Budowa nowych bloków ruszyła za późno. W 2016 roku trzeba będzie wyłączyć ok. 3000 MW – alarmują energetycy. Operator systemu pospiesznie wdraża rozwiązania tymczasowe. Ale istnieje ryzyko blackoutu
Spółka Polskie Sieci Elektroenergetyczne wylicza, że 30 lipca w porannym szczycie zapotrzebowanie na energię elektryczną wyniosło 21 800 MW. Jeszcze pod koniec czerwca nie do pobicia był wynik o 500 MW niższy. Bo naprawdę gorąco energetykom robi się, gdy Polacy masowo włączają klimatyzatory i wentylatory. Letnie obciążenia nie wywołały jeszcze przerw w dostawach prądu. Jednak to tylko kwestia czasu.
Z wyliczeń Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej wynika, że tylko w 2016 r. z systemu wypadnie ponad 3000 MW. To znaczy bloki energetyczne o tej mocy trzeba będzie wyłączyć. Nie będą spełniały unijnych norm środowiskowych (chodzi m.in. o dyrektywy IED i BAT w sprawie emisji przemysłowych). Ogółem do 2019 r. ubędzie 6000 MW mocy.
– W ciągu ostatnich lat nie wystąpiło zagrożenie bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej. Ale Polska musi przygotować się na możliwe trudności w tym zakresie po 2015 r. – przyznaje Beata Jarosz z Polskich Sieci Energetycznych.
To dlatego polska energetyka to dziś jeden wielki plac budowy. W przyszłym roku są planowane do uruchomienia dwa nowe bloki gazowo-parowe w Stalowej Woli (Tauronu i PGNiG) oraz we Włocławku, gdzie inwestorem jest Orlen. I z większych inwestycji to wszystko. Bo budowy nowych bloków węglowych przez PGE w Opolu, Eneę w Kozienicach i Tauron w Jaworznie ruszyły za późno. Jak wylicza PSE, dzięki tym inwestycjom przybędzie 4000 MW, ale dopiero ok. 2019 r. W planach jest budowa Elektrowni Północ oraz nowych bloków w Turowie i EC Żerań.
Z bilansu wycofywanych z eksploatacji bloków energetycznych Ministerstwa Gospodarki wynika, że dla szczytu letniego deficyt mocy dyspozycyjnej może wynieść już w przyszłym roku 520 MW. Rok później ta wartość wzrośnie do 680 MW. Resort wyliczył dla DGP, że dla szczytu zimowego będzie to w latach 2015–2017 odpowiednio: 95 MW, 800 MW i 1100 MW deficytu.
Czy powinniśmy odzwyczajać się od telewizji i zacząć czytać przy świecach? Jeśli np. w połowie sierpnia wszyscy włączą klimatyzację, a do tego dojdzie awaria – jak np. ostatnio rozszczelnienie się kotła w Kozienicach – wtedy może być niewesoło. – Jeśli wyskoczy jeden element, cały przestarzały system może się posypać jak kostki domina. Nastąpi automatyczne odłączanie się od sieci elektrowni i utrata napięcia na większym obszarze – usłyszeliśmy od specjalistów z branży.
– W najbliższych latach bilans mocy w systemie może być napięty. Nie jest to wizja optymistyczna. Prawdopodobieństwo blackoutu jest zawsze – przyznaje prof. Jacek Kamiński z Instytutu Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią PAN. – Kwestią fundamentalną jest minimalizacja tego ryzyka– podkreśla.
PSE podkreśla, że w tej sytuacji energetycy nie są bezbronni. W okresach największego zapotrzebowania na energię operator sieci przesyłowej może zarządzić okresową pracę elektrowni z przeciążeniem, czyli z mocą wyższą niż osiągalna. Drugie narzędzie to import energii w ramach umów z sąsiednimi operatorami. Problem w tym, że np. połączenie z Litwą nie będzie gotowe, zanim zajrzy nam w oczy groźba blackoutu.
– W razie wystąpienia problemów Polska i tak nie miałaby żadnych gwarancji, że kraje sąsiednie będą posiadały odpowiednie nadwyżki mocy. Dlatego w długoterminowych analizach import jest brany pod uwagę tylko jako operatorski środek zaradczy – twierdzi departament energetyki w resorcie gospodarki.
– W perspektywie krótkoterminowej operator systemu przesyłowego PSE podjął już pewne działania redukujące ryzyko wystąpienia niedoboru mocy. Wdrożono dwa skutecznie funkcjonujące instrumenty, czyli operacyjną rezerwę mocy i interwencyjną rezerwę zimną – mówi prof. Jacek Kamiński z IGSMiE PAN.
Ta pierwsza zakłada nagradzanie wytwórców za utrzymywanie bloków, które powinny zostać zamknięte (od 2014 r. wprowadzono ułatwienia w jej stosowaniu). Z kolei rezerwa zimna to nowość: polega na płatności za gotowość do uruchomienia wytypowanych bloków w sytuacji kryzysowej. Grupy energetyczne to lubią, bo operator płaci ekstra (w przeciwnym wypadku bloków trupów nie warto byłoby reanimować). Ostatnio PSE podpisały w tej sprawy umowy z Tauronem i PGE (m.in. dla ZEDO, czyli Zespołu Elektrowni Dolna Odra). W efekcie umów PSE będą dysponowały 830 MW mocy z rezerwy zimnej w latach 2016–2017 – z opcją przedłużenia do 2019 r. I jest jeszcze jedno doraźne rozwiązanie, które wymusiła obawa przed blackoutem. To interwencyjne, nadzwyczajne ograniczenie poboru mocy. PSE podpisały w tej sprawie umowę z PGE, która będzie koordynować zużycie przez kopalnie węgla brunatnego Bełchatów. Drugi kontrakt przypadł spółce Enspirion z Gdańska, która będzie przycinać zużycie w szczycie w oparciu o zasoby 13 firm w różnych częściach kraju. To ma pozwolić na ograniczenia mocy na poziomie 50 MW latem. – W lipcu ogłosiliśmy kolejny przetarg na pozyskanie tej samej usługi w wymiarze 200 MW – dodaje Beata Jarosz z PSE.
Łączna moc elektrowni i elektrociepłowni w Polsce to 38 000 MW. Według wyliczeń EY dostosowanie wszystkich źródeł mocy do wymogów dyrektywy IED i BAT kosztowałoby 21 mld zł.