Jeśli komuś wydaje się, że rząd przeprosił lub przeprasza się z odnawialnymi źródłami energii (OZE), to muszę go rozczarować – albo są to bardzo długie przeprosiny, których efektów jeszcze nie widać, albo się jeszcze po prostu nie zaczęły. A po wczorajszej konferencji poświęconej OZE, która odbywała się w Ministerstwie Energii, nie mam już chyba żadnych złudzeń. Choć nie ukrywam: od przedstawicieli branży można było usłyszeć kilka ciekawych rzeczy.
Przypomniano bowiem, że w unijnym tzw. pakiecie zimowym skończą się fory dla zielonej energii. Na przykład od połowy 2020 r. nie będzie już ona miała pierwszeństwa we wpuszczaniu do sieci, jak ma to miejsce dziś. I już za kilka, a nie kilkanaście lat, OZE mają działać na zasadach rynkowych i konkurować z pozostałymi źródłami energii.
Pewnie to dlatego nasz rząd, który ostatnio zauważył morską energetykę wiatrową, też zdaje się iść w kierunku przekazu, że offshore (czyli właśnie farmy wiatrowe na morzu) może się rozwijać bez wsparcia. A że wiatraki na morzu zauważył, to się w sumie nie dziwię. Każdy z nich ma wysokość Pałacu Kultury, a długość łopat odpowiada rozpiętości skrzydeł airbusa A380, największego samolotu pasażerskiego na świecie.
Tylko czy coś z tego wynika? Na razie nic. Wczoraj wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski, który jako człowiek renesansu odpowiada zarówno za górnictwo, jak i za OZE, powiedział tylko, że morskie wiatraki mogą nam bilansować system, a tak w ogóle to OZE i energetyka konwencjonalna muszą się jakoś dogadać i współpracować. Ale nie sprecyzował tych planów, choć wszyscy liczyliśmy przynajmniej na zapowiedź oczekiwanej od dawna zaktualizowanej polityki energetycznej państwa. Ona jest trochę jak elektrownia atomowa w Polsce albo jak Yeti – wszyscy słyszeli, ale nikt nie widział. Jedni mówią, że to sześć slajdów w PowerPoincie, inni, że kartka A4. Faktycznie, mogło się gdzieś zawieruszyć...
W czasie, kiedy czekamy na aktualizację, można by od nowa stworzyć całą strategię. Wczoraj na konferencji padło pytanie o ten dokument, ale Andrzej Kaźmierski, dyrektor departamentu energii odnawialnej w resorcie energii, odesłał pytającego o to moderatora panelu, Bartka Derskiego z portalu WysokieNapiecie.pl, do komunikatów prasowych.
Takie konferencje nie napawają optymizmem również dlatego, że nie pojawia się na nich główny minister, czyli Krzysztof Tchórzewski, a odpowiedzialny za OZE minister Tobiszowski wychodzi po własnym wystąpieniu, nie słuchając tego, co ma do powiedzenia druga strona.
A można było usłyszeć naprawdę ciekawe stwierdzenia. Na przykład zapewnienia Energi, że jak najbardziej jest zainteresowana rozwojem OZE. Tak, to ta Energa, która umowy z lądowymi farmami wiatrowymi uznała za nieważne, a teraz za wszelką cenę, choć to kompletnie nieopłacalne i krytykowane ze wszystkich stron, chce budować 1000 MW mocy węglowych w swej elektrowni Ostrołęka za ok. 6 mld zł.
Ciekawe wystąpienie miał szef parlamentarnego zespołu górnictwa i energii, poseł koła Wolni i Solidarni Ireneusz Zyska. Powiedział, że potrzebujemy „energetycznej konstytucji”, bo dziś tak naprawdę nie wiadomo, czego chcemy. Nie wiemy, czy w Polsce powstanie atom. Nie wiemy, jak długo mamy rozwijać energetykę konwencjonalną. I wreszcie przyznał, że nie widzi, by temu rządowi zależało na rozwoju OZE (choć jednocześnie zaznaczył, że ma zaufanie do gabinetu Mateusza Morawieckiego, którego zna ponad 30 lat).
Trudno się w tym wszystkim połapać. Ale trudno też mieć nadzieję, że jakiekolwiek zapowiedzi polityczne w energetyce, zwłaszcza przed czekającym nas maratonem wyborczym, będzie można traktować poważnie. Szkoda, bo patrząc jak ceny prądu rosną w zastraszającym tempie, byłoby fajnie wiedzieć, na czym stoimy. Poza tym, że na pewno na węglu z Rosji.