Okresowe ograniczenia w dostawach energii, których doświadczyliśmy w lecie, pokazały, że polska energetyka stoi przed poważnymi wyzwaniami. Problemy polskich kopalń i niedobory mocy pokazują, że konieczne jest nowe podejście do kwestii organizacji systemu elektroenergetycznego.
Niedawne upały dały się we znaki wszystkim. Najdłużej jednak będą je wspominać energetycy. Wysokie temperatury i rekordowo niski poziom wody w polskich rzekach zmusiły zarządzających systemem elektroenergetycznym do wprowadzenia ograniczeń w zużyciu energii przez przedsiębiorstwa. Poniosły one z tego tytułu koszty wynikające z konieczności zmiany godzin pracy, wyłączania urządzeń czy zawieszenia procesów produkcyjnych.
Wdrożenie przez operatora systemu elektroenergetycznego ograniczeń dostaw prądu było skutkiem splotu wielu zdarzeń. Po pierwsze, utrzymującego się od kilku lat wzrostu zapotrzebowania na energię elektryczną latem ze względu na rosnącą liczbę urządzeń klimatyzacyjnych. Po drugie, mniejszej dostępności mocy wytwórczych, wynikającej z planowanych na okresy letnie remontów w elektrowniach oraz z wyłączania latem elektrociepłowni (które pracują w okresach zimowych). Po trzecie, konstrukcji planów taryfowych dla gospodarstw domowych, których obniżone stawki przypadają w większej części kraju w godzinach szczytowego zapotrzebowania na energię, co zwiększa dodatkowo obciążenie systemu. Po czwarte, do kryzysu dołożyło się niespodziewane ograniczenie mocy produkcyjnych w elektrowniach węglowych – których systemy chłodzenia ze względu na niski poziom wody w rzekach i wysokie temperatury nie mogły utrzymać temperatury.
Do tego okazało się, że Polska ma w porównaniu z innymi krajami wyizolowany system energetyczny i jedynie niewielkie ilości energii elektrycznej może kupić za granicą. Gwoździem do trumny była niespodziewana awaria bloku elektrowni węglowej w Bełchatowie, która pozbawiła Polskę jednostki o mocy 800 MW.
Silne upały w lecie są coraz częstszym zjawiskiem. Co zatem zrobić, żeby mimo to prądu w gniazdku nie zabrakło? Działania trzeba rozpatrywać w perspektywie krótkoterminowej i długoterminowej. Krótkoterminowo należy poprawić działanie systemu rezerw prądu, w szczególności operacyjnej rezerwy mocy, a więc mechanizmu umożliwiającego uruchamianie niepracujących regularnie bloków, które mogą dostarczyć dodatkową moc w sytuacjach kryzysowych. Polscy konsumenci zapłacili za nią prawie miliard złotych i warto byłoby poprawić jej działanie. Trzeba też zwiększyć możliwość wykorzystania zarządzania popytem, czyli planowego obniżenia zapotrzebowania u niektórych odbiorców energii, dokonywanego przez operatora sieci. Trzeba rozwijać połączenia transgraniczne z sąsiadami – szczególnie tymi, którzy w przyszłości będą dysponowali zasobami energetycznymi, jakimi w sytuacji krytycznej mogą się podzielić, np. Niemcami lub krajami skandynawskimi. Integracja rynków energii elektrycznej – niezbyt popierana przez krajowych wytwórców – przynosi korzyści konsumentom energii. Dookoła Polski ceny energii na rynku hurtowym są niższe.
Coraz pilniejsza jest też dywersyfikacja polskiego miksu – najbardziej homogenicznego w Unii Europejskiej, opartego na węglu, z którym żegnają się powoli wszystkie kraje europejskie. W kontekście sierpniowego kryzysu w przyszłości sytuację może poprawić coraz tańsza fotowoltaika – podobnego zdania jest instytucja odpowiedzialna za bezpieczeństwo systemu elektroenergetycznego w Polsce, PSE, i należy żałować, że do tej pory nikt jej nie posłuchał.
Polska energetyka otrzymała w ciągu ostatniego roku kilka ważnych sygnałów ostrzegawczych, takich jak sierpniowe niedobory prądu, które można uznać za czerwoną kartkę. Czas skończyć ze sporami – czarni kontra zieloni czy zwolennicy integracji europejskiej kontra izolacjoniści. Trzeba usiąść do wspólnego stołu i opierając się na rzetelnych analizach, zacząć uczciwą debatę – nie o tym, czy coś zmieniać, ale jak to zrobić w taki sposób, by korzystała na tym polska gospodarka, a prądu w gniazdku na dłużej nie zabrakło.