Nowe regulacje prawne dają więcej praw indywidualnym odbiorcom prądu, a osłabią sprzedawców. Chodzi przede wszystkim o podejście do rozpatrywania reklamacji i przywilej zmiany dostawcy. Nowe prawo to bat na opieszałość energetyków. Koncerny się boją, że zaleją je skargi klientów
Polska energetyka w rękach kilku graczy / Dziennik Gazeta Prawna
Christian Schnell partner w kancelarii DMS DeBenedetti Majewski Szcześniak / DGP / mat. prasowe

Obowiązujące od wczoraj zmiany w prawie pomogą kilkunastu milionom klientów w sporach z zakładami energetycznymi. Mały trójpak, czyli pakiet zmian w kilku ustawach, daje zaledwie dwa tygodnie na rozpatrzenie wszelkich reklamacji złożonych do firm sprzedających i dostarczających prąd. W razie niedotrzymania tego terminu skarga ma być automatycznie uwzględniana. Do tej pory 14-dniowy termin obowiązywał jedynie w przypadku wniosku lub reklamacji odbiorcy dotyczących rozliczeń. Gdy skarga została rozpatrzona po tym terminie, niezależnie, czy ją uwzględniono, czy nie, za każdy dzień zwłoki klient mógł się dotąd domagać tylko bonifikaty. Teraz po 14 dniach od razu wygrywa.

Energetyce trudniej będzie też odciąć prąd. Wystarczy, że Kowalski odwoła się od takiej decyzji, i sprzedawca musi poczekać na rozstrzygnięcie sądowe lub arbitraż. Prosta ma być również zmiana sprzedawcy energii i gazu. Firmy mają od teraz obowiązek umożliwić dotychczasowemu klientowi odejście nie później niż w terminie 21 dni od dnia poinformowania o zawarciu umowy z nowym sprzedawcą. Ustawa zobowiązuje dotychczasowego dostawcę energii do dokonania końcowego rozliczenia z odbiorcą, który skorzystał z dobrodziejstw wolnego rynku, nie później niż w okresie 42 dni od dnia dokonania tej zmiany. Dziś zmiana sprzedawcy ciągnie się miesiącami.

– To fundamentalne zmiany – ocenia Janusz Moroz, członek zarządu RWE Polska ds. handlu, i zapewnia, że jego firma jest do nich przygotowana. Identyczne stwierdzenia usłyszeliśmy od przedstawicieli wszystkich koncernów.

Nieoficjalnie przyznają jednak, że mają spore obawy, bo w wypadku zasypania biur obsługi dziesiątkami tysięcy reklamacji spółki mogą sobie z nimi nie poradzić. Po terminie skarga jest uwzględniana automatycznie.

Trójpakiem w firmy energetyczne

Trójpak energetyczny wprowadza wiele nowości w stosunkach między klientami a firmami energetycznymi. Niektóre są korzystne dla firm, choćby te dotyczące ceny płaconej przez dystrybutorów prądu za energię wytwarzaną przez Kowalskiego w zamontowanym na dachu panelu solarnym. Inne jednak uderzają w przedsiębiorstwa. Chodzi głównie o rygorystyczne podejście do rozpatrywania reklamacji składanych przez klientów zakładów energetycznych i prawa do zmiany sprzedawcy. Sprawa dotyczy największych koncernów energetycznych: Tauronu, PGE, Energi, Enei i RWE Polska, a także rosnącej liczby małych sprzedawców. Branża twierdzi, że jest gotowa na nowe regulacje. Choć przyznaje, iż poprzeczka zawieszona jest wysoko.
– Termin 14 dni na rozpatrzenie reklamacji jest możliwy do realizacji – zapewnia Piotr Wróbel z PGE Obrót.
W mniej oficjalnych rozmowach przedstawiciele energetyki przyznają, że obawiają się natłoku reklamacji i zakorkowania biur obsługi klienta. W skali kraju skarg i pism kierowanych do firm energetycznych już dziś są tysiące. Sławomir Krenczyk, rzecznik Enei zapewnia, że w przypadku reklamacji składanych od maja do sierpnia klienci czekiwali na odpowiedź średnio 11 dni. To oznacza, że były przypadki przekroczenia progu 14 dni.
Firmy energetyczne przyznają, że trudne będzie dotrzymanie nowych terminów związanych z zamknięciem procesu zmiany sprzedawcy w ciągu 21 dni i końcowego rozliczenia w 42 dni od zmiany sprzedawcy. – Te zapisy są efektem wdrażania unijnych dyrektyw – przypomina Agnieszka Głośniewska, rzeczniczka Urzędu Regulacji Energetyki.
– Od tego, czy proces ten przebiega szybko i skutecznie, zależą decyzje klientów co do zmiany sprzedawcy, dlatego dołożymy wszelkich starań, by te terminy były zachowane – zapowiada Magdalena Rusinek z Tauronu.
Z poprawek cieszy się nie tylko URE, ale i Urządu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. – Postulowaliśmy o zmiany wzmacniające pozycję odbiorców w relacjach z zakładami energetycznymi – mówi Małgorzata Cieloch, rzecznik UOKiK, i przypomina raport dotyczący rynku energii z 2011 r. Zdaniem UOKiK firmy energetyczne wykorzystywały dominującą pozycję i wielkość. Największa bolączka? Ciągnące się tygodniami reklamacje dotyczące rachunków. Teraz, jeśli zakład energetyczny nie odpowie na naszą skargę, możemy się uważać za zwycięzców. A racja w większości sporów z energetyką leży po stronie klientów. Z danych UOKiK wynika, że z ponad 2 tys. interwencji rzeczników praw konsumenta do przedsiębiorstw dostarczających do naszych domów media, aż 1,3 tys. zakończyło się pozytywnie dla klientów. Druga strona rację miała tylko w przypadku 300 takich spraw.
TRZY PYTANIA

Na sprzedaży energii z mikroinstalacji się nie zarobi

Wczoraj wszedł w życie mały trójpak energetyczny. Co on oznacza dla rynku zielonej energii?

Zmiana w prawie energetycznym przewiduje nowy rodzaj odnawialnych źródeł energii (OZE) – mikroinstalacje. Są to urządzenia o łącznej mocy zainstalowanej do 40 kW elektrycznych – co w praktyce odpowiada np. instalacji fotowoltaicznej o powierzchni 80 mkw. znajdującej się na domu jednorodzinnym. Dzięki noweli właściciele takich urządzeń, chcący przyłączyć je do sieci, traktowani mają być preferencyjnie: chodzi o zwolnienie z opłaty przyłączeniowej, a także z obowiązku prowadzenia działalności gospodarczej. Ubiegając się o wydanie warunków przyłączenia, zobligowani będą jedynie do dostarczenia tytułu prawnego do odpowiedniej nieruchomości i samej instalacji OZE. Jako wytwórcy energii w mikroinstalacjach otrzymają też gwarantowaną cenę zakupu, a obowiązek nabycia energii spoczywać będzie na sprzedawcy z urzędu, tzn. lokalnym.

To początek obywatelskiej zielonej energetyki?

Niestety nie. Na etapie prac legislacyjnych w Senacie pojawiła się bowiem niezapowiedziana autokorekta Ministerstwa Gospodarki o obniżeniu gwarantowanej ceny zakupu energii elektrycznej z mikroinstalacji do 80 proc. ceny z rynku konkurencyjnego w poprzednim roku (cena URE). Obecnie wynosi ona 20,14 gr/kWh. Za produkowaną zieloną energię elektryczną obywatel otrzyma więc ok. 16 gr/kWh. Dokładnie tyle, ile wynosi cena hurtowa dla prądu produkowanego w elektrowniach węglowych. Przy tym cena, którą taki wytwórca – już jako konsument – zapłaci zakładom energetycznym, wynosi ok. 60 gr/kWh – uwzględniając cenę za energię, podatki, opłatę przesyłową i dystrybucyjną.
Te wyliczenia prowadzą do prostego wniosku. Jeżeli właściwy koszt produkcji zielonej energii wynosi 120 gr/kWh, jak zakładał to rząd w projekcie dużego trójpaku z października ub.r. przy ustaleniu stałych taryf dla mikroinstalacji, to dotacja na urządzenie i na jego instalację w wysokości co najmniej 50 proc. jest konieczna, żeby nie stracić na tym interesie.

To w sytuacji produkowania prądu na własny użytek. A co wtedy, gdy nadmiar energii obywatelskiej trafi do sieci?

Wtedy osoba, która zainwestowała w mikroinstalacje, na pewno poniesie stratę. I to niezależnie od wysokości bezpośredniego wsparcia otrzymanego dzięki dotacji. Powinna otrzymać ok. 60 gr/kWh przy 50-proc. dotacji, a otrzyma tylko 16 gr/kWh.
W momencie, w którym zielona energia od obywatela trafia do sieci, zyskują raczej sprzedawcy z urzędu, którymi w zdecydowanej większości są spółki Skarbu Państwa. Taka spółka obrotowa oszczędza bowiem przy nabywaniu energii z mikroinstalacji część kosztów poza samą ceną za energię elektryczną. Takie podejście polskiego ustawodawcy do obywatelskiej zielonej energetyki wydaje się unikalne w całej Europie i nie odpowiada zobowiązaniom naszego kraju do promowania tego typu energetyki. Trudno więc się dziwić, że rozwiązania, które promuje mały trójpak, budzą całkowite niezrozumienie zagranicznych obserwatorów.