Platforma Obywatelska nareszcie odniosła wielki sukces. Ustawa, która ma pomóc frankowiczom, zyskała powszechnie poparcie w Sejmie. Nie popiera jej tylko... PO. W toku prac parlamentarnych posłowie opozycji oraz PSL uznali bowiem, że rządząca partia zbyt słabo chciała dokręcić śrubę bankom i trzeba to zrobić znacznie mocniej. „Skoro zarabiają ponad 16 mld zł rocznie, to ich stać” – wybrzmiewało raz za razem.
Prawdziwe intencje parlamentarzystów zdradził w TVN24 w programie „Ława polityków” poseł Artur Dębski (PSL – stan na 10 sierpnia 2015 r.). Stwierdził, że banki otrzymały klapsa od polityków. Z reakcji sektora bankowego oraz tego, co się stało na giełdzie po uchwaleniu ustawy (dramatyczne spadki), wnioskować jednak można, że to nie był pieszczotliwy klaps, lecz uderzenie w szczękę.
Tak jak zupełnie nie zgadzam się z Ludwikiem Koteckim, który wczoraj na naszych łamach stwierdził, że ustawa o pomocy dla frankowiczów jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa sektora bankowego, tak w pełni go popieram, że w bankach najważniejszy powinien być ten, który przynosi pieniądze i składa w depozyt, a nie ten, który wynosi, zaciągając kredyt.
Na wsparciu dla tych, którzy podjęli ryzyko, wzięli kredyt w obcej walucie i po czasie okazało się, że znaleźli się pod kreską, tracą ci, którzy ryzyka nie podjęli, bo albo uznali je za zbyt duże, albo nie było ich na nie stać.
Politycy – i to wszystkich liczących się opcji – zareagowali populistycznie. Platforma Obywatelska stwierdziła, że temat ciężkiego życia frankowicza jest na tyle medialny, że wymaga reakcji. Inne partie to podchwyciły i przelicytowały pomysłodawców.
Ustawa stała się narzędziem walki politycznej. Problem polega na tym, że ta walka została uznana przez rynek za szalenie niebezpieczną. Nie ma bowiem nic złego w tym, że państwo strzyże banki, tak jak pasterz strzyże owce. I tak jak przeciętna owca nie ucieknie z owczarni, dopóki warunki w niej będą przyzwoite, tak banki nie wyniosą się z kraju, dopóki nadal będą zarabiały. Pasterz jednak musi pilnować, aby przypadkiem nie poderżnąć zwierzęciu gardła. A nasi politycy, lubujący się w końcu w dawaniu klapsów, przestali wyczuwać, jaką siłą dysponują.
Przesadzam? Otwarte fundusze emerytalne – cokolwiek by o nich mówić, podmioty bardzo rozsądnie zarządzające kapitałem – uciekają z warszawskiej giełdy. Jak wyliczył „Parkiet”, w ubiegłym miesiącu otwarte fundusze emerytalne na krajowej giełdzie sprzedały akcje za większą kwotę, niż kupiły, a różnica ta wyniosła ponad 1,2 mld zł. Gazeta tłumaczy, że to w znaczącej mierze efekt działań rządu. Mówiąc więc wprost: najpierw emigrowali ludzie, teraz za granicę przenosi się kapitał. Po prostu nie wszyscy lubią klapsy.