Tylko przez ostatnie pół roku cztery największe przedsiębiorstwa pozostające pod kontrolą Skarbu Państwa straciły na wartości 22 mld zł. A to może nie być koniec, bo sektor został wplątany w ratowanie górnictwa
Załamanie kursów akcji spółek energetycznych, które nastąpiło we wtorek, było tylko zwieńczeniem wielomiesięcznego procesu. W ciągu ostatniego półrocza indeks WIG-Energa grupujący spółki tego sektora spadło o jedną trzecią. Inwestorzy odwracali się od energetyki – wartość PGE stopniała o ponad 12 mld zł, Energi – o 4 mld, Tauron jest wart o 3,3 mld mniej, zaś Enea o 2 mld zł.
Co było przyczyną? – Górnictwo, górnictwo i jeszcze raz górnictwo – nie ma wątpliwości Paweł Puchalski, analityk BZ WBK. – Po pierwsze polskie spółki nie są w pełni niezależne i nie mogą kupować większych wolumenów węgla po optymalnych cenach, np. w portach ARA – twierdzi analityk. Przez to koncerny energetyczne w mniejszym stopniu niż mogły, korzystały z niskich cen paliwa. Do tego przez ostatnie miesiące nad energetyką wisi groźba konsolidacji z górnictwem. – Sektor energetyczny może zostać wplątany w niekończące się dotowanie górnictwa, a to z pewnością się odbije na wynikach spółek – ocenia analityk.
Dobrym przykładem może być sytuacja w Tauronie, gdzie w tym tygodniu po raz trzeci przerwano walne zgromadzenie poświęcone nowej emisji akcji. Spółka chciała z niej pozyskać 400 mln zł, by mieć pieniądze na planowane inwestycje. Inwestorzy mniejszościowi mieli jednak wątpliwości czy – mimo zapewnień zarządu, że tak się nie stanie – owe pieniądze nie pójdą na ratowanie przejmowanej przez Tauron kopalni Brzeszcze. Zarząd spółki chce zainwestować w kopalnie ok. 200 mln zł w ciągu najbliższych dwóch lat. To nie jest oszałamiająca suma, jeśli wziąć pod uwagę, że do 2020 r. Tauron zaplanował inwestycje warte 30 mld zł. Inwestorów niepokoi jednak, że tę branżę będą czekać raczej decyzje polityczne, a nie ekonomiczne i przejmowanie kopalń znacząco obciąży wyniki spółek energetycznych.
– Energetyce szkodzi niepewność – przyznaje Tomasz Chmal, ekspert Instytutu Sobieskiego. – Inwestorzy oczekują optymizmu, pewnej wizji rozwoju, tymczasem w przypadku polskiej energetyki nie potrafiliśmy jeszcze wypracować takiej opowieści. Ale żeby móc się w ten sposób komunikować z rynkiem, musimy mieć co zakomunikować. Na razie jeszcze tego nie mamy – twierdzi ekspert. – Mamy do czynienia z różnymi działaniami: Enea przejmuje Bogdankę, Tauron – Brzeszcze, ale to wszystko nie składa się na spójną strategię. Bez niej zaś trudno o zaufanie inwestorów. Musimy te energetyczne puzzle poukładać – twierdzi Chmal.
Jego zdaniem nawet ewentualne zaangażowanie energetyki w górnictwo nie musi być przeszkodą. – Nie wykluczałbym strategii opartej w jak największym stopniu na własnych źródłach surowców – i tych konwencjonalnych, i odnawialnych. Ale o tym trzeba myśleć w długiej perspektywie – 30, a nawet 50 lat – podkreśla ekspert. Przyznaje, że nie spełniły się nadzieje na „nowe otwarcie” w energetyce po wyborach. Nadal dominują działania doraźne, często chaotyczne. Padają nieprzemyślane deklaracje.
Ta atmosfera mocno szkodzi branży. – Inwestorzy kupują akcje spółek energetycznych po to, żeby zapewnić sobie stabilne wpływy z dywidend. A potem słyszą z ust przedstawicieli rządu, że dywidenda nie jest priorytetem, zysk netto nie jest priorytetem. Biorąc pod uwagę te deklaracje, uważam, że kursy spółek energetycznych i tak nieźle sobie radzą – twierdzi Paweł Puchalski.
Nie bez znaczenia jest też niejasna przyszłość polskiej energetyki w kontekście unijnych regulacji klimatycznych. Jej zaostrzenie może się okazać dla energetyki bardzo kosztowne, ze względu na konieczność zakupu uprawnień do emisji, a plany nowych bloków węglowych są w tym kontekście dodatkowym czynnikiem ryzyka. – Mamy „najbrudniejszą” energetykę w Europie i im bardziej będziemy w tę stronę brnęli, tym bardziej inwestorzy będą się odwracali od polskich spółek tego sektora – twierdzi Puchalski, zwracając uwagę, że coraz więcej inwestorów odwraca się od brudnych technologii węglowych. – Tymczasem my deklarujemy, że nie tylko nie będziemy odchodzić od węgla, ale jeszcze mocniej oprzemy na nim naszą energetykę – dodaje.
– Nie można nie brać pod uwagę czynników zewnętrznych, jak polityka klimatyczna UE. Ale i w tym przypadku ewentualne negocjacje kolejnych regulacji będą znacznie prostsze, jeżeli sami będziemy wiedzieli, dokąd zmierzamy – twierdzi Tomasz Chmal.
Mimo że w środę akcje spółek energetycznych nieco odbiły się od dna, nic nie wskazuje na to, by w najbliższych miesiącach nastąpiło odwrócenie trendu. Obecna ekipa jeszcze mocniej niż poprzednia stawia na darzony nieufnością przez inwestorów węgiel, a wypracowanie spójnej strategii zapewne potrwa. Jej konsekwentna realizacja to jeszcze większe wyzwanie. – Niemcy postawili sobie za cel 80 proc. energii ze źródeł odnawialnych i go konsekwentnie realizują. To prawda, energetyka konwencjonalna w tym kraju narzeka, traci, ale i ona, i inwestorzy, wiedzą, czego się spodziewać – podkreśla Tomasz Chmal.
Przyszłości branży zagrażają też unijne regulacje klimatyczne