Dziś start zapisów w jednym wezwaniu, w czwartek koniec w drugim. Jednak na razie może nie dojść do przejęcia prywatnej firmy energetycznej rodziny Kulczyków.
PGE ogłosiła wezwanie na 66 proc. akcji Polenergii w maju, proponując 16,29 zł za walor – potrwa ono do 20 września. Dominika Kulczyk, kontrolująca 50,2 proc. tej spółki, ogłosiła kontrwezwanie w sierpniu, proponując 20,5 zł – ono potrwa z kolei do 17 października.
Zarząd Polenergii wyraził w ubiegłym tygodniu wątpliwości co do planów Dominiki Kulczyk i Mansy, m.in. w kwestii siedziby spółki, zatrudnienia, ale przede wszystkim w kwestii ceny, mimo iż jest ona wyższa niż średni kurs z trzech miesięcy wynoszący 18,02 zł. W stanowisku zarządu czytamy, że cena jest zgodna z wymogami ceny minimalnej, ale nie odpowiada wartości godziwej spółki.
Podobnie oceniona została wcześniej propozycja PGE.
Od obserwujących ten giełdowy spektakl słyszymy, że PGE nie zdąży do czwartku podbić stawki, bo musiałaby znowu zrobić due diligence. – Przede wszystkim strony musiałyby się spotkać, bo na razie rozmawiają przez pośredników – mówi nasz rozmówca.
W PGE słyszymy, że badanie spółki nie jest wcale konieczne, ale gdy prosimy o oficjalne stanowisko, niewiele się dowiadujemy. – Nasze wezwanie jest kontynuowane do 20 września – ucina Maciej Szczepaniuk, rzecznik PGE.
Od maja 2005 r. akcje Polenergii podrożały o ponad 200 proc.
Według naszych rozmówców wezwanie PGE zakończy się niepowodzeniem, bo Dominika Kulczyk nie zamierza sprzedać udziałów państwowemu koncernowi. Ale fiasko jest też spodziewane za miesiąc w kontrwezwaniu, głównie z powodu ceny.
– PGE zasygnalizowała, że chce mieć to aktywo i można się spodziewać kolejnego wezwania na bardziej atrakcyjnych warunkach, bo Chińczycy, choć kupowali akcje za ponad 30 zł, to być może byliby je skłonni sprzedać, ale na pewno nie za połowę tamtej ceny – tłumaczy nam jedna z osób znających sprawę. Chodzi o China CEE Investment Co-operation Fund, inwestora, który ma 15,98 proc. akcji Polenergii.
OFE, do których należy niemal jedna czwarta akcji spółki, sprawy wezwania nie komentują.
W piątek na zamknięciu sesji akcje firmy kontrolowanej przez Dominikę Kulczyk taniały o 0,46 proc., do 21,7 zł za walor. Gdy 22 maja PGE ogłosiła wezwanie, kosztowały 15,85 zł. W momencie zapowiedzi kontrwezwania 27 sierpnia cena wynosiła 18,65 zł. Od debiutu w maju 2005 r. akcje Pol energii podrożały w sumie o ponad 200 proc. Walory państwowych koncernów energetycznych, o czym pisaliśmy tydzień temu, od swoich debiutów potraciły 50–60 proc. (kapitalizacja „wielkiej czwórki” stopniała o 41 mld zł).
– Piłka jest wciąż w grze. Takie wezwanie to też gra nerwów. Inna sprawa, że jeśli oba wezwania zakończą się niepowodzeniem, to kurs Polenergii się zawali. I zobaczymy, jak wtedy za kilka miesięcy potoczą się losy tej spółki – mówi nam osoba zbliżona do sprawy.
O co toczy się ta gra nerwów?
Dla PGE atrakcyjnym aktywem jest elektrociepłownia Nowa Sarzyna (moc elektryczna 116 MW, moc cieplna 70 MW) – zasilana gazem, oddana do użytku w 2000 r. PGE bowiem po przejęciu polskich zakładów francuskiego EDF stała się największym w kraju graczem na rynku ciepłowniczym z udziałem 15 proc.
Ale prawdziwą przyczyną przejęcia są raczej wiatraki na Bałtyku. Pol energia jest najbardziej zaawansowana w projektach budowy morskich farm wiatrowych o mocy 1200 MW. Ma już m.in. decyzje środowiskowe i przyłączeniowe, które są kluczem do starania się o pozwolenie na budowę. Harmonogram inwestycji nie jest zagrożony, więc pierwszy prąd z bałtyckich wiatraków Polenergii mógłby popłynąć ok. 2021 r. Planowane inwestycje PGE zostaną zakończone później.
Z kolei polski rząd po pierwszej wizerunkowej katastrofie z odnawialnymi źródłami energii (arbitraże międzynarodowe w sprawie lądowych farm wiatrowych z powodu działań Energi i Taurona oraz fatalne, ale już częściowo poprawione przepisy dla odnawialnych źródeł energii) zaczyna się z nimi przepraszać. Szansy upatruje właśnie w segmencie offshore, czyli wiatrakach na morzu.