Mimo rosnącego popytu na energię elektryczną blackout nam nie grozi.
Przelewająca się przez Polskę fala upałów sprawia, że zużywamy coraz więcej energii elektrycznej. Pracujące pełną parą klimatyzatory i chłodziarki sprawiły, że we wtorek 31 lipca padł trzeci już w tym roku letni rekord zapotrzebowania na moc w systemie energetycznym – 23 521 MW. W porównaniu z rekordem z końca czerwca 2017 r. popyt wzrósł o niemal 640 MW. To tak, jak byśmy co roku potrzebowali w systemie nowego dużego bloku wytwórczego. Prognozy pogody wskazują, że w sierpniu możemy spodziewać się kolejnych historycznych rekordów.
Żeby sytuację można było uznać za bezpieczną, operator systemu, czyli Polskie Sieci Elektroenergetyczne, muszą mieć do dyspozycji nadwyżkę mocy w elektrowniach. Jak deklaruje Beata Jarosz, rzeczniczka PSE, margines bezpieczeństwa wciąż jest zachowany i nie ma mowy o ryzyku black outu. – Mimo występujących trudności nie przewidujemy ograniczeń w dostawach i poborze energii elektrycznej – wyjaśnia.
PSE sięgają po środki zaradcze, np. przywołują do pracy stare bloki energetyczne z rezerwy interwencyjnej. 31 lipca uruchomiono w ten sposób dwie jednostki, 1 sierpnia – trzecią. W efekcie moc dyspozycyjna krajowych elektrowni została zwiększona łącznie o 520 MW.
W upalne dni dużym stabilizatorem w systemie jest energia z zagranicy. Od stycznia do czerwca br. import prądu wyniósł netto 3,8 TWh i był siedem razy większy niż w tym samym okresie w 2017 r. Ratuje nas głównie energia ze Szwecji (przesyłana podmorskim połączeniem stałoprądowym), Litwy i Niemiec. W ciągu ostatnich trzech lat możliwości importu wzrosły o niemal 1000 MW i wynoszą ok. 1800 MW. W szczytowych okresach są wykorzystywane w bardzo dużym stopniu.
Czy to dobrze, że importujemy energię? Choć w Polsce bezpieczeństwo dostaw energii i surowców często utożsamia się z własnymi źródłami, to w chwilach rekordowego zapotrzebowania import jest zaworem bezpieczeństwa. Gdybyśmy w chwilach szczytowego zapotrzebowania musieli oprzeć się wyłącznie na własnych zasobach, utrzymanie stabilnych dostaw byłoby zagrożone. Jak duże problemy pojawiają się w takich sytuacjach w całym kraju, mieliśmy okazję przekonać się w sierpniu 2015 r., kiedy PSE wprowadziły 20. stopień zasilania, nakładając na przedsiębiorców ograniczenia w poborze prądu.
Dodatkowo trzeba pamiętać, że nawet mimo wzrostu importu jego udział w całkowitym zużyciu energii elektrycznej w pierwszej połowie 2018 r. wyniósł 4,5 proc., podczas gdy np. gaz ziemny w Polsce aż w 70 proc. jest kupowany za granicą.
Upały sprawiają dodatkowo, że nawet rezerwy mocy i energii w systemie nie gwarantują, że w każdym gniazdku popłynie prąd. Kłopoty pojawiają się również po stronie przesyłu. Ze względu na przeciążenia sieci 31 lipca PSE ogłosiły zagrożenie bezpieczeństwa dostaw w części województwa wielkopolskiego (podregiony poznański i koniński) i województwa łódzkiego (podregiony łódzki i skierniewicki). Ten sam stan zagrożenia ogłoszono również 1 sierpnia, jednak już o godz. 16.00 został odwołany.
Bezpieczeństwu dostaw sprzyja to, że nie ma problemów z chłodzeniem bloków w elektrowniach, co było bolączką w ostatnich latach. – Poziom i temperatura wody w Wiśle w rejonie Elektrowni Kozienice oraz Elektrowni Połaniec są stabilne i nie powodują ograniczeń mocy – wyjaśnia Piotr Ludwiczak, kierownik biura komunikacji w Enei. Dodaje, że nawet gdyby problemy z wodą w rzekach jednak się pojawiły, to elektrownie z grupy zwiększyły techniczne możliwości radzenia sobie w takich sytuacjach. Z pełną mocą nie pracuje jednak należący również do Enei najnowszy i największy blok w Polsce – B11 o mocy 1075 MW. Jak wyjaśnia przedstawiciel spółki, jest to związane z planowaną na najbliższe dni naprawą, która dla zapewnienia bezpiecznych warunków pracy wymaga wystudzenia urządzeń.