Nowelizacja ustawy o OZE i tzw. ustawa odległościowa zablokowały w praktyce rozwój lądowej energetyki wiatrowej.
Zmianę akcentów widać w nowej strategii PGE. Energetyczny gigant powrócił do zapowiedzi budowy morskiej farmy wiatrowej o mocy 1000 MW, czyli większej niż każdy z dwóch budowanych przez tę firmę nowych bloków opalanych węglem w Opolu.
Konsekwentnie realizuje też swoją wiatrową strategię prywatna Polenergia, która pod koniec lipca uzyskała decyzję środowiskową dla projektowanej farmy Bałtyk Środkowy III. Projekt zakłada budowę 120 elektrowni wiatrowych, zlokalizowanych ok. 23 km na północ od linii brzegowej, na wysokości Łeby. Przewidywana moc to 1200 MW. Obecnie moc wszystkich zainstalowanych lądowych turbin wiatrowych to 5,7 tys. MW.
Czeka nas zatem boom na morskie farmy? – Potencjał jest. W mojej ocenie w polskiej strefie ekonomicznej Morza Bałtyckiego może powstać 6 tys. MW wytwarzanych przez wiatrowe farmy morskie – ocenia Wojciech Cetnarski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej. Przestrzega jednak przed zbytnim optymizmem. – To zupełnie inna strategia niż lądowe. Nie można założyć, że te organizacje, które budowały na lądzie, przeniosą się na morze, chociażby ze względu na skalę inwestycji. Przeciętna moc lądowej farmy to 20–30 MW, morskiej jest dziesięciokrotnie większa – podkreśla prezes PSEW. Są to bardzo czasochłonne projekty. Jeżeli nie będzie żadnych poślizgów, pierwszy prąd z farmy Polenergii popłynie w 2021 r. PGE rozpocznie budowę dopiero po 2020 r.
Na stawianie wiatraków na morzu mogą sobie pozwolić tylko najwięksi gracze. Szacowany koszt inwestycji Polenergii to ok. 10 mld zł. Prezes PSEW przypuszcza, że zarówno Polenergia, jak i PGE mogą na dalszych etapach realizacji projektów szukać partnera. I chodzi nie tylko o pieniądze, lecz i o doświadczenie, którego polskie spółki w takich inwestycjach nie mają. Takim partnerem mogłaby być (zresztą obecna niegdyś w Polsce) duńska spółka Dong, która właśnie przystępuje do budowy największej na świecie morskiej farmy wiatrowej na Morzu Północnym o mocy 1,8 GW.
Finanse i doświadczenie to niejedyne przeszkody. Pozostaje kwestia regulacji i infrastruktury. Nie wiadomo jeszcze, jak będzie funkcjonował nowy system wsparcia OZE, czyli aukcje. Wstępne deklaracje resortu energii świadczą o tym, że pierwsze zostaną ogłoszone dla biogazowni i małych instalacji fotowoltaicznych. Energetyka wiatrowa będzie musiała poczekać. A ten okres niepewności oznacza wyhamowanie inwestycji. – W przypadku morskich farm koszty procesu przygotowawczego to kilkadziesiąt milionów euro. Żaden inwestor nie przejdzie tej kosztowej ścieżki przed wygraną aukcją – przekonuje Wojciech Cetnarski.
Jeszcze poważniejszym problemem może być infrastruktura. Rozwój farm morskich oznacza poważne inwestycje w sieci przesyłowe, które na północy kraju są znacznie mniej rozwinięte. A nie wystarczy elektrowni wiatrowej zbudować, trzeba ją jeszcze podłączyć do systemu. – Na razie PSE podpisały tylko dwie umowy przyłączeniowe na 2,2 GW – wyjaśnia Cetnarski.
Czy mimo tych przeszkód warto stawiać na morskie farmy? Zdaniem Cetnarskiego tak. Bałtyk jest bardzo dobrym akwenem do rozwoju takiej energetyki – to akwen płytki, o stosunkowo niewielkim stopniu zasolenia i mniej gwałtownych wiatrach niż na Morzu Północnym, co zmniejsza ryzyko uszkodzenia turbin.
W Polsce wykształcił się już spory segment przemysłu pracujący na rzecz morskich farm. Nasze stocznie zdobyły już doświadczenie w konstrukcjach morskich dla sektora gazowo-naftowego i przestawienie produkcji na wiatr nie byłoby wielkim problemem. W szczecińskiej fabryce Bilfinger Mars Offshore produkowane są fundamenty do morskich farm wiatrowych, a w zakładach KK Wind Solutions m.in. sterowniki do turbin.
Koszt budowy 1 MW morskiej farmy wiatrowej wynosi 3–4 mln euro, to co najmniej dwukrotnie więcej niż w inwestycjach lądowych. Stąd i droższa energia, ale różnica w cenie prądu z farm morskich i lądowych się zmniejsza. W lipcu Dong zaoferował energię po 72 euro za 1 MWh przy wcześniejszych średnich cenach na poziomie 100 euro za 1 MWh.
Jeszcze w 2013 r. firma doradcza EY szacowała, że jeśli do 2025 r. uda się w Polsce wybudować morskie siłownie o łącznej mocy 6 GW, wartość dodana tych inwestycji dla całej gospodarki mogłaby wynieść nawet ponad 73 mld zł – ponad 30 tys. miejsc pracy i prawie 15 mld zł wpływów podatkowych.