Jest środkiem przeciwbólowym i antydepresantem. Wzmacnia samoocenę i poczucie bezpieczeństwa. Powstrzymuje przed rozrzutnością. Żadna karta czy płatnicza aplikacja w smartfonie nie zastąpi zbawiennego dla naszej psychiki szelestu banknotów i brzęku monet
Mały eksperyment – proszę wyobrazić sobie skarb. Tu i teraz. Jaki obraz pojawił się w myślach? Czy jest to karta kredytowa, plastikowy kartonik z dożywotnim terminem ważności o nieograniczonym limicie pieniędzy do wydania? A może monitor komputera z wyświetloną internetową stroną banku, gdzie w pozycji stan konta widnieje obłędna wielocyfrowa suma? Nie, na hasło skarb wyobraźnia zdecydowanej większości z nas generuje obraz niczym z jaskini rozbójników z „Baśni tysiąca i jednej nocy” – kosztowności wysypujących się ze skrzyń czy – w nowszej wersji – stosu złotych sztabek albo ustawionych po sufit plików banknotów. Nasz mózg automatycznie, poza naszą świadomością, łączy bogactwo z finansową wartością fizycznie istniejących przedmiotów. A przecież z racjonalnego punktu widzenia każda góra monet, diamentów czy złota w końcu się wyczerpie, zaś nielimitowana karta daje nieograniczone możliwości pomnażania majątku. Dlaczego więc karta czy, szerzej, wirtualny pieniądz nie stały się podświadomą wizualizacją skarbu w czasach oszalałego konsumpcjonizmu, agresywnej reklamy elektronicznych form płatności czy wszechobecnej kampanii korporacji i państw namawiających do przejścia na transakcje bezgotówkowe? Zwłaszcza że trudno tym rozwiązaniom odmówić ekonomicznej zasadności i niewątpliwych oszczędności.
– Musi jeszcze minąć nie 30 czy 40 lat, ale 300 albo 400, by pieniądz elektroniczny przejął naszą podświadomą wizualizację bogactwa. Pieniądz w formie fizycznej, gotówka, ma bowiem znaczenie nie tylko jako środek płatniczy, narzędzie służące do wymiany handlowej czy miernik wartości. Przede wszystkim stał się silnie nacechowanym emocjami symbolem wielu pozaekonomicznych znaczeń – zauważa dr Agata Gąsiorowska z Katedry Psychologii Ekonomicznej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej we Wrocławiu.
Co więcej, wartość psychologiczna czy emocjonalna pieniądza znacznie przekracza jego wartość ekonomiczną. Ludzie – tłumaczy psycholog z SWPS w swojej najnowszej książce „Psychologiczne znaczenie pieniędzy. Dlaczego pieniądze wywołują koncentrację na sobie?” – przypisują pieniądzom moc zdobywania akceptacji społecznej, prestiżu, bezpieczeństwa, wolności, miłości czy satysfakcji osobistej. Pieniądze mają dla nas wartość symboliczną i przede wszystkim społeczną, wpływając na motywację, dobrostan i stosunki z innymi.
– Nawet w Stanach Zjednoczonych, kraju dominującym w obrocie bezgotówkowym, gdzie bez karty nie można wypożyczyć auta czy wynająć pokoju, społeczeństwo nie chce już w takie rozwiązania głębiej wchodzić. Chęć posiadania gotówki jest tak silna, że obok obrotu bezgotówkowego funkcjonuje tam największa na świecie sieć bankomatów – zauważa dr Gąsiorowska.
Podobnie Szwecja, która kilka lat temu ogłosiła, że stanie się pierwszym na świecie krajem, który wyeliminuje z gospodarki gotówkę, teraz po cichu się z tego wycofuje. W szaleńczym pędzie ku kartowej cywilizacji wyrugowano monety z komunikacji miejskiej, toalet, a nawet wprowadzono karne opłaty za transakcje gotówką w hotelach. W kampanię propagującą bezgotówkowy obrót zaangażowano celebrytów, np. w nowym muzeum zespołu Abba w Sztokholmie bilety można kupić tylko płacąc kartą. Wszystko na nic, bo opór społeczny jest zbyt mocny.
W Wielkiej Brytanii w ręce przeciwników wirtualnego pieniądza wpadły trudne do podważenia argumenty z badania na zlecenie Alliance & Leicester Commercial Bank, z których wynikało, że po likwidacji gotówki zbankrutuje co dziesiąta firma, w której się nią obraca codziennie. Co piąta taka firma popadłaby w katastrofalne kłopoty, jak oceniali sami badani.

Silny i samodzielny

– Zastąpienie fizycznego pieniądza wirtualnym będzie horrorem – nie ma wątpliwości Krzysztof Kosy z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Można sobie wyobrazić, że Unia Europejska, która od lat konsekwentnie dąży do upowszechnienia na rynku finansowym płatności bezgotówkowych, w końcu zlikwiduje fizyczny pieniądz, skoro, jak ironizuje psycholog, ze ślimaka zrobiła rybę, a z marchewki owoc. W krótkiej perspektywie ekonomiczne statystyki zapewne wykażą same pozytywy takiej decyzji, oszczędności korporacji, a nawet całych gospodarek. Jednak w dłuższym okresie zdaniem naukowca odbije się to czkawką nam wszystkim. Pozbawienie pieniądza jego pozaekonomicznych funkcji zagrozi przede wszystkim społecznemu poczuciu samokontroli, a w konsekwencji bezpieczeństwa. Gotówka w kieszeni sprawia bowiem, że właściciel ma poczucie kontrolowania wydatków, decydowania o tym, co i kiedy kupi. To zaś oznacza, co prawda złudne, ale bardzo rzeczywiste i silne poczucie posiadania wpływu na własne życie.
– Gdy mam w kieszeni konkretne pieniądze, np. banknot 100-złotowy, to dopóki go trzymam w portfelu, jego wartość jest dla mnie praktycznie nieograniczona. Mogę dzięki niemu kupić wystawny obiad, dobry alkohol, buty, zapłacić rachunki. Dopóki go nie wydam, to potencjalnie zaspokaja mnóstwo moich potrzeb – wylicza Agata Gąsiorowska.
Takie poczucie kontroli nad sobą i otoczeniem oznacza bezpieczeństwo niezbędne dla utrzymania dobrej kondycji psychicznej. Pieniądz wirtualny tego już nie daje, powoduje, że pojawia się niepokój i niepewność. A nawet strach, bo są to środki nierzeczywiste, przetrzymywane przez niezrozumiałe, obce finansowe twory. Naukowcy podkreślają przy tym, że to właśnie przekonanie o sprawowaniu kontroli, panowaniu nad własnymi decyzjami, nad otoczeniem silnie wpływa na poczucie dobrostanu i szczęścia.
– Z badań wynika na przykład, że najwyższa kadra menedżerska znacznie lepiej radzi sobie ze stresem niż średni szczebel zarządzania czy szeregowi pracownicy. Praca top menedżerów wiąże się co prawda z dużo większą odpowiedzialnością, lecz równocześnie to oni mają największą kontrolę nad otoczeniem. To oni podejmują ostateczne decyzje, to od nich zależy rozwój sytuacji. Pozostali muszą wykonywać polecenia z góry, mają mniejszy wpływ na otoczenie, przez co odczuwają często większą frustrację – mówi Krzysztof Kosy.
Dlaczego gotówka w portfelu koi nasze nerwy, a karta nie? Przecież banknoty można zgubić, mogą zostać ukradzione, zniszczone, a skradzioną kartę da się zastrzec, wyrobić duplikat, ochraniając oszczędności zgromadzone na koncie. Teoretycznie plastikowy kartonik jest więc bezpieczniejszy dla posiadacza.
Dla wyjaśnienia tego pozornego paradoksu dr Agata Gąsiorowska proponuje cofnąć się w czasy, gdy ludzie jeszcze nie posługiwali się pieniędzmi, żyjąc w gospodarce towarowej w czystej postaci. By przeżyć, musieli tworzyć mikrospołeczności, w których każdy znał się z każdym, a potrzebne towary wymieniano między sobą. Bez wzajemnych bliskich relacji, wspólnego języka, porozumienia i poczucia wspólnoty nie byłoby to możliwe. W takich społeczeństwach wspólnotowych inne grupy były zagrożeniem. Gdy pojawiły się pieniądze, obcy stali się mniej groźni, a z czasem nawet atrakcyjni – zintensyfikowano kontakty, bo dzięki nim można było lepiej zaspokajać potrzeby. Lepiej i więcej, bo zaczęły się pojawiać towary dotąd nieznane w zamkniętych społecznościach. Nie było już potrzeby utrzymywania tak ścisłych związków z bliskimi ze swojej wspólnoty. Kto miał pieniądze, mógł zaspokoić własne potrzeby, kontaktując się z innym grupami.
– Mam pieniądze, więc sam mogę zadbać o siebie, i nie potrzebuję do tego mojej dotychczasowej grupy. Jestem więc silny i samodzielny, bo mogę zaspokoić swoje potrzeby niezależnie od tego, czy mam wsparcie ze strony innych. Będąc zaś silnym, staję się ważny, bo nie tylko zaspokajam własne potrzeby, ale także daję zarobić innym. A to z kolei oznacza, że jestem lepszy, bo wydaje mi się, że kontroluję nie tylko swoje życie, lecz także życie innych – wyjaśnia mechanizm dr Gąsiorowska.
Wiary w moc fizycznego pieniądza nie naruszyło nawet jego psucie. Tylko na początku jego istnienia pieniądz był wart tyle, ile kruszec, z którego był zrobiony. Już w średniowieczu, ponad tysiąc lat temu, monety zaczęły tylko symbolizować określoną wartość.
– Zaczęto je opiłowywać czy odlewać z domieszkami innych, nieszlachetnych metali. Potem pojawiły się weksle, banknoty. Niezmiennie jednak przez te wszystkie lata aż do dzisiejszych czasów, włączając odejście od pełnej wymienialności waluty na złoto w latach 70. XX w., wciąż żywe jest w społeczeństwie tradycyjne podejście do gotówki i traktowanie jej tak, jakby rzeczywiście miała pokrycie w wartości kruszcu – podkreśla psycholog z SWPS.
Ta tradycja, wskazuje naukowiec z wrocławskiej uczelni, nieprzerwanie przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Jej siła jest tak wielka, że dotąd nie zagroziła jej filozofia kart płatniczych z ich ponad 60-letnią, a w Polsce zaledwie 30-letnią historią.

Przez internet to nie to samo

Statystyki zdają się zresztą potwierdzać obserwacje specjalistów, że pieniądz elektroniczny wciąż jest, zwłaszcza w naszym kraju, traktowany bardziej jako dodatek niż prawdziwy substytut żywej gotówki.
Według „Diagnozy stanu rozwoju obrotu bezgotówkowego w Polsce” opracowanej dla Narodowego Banku Polskiego z grudnia 2013 r. liczba placówek instytucji oferujących usługi płatnicze sięgnęła w 2012 r. 1179 na milion mieszkańców. To daje nam trzecie miejsce po Litwie i Cyprze w Unii Europejskiej, gdzie średnia liczba takich placówek to zaledwie 564. Dla przykładu w Finlandii są 274 placówki, a w Wielkiej Brytanii 182. I choć wydaje się to imponujące, problemem naszego kraju jest – według diagnozy – dostępność oddziałów bankowych. Ich zbytnie nasycenie widoczne jest w dużych i średnich miastach, problemem jest zaś bardzo małe zagęszczenie infrastruktury bankowej w obrębie małych miasteczek, gmin i wsi. To m.in. dlatego, poza oczywiście przyczynami wynikającymi z kryzysu finansowego, można dziś zaobserwować proces likwidowania oddziałów. Jest ich po prostu zbyt dużo.
Nie lepiej jest z produktami bankowymi. Liczbę kart płatniczych w Polsce w I kw. 2014 r. oszacowano na ok. 34,7 mln i nie zmieniła się ona zbytnio od 2009 r. (ok. 33 mln kart), gdy zakończyła się zapoczątkowana w 2000 r. ekspansja plastikowych kartoników. W 2012 r. średnio w krajach UE na jednego mieszkańca przypadało 1,46 karty płatniczej, u nas tylko 0,86, co dało nam w 2012 r. przedostatnie miejsce w Unii. Gorzej było tylko w Rumunii (0,64).
Niewiele lepiej mają się punkty handlowe (POS – point of sale), gdzie można płacić kartami. Na koniec marca 2014 r. mieliśmy ok. 330 tys. terminali POS, co w przeliczeniu na milion mieszkańców oznacza liczbę 2,5-krotnie niższą niż średnia w UE (W Polsce ok. 8 tys., średnia UE – ok. 20 tys.). W mającej śladową liczbę bankowych oddziałów Wielkiej Brytanii terminali POS jest ok. 23 tys., a we wspomnianej Finlandii 36 tys.
Podobnie rzecz się ma z bankomatami. Według danych NBP na koniec marca 2014 r. w naszym kraju działało 18 928 bankomatów, co daje niespełna 500 maszyn na milion mieszkańców. To prawie dwa razy mniej niż średnia dla krajów Unii Europejskiej (864). Chyba nie zdziwi już informacja, że Brytyjczycy mają ponad tysiąc bankomatów na milion swoich obywateli. I to, że podobnie jak oddziały finansowych instytucji, także maszyny z pieniędzmi poustawialiśmy w kraju przeważnie w miastach, zapominając o wsi.
Na niewiele się zdają także reklamy zachęcające do zakładania kont. Według badania NBP „Zwyczaje płatnicze Polaków” z 2012 r. tylko 77 proc. dorosłych Polaków ma własny lub wspólny rachunek oszczędnościowo-kredytowy w banku lub w SKOK. I ten wskaźnik nie zmienił od 2009 r. Według metodologii Banku Światowego ubankowienie Polaków jest jeszcze mniejsze. Aż 30 proc. rodaków (od 15. roku życia) nie posiada konta osobistego. Większy poziom wykluczenia finansowego jest tylko w Bułgarii (47 proc.) i Rumunii (55 proc.). W Danii i Finlandii konta mają zaś wszyscy.
– W Polsce jest spora grupa osób, które nigdy nie korzystały z obrotu bezgotówkowego i prawdopodobnie nigdy nie będą z niego korzystały. Z analizy wynika, że dotyczy to 21,6 proc. naszego społeczeństwa – komentowała prof. Dominika Maison z Uniwersytetu Warszawskiego podczas prezentacji wyników zamówionych przez NBP badań dotyczących obrotu bezgotówkowego. Wyjaśniła, że osoby te odczuwają m.in. dużą potrzebę kontaktu z innymi ludźmi, dlatego wolą iść na pocztę czy do elektrowni, by zapłacić rachunek, a nie dokonywać przelewu z komputera w domowym zaciszu. Poza tym badani wskazywali na to, że gotówką mogą płacić wszędzie, mają nad domowym budżetem większą kontrolę, a w ogóle to odczuwają przyjemność z fizycznego kontaktu z pieniędzmi.
„Jak listonosz przyniesie, to się czuje gotówkę w ręku. Lubię patrzeć na te pieniądze, pogłaskać je. Jak dostaję, to reguluję podstawowe opłaty, a resztę rozkładam na resztę miesiąca na kupki”; „Te pieniądze na kartach i kontach to są wirtualne. Nie wiadomo, czy banki mają taką sumę w gotówce, jakby wszyscy chcieli naraz wypłacić. To są fikcyjne pieniądze. To jest kradzież w białych rękawiczkach”; „Jak ja płacę kartą, to mój bank musi przelać pieniądze na konto sklepu i ja nie wiem, czy oni nie przelewają więcej, czy mnie to coś nie kosztuje więcej. Ja nie wiem, jak bank to bezpośrednio liczy, tę kartę kredytową. Ale obciążenie jest większe”; „Jak robisz przelew na poczcie, to masz dokument z pieczątką przybitą, że przelałeś. A przez internet to nie. Nie wiadomo, czy się dobre konto wpisało” – brzmiały argumenty badanych.
Zdarzały się osoby, które potrafiły pierwszego dnia po otrzymaniu przelewu od pracodawcy wypłacić wszystkie pieniądze i schować je w domu. Albo po wypłaceniu z bankomatu całej sumy szły od razu do bankowego okienka, by z pomocą żywej osoby wpłacić te pieniądze z powrotem do banku.
Efekty są takie, że według różnych szacunków około 70–80 proc. płatności detalicznych Polacy wykonują gotówkowo, na karty płatnicze przypada najwyżej 20 proc. Połowa płatności ma miejsce w małych sklepach spożywczych, sklepach osiedlowych, kioskach, na bazarach i targowiskach. Co piąta transakcja przypada na supermarkety i hipermarkety spożywcze, co dziesiąta na pozostałe sklepy, podobnie na usługi i rekreację. Kilka procent płatności Polacy wykonują na stacjach benzynowych. Płatności w sklepach internetowych objęły w 2012 r. zaledwie 1 proc. wszystkich operacji, choć akurat ten segment rynku rośnie dynamicznie.

Gotówka załatwia więcej

Według badań banku centralnego trzema najczęściej wymienianymi czynnikami decydującymi o korzystaniu z gotówki są: anonimowość, wygoda (szybkość transakcji) i koszty.
– Karta to permanentna inwigilacja. Zostawia ślady każdej transakcji, jej czas, wartość i miejsce. Bank może więc śledzić każdy ruch właściciela. To taki Big Brother. W skali mikro śledzącym może być np. żona, która przejrzy wyciągi z konta i dowie się o podejrzanych wydatkach męża, w skali makro państwo, które skontroluje wydatki i porówna z dochodami, a pośrodku korporacje, które w ten sposób oceniają potencjał ekonomiczny każdego z nas i mogą dostosowywać swoje oferty handlowe. Posługiwanie się wyłącznie kartą oznaczałoby rezygnację z wolności i niezależności – stwierdza Krzysztof Kosy.
Naukowiec zwraca uwagę, że cała szara strefa opiera się na wypłatach gotówki pod stołem. Płaci się nią majstrowi za remont, bo bez faktury wyjdzie taniej, jeśli w ogóle trafi się na prowadzącego działalność, bo wielu z nich pracuje całkowicie poza systemem. Podobnie mechanik za naprawę auta weźmie „tylko tyle, ile musi”, bo z fakturą doliczy VAT. Pracownik wszystko ponad minimalną pensję dostaje do ręki, bo po co karmić ZUS i fiskusa. Do tego trzeba dodać branżę erotyczną, prostytucję, hazard, handel używkami czy narkotykami, nie wspominając o rynku kradzionych towarów czy łapówkarstwie. Tam liczy się tylko cash.
W kwestii wymienionej przez NBP wygody posługiwania się gotówką najważniejsze znaczenie ma wspomniane już marne ubankowienie Polaków.
– Prawdziwa Polska nie ma bankomatu i nie ma gdzie płacić kartą. Bo bank co prawda jest, ale czynny od 9 do 15 i tylko w dni powszednie. Jak dziecko zachoruje w nocy, to potrzebna jest gotówka, by mu pomóc. W Polsce poza wielkimi miastami jest ona po prostu konieczna – zaznacza Agata Gąsiorowska.
Do tego dochodzi obawa o bezpieczeństwo pieniędzy trzymanych na bankowym koncie. Bankomat, jeśli już się go znajdzie, może być zepsuty. Albo zabraknie prądu, co w mniejszych miejscowościach jest dość częste. Medialne przekazy pełne są też informacji o oszustwach dokonywanych w sieci, których ofiarami są klienci banków. To wszystko nie wzmacnia zaufania do obrotu bezgotówkowego.
– Stanisław Lem w swojej książce „Pokój na Ziemi” opisał historię wyścigu zbrojeń, który dla dobra ludzkości przeniesiono na Księżyc. Na naszej planecie zapanował pokój, a na satelicie poszczególne państwa zainstalowały automatyczne systemy wojskowe, zdolne do samodzielnego rozwoju. W końcu dochodzi tam do katastrofy i pojawienia się tajemniczego pyłu, który przedostaje się na Ziemię. Niszczy on wszelką elektronikę i Ziemianie wracają do epoki kamienia łupanego. W świecie bez gotówki pierwsza globalna awaria systemów energetycznych wywołałaby podobny efekt. To także są realne obawy powstrzymujące wielu z nas przed powierzeniem swojego majątku wyłącznie elektronicznym zapisom na bankowych kontach – podkreśla Krzysztof Kosy z Uniwersytetu Warszawskiego.

Wystarczy dotknąć

Oczywiście powszechny w Polsce kult gotówki nie opiera się tylko na strachu czy niewiedzy. Obcowanie z realnymi pieniędzmi, nawet nie swoimi, ma złożone podłoże psychologiczne. Z badania postaw Polaków wobec pieniędzy „Money Track 2010” przeprowadzonego przez Dom Badawczy Maison wynika, że dla aż 43 proc. z nas 100 zł w gotówce ma większą wartość niż ta sama suma zgromadzona na koncie. Wolimy otrzymać te pieniądze do ręki, bo uznajemy je za prawdziwe. 23 proc., gdy dostanie 100 zł przelewem na konto, „nie czuje, że je ma”. Obcowanie z gotówką wzbudza bowiem u nas wiele emocji niezwiązanych z ekonomią.
– Pieniądz jest lekiem na problemy. Już samo myślenie o pieniądzach daje pozytywne skutki w postaci poczucia siły i samowystarczalności czy większej samooceny. Redukuje lęki, osłabia obawy przed brakiem akceptacji. Kontakt z gotówką powoduje, że mniej myślimy o śmierci, bo wydaje się nam, że bardziej, intensywniej uczestniczymy w systemie społecznym czy kulturze. Że jesteśmy częścią czegoś większego i ważnego, a przez to – nie wszystek umrzemy – opisuje dr Gąsiorowska.
Psycholog z wrocławskiej SWPS wskazuje w tym kontekście na zwiększoną koncentrację na sobie osób mających styczność z pieniędzmi. Wynikające z tego poczucie siły czy władzy powoduje np., że zaczynają ignorować inne osoby.
– Kontakt z banknotami czy monetami sprawia, że stajemy się mniej pomocni, mniej chętni do dzielenia się z innymi. Zaczynamy myśleć, że skoro jesteśmy samodzielni, to inni też powinni takimi być, że nie trzeba im pomagać. Co ciekawe, takie efekty obserwujemy nie tylko u dorosłych, lecz nawet u 3- i 5-latków – stwierdza dr Gąsiorowska i podaje przykład eksperymentu, w którym małe dzieci podzielono na dwie grupy: bawiące się guzikami i monetami. Gdy prowadząca test poprosiła je potem o pomoc w zbieraniu rozrzuconych ołówków, „guzikowcy” byli bardziej chętni do pomocy od „monetowców”.
– Nie zdajemy sobie sprawy, jak często i bardzo dajemy najmłodszym odczuć, że pieniądz jest jedną z najważniejszych rzeczy w naszym życiu. Gdy dziecko w wózku zapłacze i jednocześnie wysypią się matce pieniądze z portfela, to często pierwszą jej reakcją będzie zebranie rozsypanych monet, a nie przytulenie córeczki czy synka. A to dla dziecka znak, co ma w życiu priorytet – podaje przykład psycholog z wrocławskiej uczelni.
Dr Kathleen Vohs, zajmująca się psychologią konsumenta na Uniwersytecie Minnesoty, wykazała w podobnym eksperymencie z ołówkami, że osoby grające w „Monopoly”, które dzięki manipulacjom testerów wygrywały i zgromadziły więcej zabawkowego majątku, mniej chętnie udzielały pomocy z zbieraniu rozsypanych przedmiotów. Doktor Vohs przekonuje, że już samo patrzenie na obraz przedstawiający gotówkę sprawia, że ludzie mniej chętnie dążą do kontaktów z innymi, których zaczynają traktować jako rywali.
Warto przy tym przypomnieć eksperyment dr Vohs, w którym badani po liczeniu zwitka banknotów 100-dolarowych zanurzali ręce w bardzo gorącej wodzie. Okazało się, że odczuwali mniejszy ból niż osoby, które nie miały kontaktu z banknotami. Naukowcy tłumaczą to odczuwaniem siły podczas obcowania z gotówką i przekonaniem, że poradzimy sobie z przeciwnościami losu. Ta pewność siebie jest tak intensywna, że zwiększa zdolność do zniesienia fizycznego dyskomfortu, a nawet bólu. Z kolei ubytek zasobów pieniężnych powoduje uczucie słabości, obawę przed wyzwaniami, a nawet realne pogorszenie umiejętności radzenia sobie z trudnościami.
– To wszystko jest niestety tylko złudzeniem, bowiem wszelkie badania, i to na całym świecie, pokazują, że najważniejszym czynnikiem zwiększającym nasze poczucie dobrostanu i szczęścia są dobre relacje z innymi ludźmi. Posiadanie pieniędzy daje poczucie siły, sprawczości i samowystarczalności tylko chwilowo – zastrzega Agata Gąsiorowska.
Niemniej taki efekt można osiągnąć, nawet nie mając dużych pieniędzy. Według jej badań wystarczy, że przeliczymy cudzą gotówkę albo gdy tylko popatrzymy na wizerunek pieniądza, np. na ekranie komputera.
– Już w latach 60. brytyjski historyk i pisarz, zadeklarowany konserwatysta, Cyril Northcote Parkinson, przekonywał, że politycy i prezesi korporacji są rozrzutni w wydawaniu państwowych czy firmowych pieniędzy, bo nie czują ich fizycznie, choć w życiu prywatnym często okazują się sknerami, gdy operują żywą gotówką – podsumowuje Krzysztof Kosy.
Dlatego lepiej na pulpicie swojego komputera skasować zdjęcia swoich dzieci, współmałżonka, kochanka(-ki), psa czy kota i umieścić wizerunek Franklina ze studolarówki. Może będzie to mniej estetyczne, lecz jakże pomocne...
Nie zdajemy sobie sprawy, jak często i bardzo dajemy najmłodszym odczuć, że pieniądz jest jedną z najważniejszych rzeczy w naszym życiu. Gdy dziecko w wózku zapłacze i jednocześnie wysypią się matce pieniądze z portfela, to często pierwszą jej reakcją będzie zebranie rozsypanych monet, a nie przytulenie córeczki czy synka. A to dla dziecka znak, co ma w życiu priorytet