Mariusz Zając ze Stowarzyszenia Kredytobiorców "Stop Bankowemu Bezprawiu", które zorganizowało poniedziałkową pikietę w Warszawie, powiedział dziennikarzom, że demonstrujący chcieli przypomnieć KNF-owi, iż ma pewne zobowiązania wobec obywateli oraz uprawnienia, z których powinna korzystać - ma nadzorować system finansowy w Polsce. Zdaniem Zająca KNF tego jednak nie robi.

"KNF tylko grozi palcem, do tej pory nie podjęła żadnych konkretnych działań. (…) Minął miesiąc od kiedy prezydent Andrzej Duda złożył swój projekt ustawy (dotyczącej frankowiczów), by KNF wyliczyła jej skutki. Niestety dla KNF-u to za mało. KNF uważa, że ankiety, które wysyła są wystarczające. My uważamy, że nie. One nie dają odpowiedzi na podstawowe pytania, ile już system bankowy, te kilka banków w Polsce, zarobiło na oszustwie, na naciąganiu obywateli" - mówił. Jego zdaniem KNF ma wystarczające narzędzia, żeby to szybko i sprawnie wyliczyć.

Według niego Komisja działa na rzecz banków, bo tylko w ich interesie jest przedłużenie obecnej sytuacji. "KNF przyjęła nas w przedsionku, nie pozwalając złożyć pisma, w którym są nasze postulaty, propozycje. Kazano nam wrzucić pod drzwi i wyjść" - mówił Zając.

Rzecznik KNF Łukasz Dajnowicz poinformował PAP, że Komisja liczy skutki prezydenckiego projektu dla stabilności polskiego systemu finansowego. Wyjaśnił, że KNF zbiera dodatkowe informacje z banków, co zajmuje czas. "Zakończenie i przedstawienie wyliczeń jest planowane w marcu po przedyskutowaniu informacji na posiedzeniu Komisji" - powiedział Dajnowicz. Podkreślił, że w skład KNF wchodzą też przedstawiciele prezydenta, NBP i ministerstwa finansów.

Dajnowicz wyjaśnił ponadto, że pikietujący mieli możliwość złożenia pisma do KNF, ale tego nie zrobili. Biuro podawcze KNF było cały czas czynne podczas pikiety, przedstawiciele komisji nie zostawili też pisma podczas bezpośredniego spotkania z nim.

Kilkadziesiąt osób krzyczało pod siedzibą KNF m.in., że komisja "chroni banksterów". Żądali spotkania z jej członkami, do którego jednak nie doszło. Dostępu do siedziby KNF broniło kilkunastu policjantów.

W piśmie, które protestujący mieli złożyć do KNF poproszono m.in. o odpowiedź na pytania: dlaczego banki wprowadziły do swojej oferty i udzielały kredyty denominowane, indeksowane lub waloryzowane w walutach; w jakiej walucie banki udostępniały takie kredyty; jaką kwotę kapitału kredytu powinien zwrócić bankowy kredytobiorca?

Kancelaria Prezydenta przedstawiła 15 stycznia br. (w pierwszą rocznicę uwolnienia franka przez SNB) projekt ustawy o "sposobach przywrócenia równości stron" w umowach na kredyty walutowe, mający rozwiązać problem "frankowiczów".

Zakłada on trzy mechanizmy restrukturyzacji kredytów. Oprócz restrukturyzacji dobrowolnej, proponuje się restrukturyzację przymusową, w której określony ma być tzw. kurs sprawiedliwy, który będzie wyliczany indywidualnie. Ostatni mechanizm zakłada przeniesienie nieruchomości na kredytodawcę ze skutkiem zwolnienia z długu.

Kilka dni temu NBP oszacował w raporcie o stabilności sektora finansowego, że restrukturyzacja kredytów walutowych negatywnie wpłynie na odporność sektora bankowego. Bezpośrednie koszty restrukturyzacji mogą wynieść do 44 mld zł.

Natomiast agencja ratingowa Moody's uważa, że wskutek zmian jednorazowy spadek rocznych zysków banków wyniósłby 36 miliardów złotych, co oznaczałoby redukcję bazy kapitałowej systemu bankowego o maksymalnie 27 proc. Osłabiłoby to możliwości udzielania przez banki kredytów i absorbowania przyszłych wstrząsów na rynkach finansowych.

Moody's przewiduje, że nie jest prawdopodobne, by ustawa zaproponowana przez Kancelarię Prezydenta RP została przez parlament przyjęta w proponowanej formie, z uwagi na "znaczące negatywne implikacje dla gospodarki, złotego i ogólnej stabilności systemu finansowego". Niemniej jednak, w ocenie agencji, banki prawdopodobnie "poniosą pewne koszty wyeliminowania ryzyka dla kredytobiorców".