Liberalizacja rynków nigdy nie jest łatwa. Trwa długo, a efekty są problematyczne. Jeśli przyjrzeć się głównym rynkom, na których takie działanie przeprowadzono, to o sukcesie można mówić w przypadku telekomunikacji. Ten jednak wziął się z rozwoju telefonii komórkowej, która szybko zdominowała tradycyjne sieci kablowe, a zmiany prawne i działalność regulatora były czynnikiem drugorzędnym.
Teraz z liberalizacją zmaga się PGNiG i trzeba przyznać, że sytuacja spółki jest niełatwa. Jakikolwiek kierunek koncern obejmie, musi się liczyć ze stratami – albo w postaci kar, którymi firmę straszy Urząd Regulacji Energetyki, albo w postaci utraty części rynku. Ta ostatnia jest wpisana w samą istotę liberalizacji i wzrostu konkurencji w danym segmencie życia gospodarczego, jednak w przypadku PGNiG występuje czynnik chyba do tej pory nieobecny. Otóż firma jest związana umową z Rosją, zawieraną na szczeblu rządowym, która nakazuje jej rocznie kupować określone ilości gazu, a w razie nieodebrania surowca – za niego zapłacić. A cena jest taka, że nie da się znaleźć na niego chętnych poza Polską, bo tamtejsi dostawcy mają lepszą ofertę. Stąd niechęć PGNiG do rozstawania się z dotychczasowymi odbiorcami surowca.
Zarówno ta umowa, jak i umowy, również długoterminowe, które PGNiG ma ze swoimi odbiorcami, blokują liberalizację jeszcze mocniej. I być może dlatego powodują, że koncern bardzo niechętnie poddaje się rozwiązaniom mającym zwiększyć konkurencję na rynku. Z prostej analizy wynika, że ryzyko, że firmę rozłożą kary nakładane przez krajowego regulatora, jest mniejsza od niebezpieczeństwa, iż upadnie wskutek nierealizowania kontraktu zawartego na szczeblu państwowym.