Jest tak wielka, że podobno widać ją z kosmosu. Większość Polaków na pewno nie chciałaby jej mieć w swoim sąsiedztwie. A są tacy, którzy już dziś zastanawiają się, co będzie, gdy jej zabraknie. Za kilka lat skończy się wydobycie na największej odkrywce Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów należącej do PGE.
Największa w Polsce kopalnia węgla brunatnego, z którego w Polsce produkuje się ok. 25 proc. energii elektrycznej, wbrew swojej nazwie nie znajduje się w Bełchatowie. Pracuje na terenie kilku gmin – obecnie na dwóch odkrywkach: Bełchatów i Szczerców. Ta ostatnia będzie wydobywać węgiel jeszcze przez ponad 20 lat, ale ta pierwsza, działająca od 40 lat, powoli przygotowuje się do zamknięcia. Powód jest prosty – kończy się złoże. PGE zastanawia się teraz, co dalej. Wariantów jest kilka. Jeden z nich zakłada budowę kolejnej odkrywki – Złoczew. W Sejmie działa nawet zespół parlamentarny lobbujący na jej rzecz, a w jego składzie jest m.in. minister obrony narodowej Antoni Macierewicz.
Sęk w tym, że Złoczew znajduje się ok. 60 km od elektrowni Bełchatów. To dla węgla brunatnego bardzo duża odległość. Z kopalni do elektrowni transportuje się go zwykle taśmociągiem, bo tak jest najtaniej. Nie można jednak wieźć go zbyt daleko, ponieważ w ok. 50 proc. składa się z... wody i dłuższy transport jego właściwościom opałowym nie służy. Już teraz węgiel z odkrywki Szczerców jedzie do elektrowni 27 km taśmociągiem i specjaliści zastanawiają się, czy to już nie jest jego absolutne maksimum.
Przy odkrywce Złoczew mogłaby więc powstać linia kolejowa – to z kolei podwyższy koszty paliwa, co wpłynie na ceny energii. A ta z węgla brunatnego jest wciąż najtańsza, choć i najbrudniejsza, bo ten surowiec podczas spalania emituje najwięcej CO2.
Przy Złoczewie mogłaby więc powstać nowa elektrownia – ale to znowu czas i koszty. A gdyby budować i odkrywkę, i elektrownię – to może lepiej w Gubinie? Tam jest więcej węgla i to lepszej jakości. Ale z kolei mieszkańcy okolic nie chcą o tym słyszeć (choć kopalnia po niemieckiej stronie, bliżej niż ta potencjalna, którą mogłaby budować PGE, jakoś im nie przeszkadza) – w przeciwieństwie do tych ze Złoczewa, którzy czekają na pozytywną decyzję PGE. Dlaczego?
A gdybyś urodzić się jeszcze raz miał...
...to tylko w Kleszczowie – parafrazując tekst znanej piosenki o Lwowie. Dlaczego akurat tam? To od lat najbogatsza gmina w Polsce ze średnią na mieszkańca wynoszącą ok. 44 tys. zł (średnia w kraju „na głowę” to ok. 1,5 tys. zł). Tegoroczne dochody gminy Kleszczów to 268,6 mln zł, z czego mniej więcej połowa przypada z opłat od kopalni Bełchatów i elektrowni Bełchatów. Chodzi zarówno o podatki, jak i opłatę eksploatacyjną z każdej tony węgla. A tego kopalnia Bełchatów wydobywa rocznie ok. 42 mln ton. Do elektrowni każdej doby musi trafić ok. 130 tys. ton paliwa – mniej więcej po połowie z odkrywek Bełchatów i Szczerców. A odkrywka Bełchatów to właśnie góra, a raczej dziura złota dla gminy Kleszczów. Nie ma się co dziwić, że przyrost naturalny wynosi tam ponad 2 proc. rocznie. Licząca 5,5 tys. mieszkańców gmina płaci specjalne becikowe na każde dziecko – 4 tys. zł. Dopłaca po kilka tysięcy złotych mieszkańcom na instalacje ogniw fotowoltaicznych, na inwestycje wydaje rocznie dobrze ponad 100 mln zł (!). Ma idealne drogi, chodniki, nie ma problemu z miejscami w żłobkach czy przedszkolach, dzieci jeżdżą na kolonie, bo do tego gmina też dopłaca, a opłaty za media dla mieszkańców są niższe niż w przeważającej większości kraju. Bo gminę na to stać. Na jej terenie znajdują się cztery strefy ekonomiczne, a liczba miejsc pracy wynosi 18 tys. – podkreślam, przy 5,5 tys. mieszkańców.
I to właśnie Kleszczów najboleśniej odczuje koniec wydobycia na odkrywce Bełchatów. Samorząd jednak jest na to przygotowany – tego, co już zainwestował, nikt mu nie odbierze. A według planów na dziś „polski Kuwejt” (bo tak się niekiedy mówi o Kleszczowie) może się zamienić w prawdziwą regionalną stolicę turystyki. A wszystko dlatego, że choć odkrywka Bełchatów wciąż działa, to prace nad zagospodarowaniem terenu po niej i wokół niej już się rozpoczęły.
Ruszyły przygotowania do budowy kompleksu sportowo-rekreacyjnego. Ale to niejedyny obiekt, który ma się znaleźć na poodkrywkowym terenie. Mają tam także powstać m.in. ośrodek sportów ekstremalnych, stok narciarski, kryta nartostrada, pole golfowe, plaża i kąpielisko, przystań jachtowa, ogród wspinaczkowy, autodrom, hipodrom czy wreszcie muzeum górnictwa węgla brunatnego utworzone z części terenu zaplecza technicznego.
Odkrywka Bełchatów po wyczerpaniu złoża będzie zalewana wodą. Powstanie tam jezioro dwa razy większe niż Hańcza. Ma być też gratka dla nurków – zatopiona kilkudziesięciometrowa koparka. Sęk w tym, że na część z tych atrakcji trzeba będzie poczekać kilkadziesiąt lat. Napełnianie wodą dziury po odkrywce Bełchatów zakończy się około 2050–2060 r.
Jeśli ktoś kiedykolwiek był w okolicy – na pewno widział górę Kamieńsk. To całkowicie sztuczne wzniesienie powstałe z nadkładu zdejmowanego na odkrywce Bełchatów. Nadkład to miliony ton ziemi i skał, które trzeba zdjąć na głębokość ok. 200 m, by dostać się do węgla. Tak właśnie powstała góra Kamieńsk o wysokości 395 m n.p.m. Stoi na niej farma wiatrowa (swoją drogą takie symboliczne połączenie tematu energetyki odnawialnej i konwencjonalnej). Zalesiona góra jest latem rajem dla rowerzystów i narciarzy – główna nartostrada ma długość 760 m, a różnica wzniesień to 123 m. Z kolei na wyeksploatowanej części bełchatowskiej odkrywki odbywają się jesienią zawody motocyklowe hard enduro.
Mamut to przekleństwo
Jak działa odkrywka? To zupełnie inny rodzaj górnictwa niż podziemne. Podstawą tego systemu jest układ KTZ, czyli koparka – taśmociąg – zwałowarka. Koparka to maszyna wysokości niemal trzech dziesięciopiętrowych wieżowców, choć gdy się przy niej stanie, naprawdę trudno w to uwierzyć. Największa należąca do kopalni Bełchatów pracuje teraz na odkrywce Szczerców – ma ok. 80 m wysokości i 200 m długości. To koparka kołowa, która obecnie zdejmuje nadkład. Każda łyżka na kole ma pojemność kilku ton. Nadkład trafia na taśmociąg, który transportuje go na zwałowisko – zewnętrzne (typu góra Kamieńsk) lub wewnętrzne, czyli zasypujące wybraną część odkrywki. Tam z kolei pracuje zwałowarka usypująca nadkład tak, by nie powstawały osuwiska skarpy. W ten sposób powstaje dno kolejnego zbiornika wodnego – gdy odkrywka Szczerców skończy pracę, w jej miejscu, podobnie jak w przypadku odkrywki Bełchatów, powstanie ogromne jezioro. Lustro wody dwóch zbiorników, które powstaną na terenie eksploatowanych obecnie wyrobisk Bełchatów i Szczerców, będzie miało powierzchnię ok. 3900 ha. Po zakończeniu wydobycia odkrywka Bełchatów będzie długa na 12 km, a Szczerców na 8,5 km.
Gdy nadkład zostanie zdjęty – koparki węglowe wydrapują węgiel, który rozkruszony trafia na taśmę i nią jedzie już bezpośrednio do elektrowni. Jak tłumaczą górnicy – obecnie do pieców musi trafiać i ten ze Szczercowa, i ten z Bełchatowa, bo ten pierwszy jest mniej kaloryczny.
Badania węgla z eksploatowanego złoża odbywają się co godzinę – próbka z miejsca, gdzie pracuje koparka, trafia do analizy laboratoryjnej. Bo pieców w elektrowni nie da się ot tak przestawić. A skoro kopalnia pracuje 24 godziny na dobę, szybko może dotrzeć do miejsca, gdzie parametry węgla będą już inne.
Taki urok młodego węgla. Młodego, bo brunatny ma „tylko” 20 mln lat w przeciwieństwie do kamiennego, który liczy kilkaset milionów.
Na odkrywce Szczerców widziałam tak młody węgiel, że... był jeszcze drewnem. Ale takie historyczne gałązki górnikom nie przeszkadzają. Gorzej jest z kamieniami. Ba, na koparce jest nawet specjalne stanowisko dla „człowieka od kamieni”.
– Operator, który siedzi na przedzie koparki, nie zawsze zauważy głaz. Człowiek od liczenia kamieni siedzi nieco dalej, widzi więcej i zajmuje się tylko tym – tłumaczy mi przodowy. I jak na zawołanie odzywa się przeraźliwy alarm. Mamy spory kamień.
– No i teraz trzeba go „wyrzygać” – mówią górnicy. To znaczy, że taśmociąg musi pojechać do tyłu, a kamień wypaść. Jedzie wtedy po niego ciężarówka, odwozi na bok tak, by nie przeszkadzał.
– Ale i tak najgorsze i najbardziej kłopotliwe są mamuty – mówią moi kopalniani przewodnicy. Gdy patrzę ze zdziwieniem, od razu tłumaczą. – Jak się trafi na jakąś kość, to kaplica. Staje wydobycie, trzeba zawiadomić Warszawę i za chwilę mamy na głowie ministerstwa i archeologów. To już lepsze są te gołębie, co się w koparkach lęgną, mniej kłopotów z nimi – mówią. Pytam, czy to nie jest jednak jakaś atrakcja, bo taka praca na odkrywce wydaje się trochę nudna. Przodowy patrzy na mnie z wyrzutem i mówi, że jak się komuś nudzi, to może maszyny umyć. Co racja, to racja – wtedy na nudę na pewno nie można narzekać. Poziom zapylenia w okolicy pracujących na odkrywce maszyn jest ogromny. Widziałam to zresztą po osinobusie, czyli ciężarówce z naczepą, która wozi ludzi do kopalni. Wystarczyło przejechać palcem po karoserii, by zobaczyć i poczuć efekt kilkugodzinnej wycieczki.
Górnicy na razie o końcu bełchatowskiej odkrywki nie chcą mówić. Wierzą, że PGE postawi jednak na Złoczew, a nie na Gubin. Dojazd do pracy na takim dystansie nie byłby przecież dla nich problemem. A przeprowadzić się na zachód kraju to jednak wyzwanie. Zwłaszcza że wielu z nich do emerytury ma jeszcze wiele lat.
– Kopalnia Bełchatów zakończy działalność wydobywczą na obecnym złożu ok. 2040 r. Obecnie prowadzimy analizy związane z zagospodarowaniem złoża „Złoczew” zarówno w zakresie transportu węgla do lokalizacji Bełchatów, jak również budowy jednostek wytwórczych w lokalizacji Złoczew – mówi DGP Maciej Szczepaniuk, rzecznik PGE.
Kopalnia Bełchatów zatrudnia nieco ponad 5 tys. ludzi. Elektrownia Bełchatów ok. 3,3 tys. Zarówno oni, jak i mieszkańcy Kleszczowa za kilka lat zatęsknią za bełchatowską dziurą w ziemi. W przeciwieństwie do ekologów, którzy wciąż mają nadzieję, że żadna kolejna odkrywka w Polsce nie powstanie.

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej