Społeczeństwo bezgotówkowe to przyszłość, której nie chcemy, ale do której sami dążymy. Gdy papier zostanie zastąpiony przez elektroniczny pieniądz, pozbędziemy się niezależności.
Zajrzyj do swojego portfela. Czy oprócz kart płatniczych nosisz ze sobą gotówkę? Nie zdziwiłbym się, gdybyś miał tylko bilon – tak na wszelki wypadek, do parkometrów. Bo już nawet na poczcie i w Biedronce mają terminale płatnicze. Więc po co wypychać kieszenie monetami?
Jeśli nie korzystasz już z gotówki, to jesteś modelowym przedstawicielem nowego, bezgotówkowego społeczeństwa przyszłości. I jednocześnie należysz do awangardy, bo nie wszyscy twoi współobywatele są w takim samym stopniu ubankowieni czy scyfryzowani jak ty. Niektórzy z nich są do gotówki przywiązani, wciąż wierząc w prawdziwość powiedzenia, że „cash is king”. Gotówka rządzi. Są wśród nich nawet tacy, co nie mają konta w banku – 20 proc. dorosłych Polaków miesięczną pensję woli odbierać do ręki.
Ubolewają nad tym Ministerstwo Finansów, operatorzy kart płatniczych, banki komercyjne i Narodowy Bank Polski. Ubolewają, bo chcą – to oczywiste, prawda? – by wszyscy mieli tak dobrze i wygodnie jak ty.
Chwileczkę – wierzysz, że chodzi im o społeczne dobro?
Wszystko kupisz kartą
Zacznijmy od drobiazgów. A właściwie od drobnych. Już nie musisz rozpychać nimi portfela. Nie musisz skrupulatnie wyliczać należności przy sklepowych kasach. Ale nie obawiasz się także kieszonkowców. Skradziony portfel z trzema tysiącami w gotówce przepadnie, skradzioną kartę płatniczą z miejsca można zablokować. Kolejna rzecz to wygoda w podróżach zagranicznych. Po co biegać do kantoru, gdy przy płatności kartą przewalutowanie następuje automatycznie i na korzystnych warunkach? Oszczędzasz czas. Podobnie jak nie musząc biegać z walizką banknotów z banku do banku, jeśli chcesz zmienić konto oszczędnościowe na inne. Zresztą wszystko to wiemy. Wiemy, że bezgotówkowo to: wygodnie, wygodnie i jeszcze raz wygodnie. W gazetach regularnie ukazują się edukacyjne dodatki, a w telewizji emitowane są programy promujące taki sposób rozliczeń.
W medialną promocję rozliczeń bezgotówkowych sporo inwestują państwowe instytucje. W Polsce funkcjonuje rządowy program nazwany roboczo „Paperless, cashless Poland” („Polska bez papieru i bez gotówki”), którego celem jest – jak pisze Eugeniusz Twaróg w „Pulsie Biznesu” – „stworzenie warunków do powszechnego korzystania z narzędzi elektronicznych przez społeczeństwo w codziennym życiu. Obywatel e-państwa będzie mógł wyrobić sobie prawo jazdy, paszport, opłacić ubezpieczenie, czesne czy zapisać dziecko do żłobka, nie ruszając się z domu”.
„Banki centralne, rządy, agencje regulacyjne często podkreślają korzyści z transakcji bezgotówkowych, głównie ich wydajność i szybkość. Zapominają jednak napomknąć o negatywnych aspektach takich transakcji i ich kosztach – zauważa Constantin Gurdgiev, profesor wykładający finanse w dublińskim Trinity College. Więcej! Zapominają celowo. – Bardziej niż o korzyści dla mas chodzi o uczynienie wszystkich transakcji maksymalnie namierzalnymi i o centralną ich archiwizację”.
Co ciekawe, przyznaje to wprost prof. Kenneth S. Rogoff z Harvardu, autor książki „Przekleństwo gotówki”, dzięki której okrzyknięto go prorokiem społeczeństwa bezgotówkowego. Słowo „prorok” w odniesieniu do Rogoffa ukochali zwłaszcza zwolennicy teorii spiskowych walczący z Nowym Porządkiem Świata. Ale nimi zajmować się nie będziemy.
Rogoff przekonuje w „Przekleństwie...”, że przywiązanie do gotówki – a zwłaszcza do dużych nominałów – jest zarówno niepraktyczne, jak i szkodliwe. – Często płaci pan setkami? – pyta mnie w trakcie rozmowy na potrzeby tego artykułu. – Założę się, że nie. W USA nikt prawie nie używa studolarówek. Duże nominały przydają się mafii do korumpowania urzędników, terrorystom do zakupów broni, handlarzom żywym towarem czy podmiotom działającym w szarej strefie. A nie zwykłym ludziom. Mieliśmy kiedyś w Stanach nominał tysiącdolarowy, ale Nixon się go pozbył, argumentując, że używali go głównie przestępcy. I słusznie zrobił – uważa ekonomista.
Transakcje kontrolowane
Problemy budżetowe to główna przyczyna miłości rządów do transakcji elektronicznych i ich awersji do gotówki. Dług publiczny wszystkich państw świata razem wziętych wynosi obecnie 60 bln dol. (dane za „Economist”), a w przypadku wielu krajów przekracza on rozsądne rozmiary, czyniąc je podatnymi na wstrząsy. Dług publiczny we Francji wynosi 105 proc. PKB, w Niemczech prawie 86 proc., w Hiszpanii 91 proc., w Polsce ok. 53 proc. Kryzysy gospodarcze mogą doprowadzić do niewypłacalności zadłużonych albo przynajmniej do trudności z wypłacalnością. Nawiasem mówiąc, o tym wszystkim Rogoff także napisał książkę. Wydana w 2009 r. „This Time is Different” stała się ekonomicznym bestsellerem.
Jednym ze źródeł dodatkowych dochodów budżetowych, lekarstwem na problem rosnącego długu, mogłaby być eliminacja szarej strefy, tj. przeniesienie gospodarki nieformalnej w legalne ramy. Według szacunków profesora Friedricha Schneidera z Uniwersytetu Jana Keplera w Linzu szara strefa w Polsce stanowi odpowiednik niemal 24 proc. oficjalnego PKB (dane za 2014 r.). To oznacza – ale tylko teoretycznie, bo w praktyce wiele nielegalnych firm po zalegalizowaniu nie miałoby racji bytu – ok. 68 mld zł niezapłaconych podatków. Do tego dochodzi kwestia unikania płacenia podatków przez legalne podmioty, czyli kolejne miliardy.
Obie bolączki zdaniem Rogoffa pomoże rozwiązać minimalizacja znaczenia rozliczeń gotówkowych w gospodarce, do której ma prowadzić eliminacja banknotów o wysokim nominale. Szara strefa nie będzie miała jak się rozliczać (bo wypłata np. 100 tys. zł w pięciozłotówkach jest niepraktyczna), a firmy unikające płacenia podatków łatwiej będzie namierzyć dzięki analizie zarchiwizowanych transakcji. Oczywiście pozbycie się gotówki nie rozwiąże tych problemów całkowicie. Szwecja, uchodząca za najbardziej bezgotówkowe społeczeństwo świata (2 proc. wszystkich transakcji rynkowych odbywa się tam z pomocą banknotów i monet), wciąż ma duże problemy z unikaniem płacenia podatków. – Tamtejszy rząd nieustannie wprowadza nowe narzędzia, które mają ten proceder ukrócić. Sukcesem było np. wymuszenie, by wszystkie kasy fiskalne miały „czarną skrzynkę”. Rejestruje ona płatności i wysyła tę informację prosto do fiskusa. Dzięki temu natychmiast wzrosły wpływy z VAT – przekonuje Rogoff. Dla niego istnienie gotówki ma jeszcze jeden negatywny skutek: utrudnia walkę z kryzysami finansowymi, zmniejszając skuteczność polityki pieniężnej. Bank centralny nie może stymulować gospodarki, bo gdyby obciął nominalne stopy procentowe zbyt mocno (poniżej zera), inwestorzy wyprzedaliby obligacje skarbowe i zaczęli chomikować gotówkę. Nikt nie chciałby tracić na trzymaniu depozytów w banku.
Trzeba przyznać, że tezy Rogoffa brzmią sensownie. Ostatni argument szczególnie mocno przemawia do monetarystów, a argumenty o zwalczaniu szarej strefy – do wszystkich sądzących, że prawa trzeba przestrzegać, nawet jeśli jest niewygodne. Czy zatem obrona gotówki równa się obronie przestępców i nielegalnej działalności? To nie takie proste. Szara strefa i unikanie opodatkowania nie biorą się znikąd. Są tym większe, im mniej przyjazne i bardziej opresyjne jest państwo wobec działalności gospodarczej. Niektóre biznesy mogą funkcjonować wyłącznie w szarej strefie albo ze względu na to, że nie da się ich zalegalizować (np. domy publiczne), albo ze względu na to, że ich ewentualne opodatkowanie będzie równać się utracie ekonomicznej celowości ich prowadzenia. W tym względzie każdy przedsiębiorca ma inną tolerancję. Wśród ekonomistów, którzy nie zajmują się przecież etyczną oceną niepłacenia podatków, nie ma jednoznacznej opinii co do tego, czy istnienie szarej strefy faktycznie szkodzi gospodarce. Są tu dalecy od konsensu.
Istnieją badania pokazujące, że szara strefa może – w gospodarkach transformacji systemowej i wschodzących – łagodzić skutki załamań gospodarczych. Ekonomiści Yair Eilat i Clifford Zinnes w „Ewolucja szarej strefy” piszą, że spadek oficjalnego PKB o jedną złotówkę to wzrost wartości szarej strefy w takich krajach o 0,31 groszy, a wzrost PKB o złotówkę to redukcja szarej strefy tylko o 25 groszy. Z kolei Friedrich Schneider w „Co naprawdę wiemy o szarych strefach” przekonuje, że szara strefa szkodzi właśnie gospodarkom wschodzącym, gdzie 1 proc. jej wzrostu oznacza spadek rejestrowanego PKB o 4,9 proc., a pomaga gospodarkom rozwijającym się, w których 1 proc. jej wzrostu przekłada się na dodatkowe 7,7 proc. oficjalnego PKB. Są też prace sugerujące brak jakiegokolwiek znaczenia szarej strefy dla PKB. Jedno jest pewne: wcale nie jest aż tak pewne, że szarą strefę należy wszystkimi siłami, zawsze i wszędzie tępić.
Kiedy powiesz sobie dość
Ci, którzy przestrzegają przed całkowitym pozbyciem się gotówki, boją się zazwyczaj czegoś więcej niż likwidacji szarej stery. Obawiają się absolutnej przejrzystości i upublicznienia wszystkich transakcji, co jest równoznaczne z utratą prywatności, a w konsekwencji życiowej niezależności i wolności.
Nie chodzi o to, że bezgotówkowe społeczeństwo to element tworzenia jakiegoś „masońskiego rządu światowego” i inne spiskowe dyrdymały. Chodzi o racjonalne i poparte wiedzą z każdego podręcznika historii powszechnej przekonanie, że władza korumpuje. Uzasadnia ono podejrzenie, że władza, jaką daje absolutny dostęp do informacji o finansach obywateli, korumpuje absolutnie. „Uczestniczyłeś w niewłaściwym proteście? Zerujemy twoje konto. Kupiłeś podejrzaną książkę? Odwiedzi cię policja. Zirytowałeś kogoś u władzy? Przejrzą wszystkie twoje transakcje, aż znajdą coś kompromitującego i upublicznią to” – przewiduje Andreas M. Antonopoulos, publicysta prestiżowego wolnościowego portalu Fee.org, doradzający korporacjom w dziedzinie płatności elektronicznych. Dowodem na to, że zarekwirowanie majątku przez rząd jest realnym zagrożeniem, jest historia skutecznych nacisków Unii Europejskiej na Cypr w 2013 r., by ten przejął na poczet spłaty długów depozyty bankowe o wartości powyżej 100 tys. euro. Były to głównie pieniądze należące do zagranicznych, często rosyjskich, biznesmenów traktujących Cypr jako raj podatkowy. Łatwo więc było „piarowo” wytłumaczyć taki ruch. Problem w tym, że tych „złych”, których można ograbić, definiuje się w zależności od politycznego zamówienia.
Antonopoulos dodaje, że używanie gotówki staje się tak kłopotliwe dla zadłużonych rządów, że w końcu może zostać uznane za czyn kryminalny. „Zwłaszcza po atakach terrorystycznych na WTC całkowity dostęp do danych finansowych obywateli, niepoparty żadnym podejrzeniem o kryminalną aktywność, staje się nie tylko czymś akceptowanym, lecz także prezentowany jest jako coś pozytywnego, patriotycznego. Gotówka staje się podejrzana, jej używanie staje się radykalizmem. Nawet jeśli wierzysz, że rząd może dobrze korzystać z władzy, to zawsze będziesz o jedne wybory od utraty swoich wolności” – uważa Antonopoulos.
Niektórym w braku gotówki nie podoba się dokładnie to, co podoba się Rogoffowi. O ile teraz gotówka powściąga zapał banków centralnych do manipulowania pieniądzem, o tyle jej brak sprawi, że będą w swojej władzy nieograniczone, co skończy się gospodarczym kryzysem. Obawy te są żywe wśród wyznawców austriackiej szkoły ekonomicznej. Przekonują oni, że gdy banki obetną stopy poniżej zera, ludzie w warunkach braku gotówki będą inwestować w ryzykowne aktywa. To spowoduje krótkotrwałe ożywienie inwestycyjne, po którym nastąpi rynkowe tąpnięcie, gdy wymuszone i nieprzemyślane inwestycje okażą się nietrafione. – Błąd teoretyczny, który skłania do takiego myślenia, to keynesistowska wiara w to, że liczy się tylko zagregowany popyt, który wzmocni się w momencie, gdy ludzie przestaną oszczędzać, a zaczną inwestować – tłumaczy prof. Tom DiLorenzo z Loyola University Maryland.
Argumenty przeciw pozbyciu się gotówki są więc mocne, chociaż hipotetyczne.
Na tyle mocne, że nawet sam Kenneth Rogoff uważa, że całkowite pozbycie się gotówki nigdy nie będzie rozsądne. Scenariusz, który proponuje – jej marginalizacja – ma więc być scenariuszem na stałe, a nie tylko tymczasowym na drodze do bezgotówkowego społeczeństwa. – Nie jestem zwolennikiem takiego społeczeństwa – protestuje Rogoff za każdym razem, gdy przypisuje mu się skrajne poglądy. – Taki świat nie będzie pożądany ze względu na prywatność, przed utratą której przestrzegają krytycy, ale też ze względu na pragmatykę. Przecież system płatności elektronicznych może być hakowany na ogromną skalę, co już się dzieje i dochodzi o kradzieży internetowych oraz, jak każdy system, może ulec awarii. Co wtedy? W świecie bez analogowej gotówki gospodarka staje w miejscu. Nie zapominajmy też, że gotówka to też wygoda przy niewielkich transakcjach. Musimy zatem jako społeczeństwo rozstrzygnąć to, gdzie postawimy granice „ubezgotówkowieniu” – twierdzi ekonomista.
Niestety, kwestia postawienia granic nie będzie zależeć od rozsądku badaczy. Raz uchylone rządowi drzwi trudno zamknąć, zwłaszcza jeśli po prostu opłaca się mu otworzyć je na oścież. Jednym z celów utworzenia w Unii Europejskiej SEPY, czyli obszaru rozliczeń bezgotówkowych w euro na terenie całej Wspólnoty, jest właśnie promocja całkowitego przejścia na bezgotówkowość. Cel ten jest konsekwentnie realizowany. Proporcje płatności bezgotówkowych do gotówkowych zmieniają się na korzyść tych pierwszych. W europejskim handlu w latach 2005–2015 wskaźnik płatności gotówką spadł z 82 do 71 proc. W 2020 r., jak szacuje firma konsultingowa A.T. Kearney, ma to być już tylko 60 proc.
Abordaż bitcoina
Niektórzy uważają, że płatności gotówkowe nie oznaczają z konieczności rządowego wszędobylstwa i kontroli. Mówią: bitcoin. Ta cyfrowa, niezcentralizowana waluta, której używa już 5 mln ludzi dziennie, jest od władzy niezależna, daje anonimowość. Owszem. Teraz.
Ale jak długo taki stan rzeczy się utrzyma? Rogoff w swojej książce zauważa, że finansowe innowacje sektora finansowego są zawsze w końcu asymilowane przez rząd, bo to rząd ostatecznie wyznacza reguły gry. Prywatny sektor wymyślił standaryzowane monety (gwarantujące wagę i rodzaj metalu użytego do ich produkcji) – rząd ten wynalazek przejął. Prywaciarze wynaleźli banknoty – rząd je przejął. – Tak samo będzie z walutami cyfrowymi – przekonuje Rogoff. Rządowy abordaż takich walut już się rozpoczął. Prace nad ich wprowadzeniem ogłosiły już banki centralne Anglii, Chin czy Kanady. Nawet w afrykańskiej Ghanie nie próżnują. Wykorzystanie bitcoina do budowy bezgotówkowego społeczeństwa zaproponował tam Nii Narku Quaynor, szef firmy Ghana Dot Com, o którym mówi się, że jest ojcem internetu w Afryce. Pomysł szybko podchwycił Departament Systemu Płatności Banku Ghany i tamtejsze banki komercyjne. Co prawda Ghana jest nieubankowiona w 70 proc., ale to sektora finansowego nie zraża. Już zaczęto tam lobbować za wprowadzaniem obowiązkowych płatności kartą, np. na stacjach benzynowych po godz. 22.
Nakazowe promowanie płatności bezgotówkowych to codzienność w krajach rozwiniętych. W Polsce na przykład zakazane jest dokonywanie rozliczeń gotówkowych powyżej 15 tys. euro (ok. 55 tys. zł), a w planach jest obniżenie tego progu do 15 tys. zł. We Włoszech i w Portugalii nie można przeprowadzić w gotówce zwykłej transakcji rynkowej, jeśli jej wartość przekracza tysiąc euro. Podobne ograniczenie rozważa Francja (obecny limit to 3 tys. euro).
Bądźmy jednak szczerzy wobec samych siebie. Nie do końca jest tak, że rządy świata narzucają nam siłą płatności bezgotówkowe, a my bronimy się rękami i nogami, regularnie wylegając na ulice w geście protestu. Nawet jeśli w rozmowie ze znajomymi pomstujemy na złych polityków chcących likwidować gotówkę, a na Facebooku udostępniamy artykuły antysystemowców, to w praktyce sami się gotówki pozbywamy – dla wspomnianej już wygody właśnie.
W związku z rozwojem technologicznym płatności bezgotówkowe we współczesnym świecie niejako same nam się narzucają. 12 mln Polaków robi zakupy w sieci (w zeszłym roku rynek e-commerce osiągnął wartość 30 mld zł). 6 mln z nas ma smartfony, które coraz częściej stają się naszymi elektronicznymi portfelami. Dziesiątki tysięcy Polaków jeżdżą Uberem, mobilną aplikacją taksówkową, która należności pobiera automatycznie. Nie wyobrażamy sobie też, by konto w banku nie miało obsługi z poziomu strony WWW.
Wizja społeczeństwa bezgotówkowego obecnie może się wydawać nierozsądna, szalona i niebezpieczna – ale tylko tym „starszym”, mniej podekscytowanym nowoczesnością. Zmiękczanie naszego przywiązania do gotówki będzie skuteczniejsze w miarę wymiany pokoleniowej. Im jesteś młodszy i ściślej „złączony” z siecią, tym mniejszą masz potrzebę, by – jak śpiewał Perfect – „obracać w palcach złoty pieniądz”. A zatem niebezpieczeństwo jest realne. Możesz nawet nie zauważyć, gdy twoje pieniądze będą twoje tylko z nazwy. Nie będziesz mógł ich dotknąć, a będziesz musiał wydać je w sposób, który z góry ktoś za ciebie określi.
Tu chodzi jedynie o uczynienie wszystkich transakcji maksymalnie namierzalnymi i o centralną ich archiwizację – zauważa Constantin Gurdgiev, profesor wykładający finanse w dublińskim Trinity College.