Dekadę temu zdarzyło mi się być członkiem grupy wyznaczonej przez Komisję Europejską do prowadzenia negocjacji w sprawie projektu ITER, czyli budowy eksperymentalnego reaktora termonuklearnego oraz międzynarodowego programu badawczego z tym związanego. Celem tego przedsięwzięcia było (i nadal jest) produkowanie na wielką skalę czystej i bardzo taniej energii z kontrolowanej fuzji jądrowej. Efektów procesu tego typu doświadczamy codziennie w postaci docierającej do nas energii słonecznej, szczodrze obdarowującej nas światłem i ciepłem.
Niestety, na Ziemi trudno jest stworzyć warunki podobne do panujących na Słońcu, umożliwiających niejako naturalną realizację procesu fuzji jądrowej. Na Ziemi, ze względu na znacznie słabszą grawitację, niezbędna byłaby do tego temperatura dziesięciokrotnie wyższa od tej panującej w jądrze Słońca. Komplikuje to plany praktycznego wykorzystania fuzji, nie pozbawiając jednak wielu ekspertów nadziei na ostateczny sukces.
Właśnie marzenie o tak produkowanej taniej energii leżało u podstaw podjętych przed dekadą międzynarodowych negocjacji. Ich uczestnikami były Unia Europejska (deklarująca pokrycie 50 proc. kosztów) oraz Japonia, Rosja, Stany Zjednoczone, Chiny, Korea Południowa i Indie. Paroletnie skomplikowane rozmowy zakończyły się w czerwcu 2005 r. decyzją o budowie w Cadarache w pobliżu Marsylii eksperymentalnej instalacji umożliwiającej fuzję jądrową. Dane dotyczące projektu były od początku oszałamiające – program przewidywał prace rozciągnięte na 30 lat (10 lat budowy, 20 lat działania reaktora) i miał kosztować od 5 mld do 10 mld euro, zależnie od trudności napotkanych po drodze.
Tym samym ITER stał się drugim najdroższym projektem badawczym na świecie, ustępując tylko programowi Międzynarodowej Misji Kosmicznej. Po okresie prób na bazie ITER miałaby powstać przyszła generacja reaktorów fuzyjnych osiągających moc 3000–4000 MW. Pod wpływem licznych opinii fizyków z całego świata, zachęcany dodatkowo stanowiskiem Komisji Europejskiej, byłem w owym czasie entuzjastą projektu. W istocie trudno sobie wyobrazić bardziej atrakcyjną możliwość pozyskiwania energii: dosłownie odrobina paliwa wodorowego będącego mieszaniną deuteru i trytu generowałaby w procesie fuzji energię równą dziesiątkom ton węgla! Pewnym problemem jest to, że o ile deuter jest łatwo dostępny w przyrodzie, to trytu ledwie wystarczyłoby na uruchomienie planowanej instalacji pilotażowej. Fakt ten uwzględniała jednak koncepcja ITER planująca tworzenie trytu w trakcie zachodzących w reaktorze reakcji.
Pojawiały się także zarzuty krytykujące wysoki koszt projektu wobec dużego ryzyka niepowodzenia, możliwości wymknięcia się zachodzących reakcji spod kontroli oraz konieczność zagospodarowywania radioaktywnych odpadów. Z tym pierwszym zarzutem trudno dyskutować, drugi spotkał się z dobrze udokumentowaną odpowiedzią badaczy, zaś trzeci wydaje się bardzo łatwy do obalenia, bo przewidywana ilość odpadów miałaby stanowić mniej niż jedną setną odpadów produkowanych przez tradycyjne elektrownie atomowe i w dodatku nie zawierać najbardziej szkodliwych izotopów radioaktywnych o długim czasie rozpadu.
Niezależnie od tych kontrowersji faktem jest, że 10 lat po zatwierdzeniu projektu eksperci nabierają coraz więcej wątpliwości co do realności całego przedsięwzięcia. Jak wspomnieliśmy, wśród warunków niezbędnych do wywołania reakcji syntezy naśladującej procesy zachodzące na Słońcu jest np. konieczność osiągnięcia temperatury rzędu 150 mln stopni Celsjusza, co okazuje się niezwykle trudne, a może wręcz nierealne. Planowany na wstępie koszt budowy reaktora wzrósł w międzyczasie dwukrotnie, a sama konstrukcja całości ważącej trzy razy więcej od wieży Eiffla przeciąga się w nieskończoność.
Stany Zjednoczone od paru lat zastanawiają się nad wycofaniem się z projektu ITER. Być może nie robią tego dlatego, że na podobne kłopoty napotyka konkurencyjny projekt realizowany w amerykańskim Narodowym Laboratorium Lawrence Livermore w Kaliforni. Eksperci, początkowo entuzjastyczni, dzisiaj wyraźnie spuścili z tonu. Typowa ocena sytuacji to stwierdzenie, że jeśli eksperyment miałby się udać, to nie wcześniej niż za kilkanaście lat. To oczywiście za późno, gdybyśmy chcieli z fuzji termojądrowej uczynić kluczowy argument w trwających negocjacjach na temat zmian klimatu oraz potraktować ją jako atrakcyjną metodę dostarczania taniej energii do krajów Trzeciego Świata. Ale jak zawsze, gdy jedni się martwią, inni dostrzegają w tej sytuacji szansę dla siebie.
Tymi innymi są tutaj amerykańscy miliarderzy Jeff Bezos (twórca Amazona), Paul Allen (Microsoft) i Peter Thiel (PayPal), a także dwie olbrzymie korporacje Lockheed Martin i General Atomic. Wierzą oni, że sukces, czyli komercyjne wdrożenie tej technologii, osiągnąć można w znacznie mniejszej skali i bez tak astronomicznych wydatków. Zgodnie z tą filozofią w toku realizacji jest obecnie sześć projektów dotyczących fuzji jądrowej finansowanych całkowicie przez sektor prywatny. Realizowane są także, odwołujące się do różnych zjawisk fizycznych, inne projekty dotyczące energetyki jądrowej, w tym projekt tzw. zimnej fuzji, skądinąd dwie dekady temu całkowicie skompromitowany nierzetelnymi doniesieniami naukowymi dwóch amerykańskich badaczy.
Oczywiście w oczach życiowych pragmatyków wszystkie te prywatne inicjatywy wyglądają na szaleństwo i marnowanie pieniędzy. Przytoczmy więc na koniec fakt często przypominany przez prywatnych inwestorów i skutecznie podtrzymujący ich nadzieje. W latach 80. ubiegłego stulecia rząd Stanów Zjednoczonych uznał, że pełne poznanie ludzkiego genomu wymagać będzie 15 lat pracy i miliardowych nakładów. A sektor prywatny dał sobie z tym radę dużo szybciej i taniej. Może więc także w tym przypadku mogłoby się udać? Tanie produkowanie czystej energii było przecież, jest i pozostanie jeszcze zapewne długo (może zawsze?) największym marzeniem ludzkości.