- Najważniejsza jest kwestia, czy umowy kredytowe w CHF były zgodne z prawem, czy nie - uważa Maciej Pawlicki, ze Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu.
Jaki jest państwa stosunek do ustawy o pomocy dla kredytobiorców walutowych, którą ma się zająć Senat?
Negatywny. Bo dzieli kredytobiorców na tych, którym można i nie można pomóc. Ale przede wszystkim ta ustawa nie rozstrzyga podstawowej kwestii, czy te umowy, które banki sprzedały 700 tys. klientów (czyli razem z rodzinami milionom Polaków), były zgodne z prawem, czy nie. Bo jeśli były zgodne z prawem, to problemu nie ma. I nie ma sensu przyjmować ustaw. A jeśli nie były, a naszym zdaniem tak jest – wszyscy okradani przez banki podlegają ochronie prawa w Rzeczypospolitej.
Czyli powinien rozstrzygać sąd?
Nie. Powinno być rozstrzygnięcie ustawowe, ale przesądzające całą kwestię. Argumenty za tym są mocne. To produkty, które były przyznawane w sytuacji, gdy nie było podstaw prawnych, one powinny podlegać takim samym procedurom jak produkty giełdowe. Bo są, jak się okazuje, o wiele bardziej ryzykowne. Na giełdzie można stracić 100 proc., a tu można 300 proc. Przy ich sprzedaży powinny zostać wdrożone procedury z dyrektywy MiFID. Są opinie ekspertów, że to nie kredyty, tylko toksyczne spekulacyjne instrumenty finansowe. Jeśli kupi pan samochód, a potem wybuchnie silnik, to nie mówimy: mamy wolny rynek, widziały gały, co brały. Państwo nie może dzielić tych, których prawa ma chronić. Więc doceniamy dobre intencje posłów opozycji, którzy przegłosowali poprawki, ale ta ustawa jest zła z założenia. Musi powstać inna.
Co powinno się znaleźć w tej ustawie?
Ogromna większość z nas ma umowy w złotówkach i często nie widziała żadnej waluty na oczy. Jeśli ktoś pożyczył 200 tys., a dziś jest winny 400, wygląda to jak scena z filmu „Dług”. My chcemy te kredyty raczej odwalutować, czyli uznać je od momentu zawarcia za złotowe. Nawet łącznie z podwyższeniem oprocentowania za ten okres.
Ale skoro te umowy są takie złe, to dlaczego frankowicze w nie wchodzili?
Większość wchodziła, bo mówiono im, że nie mają zdolności kredytowej w złotówkach, a we frankach tak. Była ogromna akcja wciskania tych kredytów ludziom, przy faktycznym fałszowaniu zdolności kredytowej. Dyrektorzy banków zmuszali pracowników, by sprzedawali, ile się da tych kredytów. Sale sprzedaży nazywano nawet w bankowym żargonie ubojniami. Oni wiedzieli, że sprzedają nie tylko kredyt, ale że to gra na giełdzie majątkiem całej rodziny klienta. Przekonywano, że frank to najstabilniejsza waluta świata.
Na nieszczęście tych, którzy kredyty wzięli, okazała się stabilna?
Tak, ale sprzedaż tych kredytów to był misseling, czyli wprowadzenie w błąd klienta. Nie można śmieciowych papierów sprzedawać jako obligacji skarbowych.