W tym roku o pożyczkę nie będzie łatwiej niż w 2017. Co nie znaczy, że akcja kredytowa się zatrzyma.
Na pozór na rynku kredytów w 2017 r. panował marazm. Danych za grudzień jeszcze nie ma, ale w listopadzie wartość portfela należności całego naszego sektora bankowego była tylko o 3,7 proc. większa niż rok wcześniej. Gdyby taki wynik utrzymał się miesiąc później, byłby najsłabszy od 2013 r. Główne źródło niskiej dynamiki to silny złoty, który zmniejsza wartość zobowiązań klientów denominowanych w walutach obcych. Gdyby wziąć pod uwagę wyłącznie portfel złotowy, okazuje się, że kredyty rosną w tempie zbliżonym do 10 proc., a niektóre kategorie – jak pożyczki dla przedsiębiorstw czy hipoteki dla gospodarstw domowych – nawet szybciej. W kredytach dla firm tak dobrych wyników nie było od niemal pięciu lat.
O wzroście świadczą również dane Narodowego Banku Polskiego. W pierwszych 11 miesiącach 2017 r. banki udzieliły ponad 240 mld zł nowych kredytów dla przedsiębiorstw i gospodarstw domowych (to dwie główne kategorie klientów, inne to np. samorządy), o 6,8 proc. więcej niż rok wcześniej. W przypadku hipotek dla klientów indywidualnych wzrost zbliżał się do 13 proc. W odniesieniu do pożyczek dla firm wyniósł 8 proc.
W rzeczywistości rynek kredytowy nie wyglądał więc źle. To dobra zapowiedź dla wyników tegorocznych, bo w 2018 r. zdaniem specjalistów tendencje powinny być podobne jak w minionych kwartałach. – Popyt na kredyty będzie się utrzymywał na podobnym poziomie jak w 2017 r. Należy spodziewać się niewielkiego przesunięcia punktu ciężkości: lekko może słabnąć dynamika popytu na kredyty konsumpcyjne, a z drugiej strony przyspieszy tempo wzrostu, jeśli chodzi o kredyty dla przedsiębiorstw – ocenia Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP.
Oczekuje on wzrostu dynamiki w kredytach inwestycyjnych dla firm. Ma to związek z powszechnie prognozowanym przez krajowych ekonomistów przyspieszeniem inwestycji w polskiej gospodarce. Niektórzy spodziewają się, że ich realna wartość może być w tym roku nawet o ponad 10 proc. wyższa niż w 2017 r.
Marcin Materna, analityk zajmujący się sektorem bankowym w Domu Maklerskim Millennium, zgadza się, że można oczekiwać spowolnienia w kredytach konsumpcyjnych. – Tu szczyt dynamiki mieliśmy nawet nie w roku ubiegłym, ale w 2016 r. Nie ma jednak mowy o spadkach. Spodziewałbym się wzrostu w granicach 4–6 proc. – mówi. Zwraca też uwagę na kredyty mieszkaniowe. – Jak się popatrzy na wzrost portfela kredytów złotówkowych, to widać, że hipoteki są bardzo popularne. Do ich zaciągania zachęcają niskie stopy procentowe – ocenia. Jego zdaniem ten trend powinien utrzymać się i w roku obecnym.
Roczna zmiana wartości kredytów (proc.) / Dziennik Gazeta Prawna
O ile z popytem nie powinno być problemu, o tyle może on się pojawić w przypadku podaży kredytów. Chodzi o sytuację banków. – Ograniczenia podażowe są istotne, szczególnie w zakresie pozycji kapitałowej dużej części sektora bankowego. Banki są wprawdzie dobrze skapitalizowane, ale problemem są rosnące wymogi kapitałowe. Równocześnie spada rentowność. Wpływ na nią ma choćby podatek od instytucji finansowych. To powoduje, że banki są bardziej selektywne, jeśli chodzi o wzrost portfela. Akcja kredytowa nie będzie więc tak dynamiczna jak w przeszłości – w okresie podobnie szybkiego wzrostu PKB i towarzyszącego temu niskiego ryzyka – uważa Piotr Bujak.
Jeszcze w ubiegłym roku minimalny poziom współczynnika kapitałowego, czyli proporcji funduszy własnych do tzw. aktywów ważonych ryzykiem, wynosił 13,25 proc. Obecnie jest to już 14,375 proc. A w przypadku banków dużych lub takich, które mają znaczące portfele kredytów walutowych, dochodzi konieczność budowania dodatkowych „buforów kapitałowych”. To powoduje, że część graczy rynkowych może nie dysponować kapitałem pozwalającym na powiększenie portfela kredytowego. Kapitał służy bowiem jako zabezpieczenie ewentualnych strat w przypadku niespłacania należności przez klienta.
Wśród giełdowych banków w końcu września (to ostatnie dostępne dane) współczynnik kapitałowy wahał się od 13,8 proc. dla niewielkiego Idea Banku do 20,5 proc. dla mBanku i Millennium.
Marcin Materna uważa jednak, że to nie kapitał będzie problemem. – Dynamika kredytów nie będzie na tyle duża, żeby ograniczać akcję kredytową. Większe znaczenie będzie miało finansowanie – mówi. Tłumaczy, że dla banków, które nie mają dużej nadwyżki depozytów nad kredytami, chęć powiększania portfela pożyczek oznaczać będzie konieczność zdobywania lokat, a więc podnoszenia ich oprocentowania. To zaś nie musi się okazać korzystne dla ostatecznego rezultatu: wyższe oprocentowanie szybko obejmie całość depozytów (w Polsce lokaty są zakładane zwykle na kilka miesięcy), natomiast ewentualny wyższy zysk z kredytów będzie dotyczył tylko nowej części portfela.
Zdaniem Materny w najlepszej sytuacji są banki, „które prowadziły konserwatywną politykę ryzyka i mają wysoką relację depozytów do kredytów”, jak Pekao i Handlowy, w pewnym stopniu również ING Bank Śląski.