce korzystać z unijnej polityki spójności. A Polska jest największym beneficjentem – w latach 2014–2020 otrzymaliśmy aż 80 mld euro.
W tej nerwowej atmosferze wkraczamy w kluczowy etap negocjacji, których efektem będą nowe zasady przyznawania pieniędzy państwom członkowskim. Punktem wyjścia stał się opublikowany przez Komisję Europejską „Dokument otwierający debatę na temat przyszłości finansów UE”. Zawarte tam propozycje na razie nie są wiążące, ale pokazują kierunek, w jakim może podążyć Wspólnota po 2020 r. (wtedy zmienią się priorytety, a unijny budżet skurczy się wskutek brexitu). Informacje te już zdążyły zaniepokoić nasz rząd i władze w regionach.
Ile wpłacamy, a ile dostajemy z unijnego budżetu / Dziennik Gazeta Prawna
Największe obawy budzi sugestia, by zmniejszyć udział unijnych środków w prowadzonych inwestycjach.
„Należy zwiększyć poziomy współfinansowania krajowego polityki spójności, by lepiej dostosować te poziomy do różnych państw
i regionów oraz zwiększyć poczucie odpowiedzialności i obowiązku. Trzeba też zadać pytanie, czy środki z polityki spójności powinny być dostępne dla lepiej rozwiniętych krajów i regionów” – można przeczytać w dokumencie KE.
Obniżenie maksymalnego poziomu dofinansowania UE byłoby fatalne dla Polski. Obecnie najbiedniejsze regiony mogą liczyć na dofinansowanie sięgające 85 proc., a regiony bogatsze już tylko 50 proc. W przypadku Polski średnia to 77 proc.
Nasz rząd, utrzymujący raczej chłodne relacje z samorządami, wyjątkowo może liczyć na ich poparcie. Chodzi bowiem o miliardy euro, które wdrażają zarówno resort rozwoju, jak i władze województw.
Zdaniem marszałka woj. mazowieckiego Adama Struzika wymuszenie większego wkładu finansowego ze strony państw członkowskich byłoby zaprzeczeniem sensu całej polityki spójności. – Ideą jest, że bogatsze regiony przeznaczają środki na te biedniejsze. Nie można wymagać od słabiej rozwiniętego regionu, aby przeznaczał więcej pieniędzy na współfinansowanie. Mogłoby to doprowadzić do sytuacji, w której nie mógłby skorzystać ze środków unijnych, gdyż nie miałby odpowiednio wysokiego wkładu – wskazuje samorządowiec. Wtóruje mu Olgierd Geblewicz, marszałek woj. zachodniopomorskiego. – Tego typu regulacja na pewno uderzałaby w część polskich samorządów – komentuje.
Kolejnym niepokojącym sygnałem jest wstępna propozycja dotycząca zmiany długości perspektywy finansowej, pod którą programowany jest budżet UE. Obecnie jest to 7 lat (2014–2020). Mowa jest o kilku wariantach. Jeden to skrócenie tego okresu do 5 lat. Przy czym sama Komisja zdaje sobie sprawę z mocnych i słabych stron takiego rozwiązania. Przyznaje, że to „ograniczyłoby przewidywalność finansowania” i mogłoby generować problemy przy większych inwestycjach. Ponadto instytucje znalazłyby się w sytuacji „permanentnych negocjacji” (perspektywa finansowa ledwo by się zaczęła, a już trzeba byłoby myśleć o kolejnej).
Z drugiej strony KE wskazuje, że „krótszy okres obowiązywania zapewniłby większą elastyczność i ułatwił dostosowywanie ram do nieprzewidzianych wydarzeń”. Ponadto okres pięcioletni pokrywa się z kadencjami Parlamentu Europejskiego i Komisji. „Wzmocniłoby to demokratyczną debatę na temat unijnych priorytetów w zakresie wydatkowania i wyraźniej postawiłoby bud- żet w centrum uwagi europejskiej polityki” – tłumaczą unijni urzędnicy. Inna opcja to... wydłużenie okresu programowania z 7 do 10 lat, ale z obowiązkową rewizją śródokresową, by była możliwość wprowadzenia zmian.
Za jakim wariantem opowiada się Polska? – Obecna siedmioletnia perspektywa finansowa jest optymalna i Ministerstwo Rozwoju będzie postulowało jej utrzymanie – mówi Stanisław Krakowski z biura prasowego resortu.
„W debacie publicznej pojawiły się nowe sugestie, aby powiązać wypłatę środków z budżetu UE ze stanem praworządności w państwach członkowskich” – wskazują autorzy dokumentu. Niemniej ten scenariusz wydaje się mało prawdopodobny. Wyrażona wczoraj przez wiceszefa KE groźba sankcji dla Polski jest działaniem incydentalnym, a tu mowa o rozwiązaniu systemowym. Przy czym Wieloletnie Ramy Finansowe UE przyjmowane są jednomyślnie przez wszystkie państwa członkowskie, w związku z tym nie ma możliwości, by uzgodnione zostały jakieś mechanizmy, które będą wymierzone przeciwko któremuś państwu członkowskiemu. Inna sprawa, że kompetencje do tego, aby dokonywać oceny w zakresie naruszenia zasad praworządności, posiada tylko Rada Europy oraz Rada Europejska na podstawie art. 7 TUE.
Choć dyskusja na unijnych szczeblach dopiero się zaczyna, już teraz polski rząd podejmuje działania, by zmiany w polityce spójności były dla nas jak najmniej bolesne. W tym celu szuka sojuszników w ramach poszerzonej Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Czechy, Słowacja, Węgry oraz dodatkowo Bułgaria, Rumunia, Słowenia i Chorwacja). – Wspólnie z tymi państwami przygotowaliśmy stanowisko ws. polityki spójności po 2020 r. oraz broszurę promującą rezultaty polityki spójności – mówi Stanisław Krakowski z Ministerstwa Rozwoju. Wczoraj premier Beata Szydło brała udział w kolejnym spotkaniu w ramach grupy V4.
Aktywni są także nasi samorządowcy zasiadający w Komitecie Regionów, organie doradczym KE. To właśnie stamtąd wyszedł przekaz do KE, by po 2020 r. procentowy udział polityki spójności w ogólnym budżecie unijnym był nie mniejszy niż obecnie.
Zdaniem unijnej komisarz ds. rynku wewnętrznego Elżbiety Bieńkowskiej projekt następnego unijnego budżetu wyjdzie z KE pod koniec bieżącego roku.