Unijny sąd może tchnąć nowe życie w branżę wiatrakową, która po wprowadzeniu restrykcji popadła w poważną stagnację.
Przed Trybunałem Sprawiedliwości UE w Luksemburgu otworzył się nowy front batalii polskiego rządu z deweloperami farm wiatrowych na tle ustawy zakazującej budowy nowych instalacji w sąsiedztwie domów (Dz.U. z 2016 r. poz. 961). Zgubne dla branży przepisy ustanowiły zasadę, że żaden wiatrak nie może stanąć w mniejszej odległości od zabudowy mieszkaniowej niż dziesięciokrotność wysokości jego masztu (tzw. zasada 10H). Ponieważ dotkliwe regulacje przyszły w parze z rekordowo niską ceną zielonych certyfikatów, z powodu sporego spadku przychodów wielu inwestorów zaczęło mieć problemy z płynnością finansową. Szacuje się, że tereny, na których jeszcze można zaplanować elektrownię wiatrową, zostały w ten sposób ograniczone do 1 proc. powierzchni Polski.
Dziennik Gazeta Prawna
Polski sąd pyta…
Jak pisaliśmy kilka miesięcy temu, kilkanaście spółek (m.in. z USA, Izraela i Cypru) zainicjowało postępowania arbitrażowe przeciwko polskiemu rządowi, w których będą domagać się wielomilionowych odszkodowań za straty spowodowane przez ustawę wiatrakową. Równolegle niektórzy deweloperzy zaczęli toczyć spory o stosowanie odległościowych rygorów na krajowym podwórku. Jedna z takich spraw niedawno trafiła do Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu, a jej stawką są losy kluczowych rozwiązań ustawy wiatrakowej.
Postępowanie zainicjowała spółka Eco-Wind Construction należąca do czeskiego koncernu energetycznego CEZ. Po wejściu w życie ograniczeń odległościowych urzędnicy zastopowali jedno z planowanych przez firmę przedsięwzięć właśnie ze względu na bliskie sąsiedztwo domów mieszkalnych. Inwestor złożył skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Kielcach, który podzielił jego wątpliwości co do ustawy i zwrócił się z pytaniem prejudycjalnym do TSUE.
Jedno z głównych zastrzeżeń dewelopera sprowadza się do zarzutu, że ograniczenia odległościowe to nic innego jak przepisy techniczne w rozumieniu unijnego prawa. Obejmują one nie tylko specyfikacje i wszelkie inne wymogi, jakie muszą spełniać produkty, lecz także zakazy ich wytwarzania, przywozu, wprowadzania na rynek czy użytkowania. Przepisy techniczne mogą w praktyce działać jak ograniczenia ilościowe, te zaś ze względu na swobodę przepływu towarów w UE są zakazane. Żeby ich uniknąć, państwa członkowskie mają więc obowiązek notyfikować Komisji Europejskiej wszystkie projekty zawierające tego rodzaju regulacje. A zdaniem WSA rygory odległościowe mają taki sam efekt jak ograniczenia ilościowe.
…czy to przepis techniczny
– Są argumenty, aby twierdzić, że wymogi związane z lokalizacją farm wiatrowych doprowadziły do ograniczenia obrotu w Polsce elementami koniecznymi do budowy turbin – potwierdza mec. Agnieszka Kraińska z kancelarii Wardyński i Wspólnicy, specjalizująca się w prawie unijnym oraz prowadzeniu postępowań przed Komisją Europejską i TSUE. Wskazuje też na analogię z wynikającym z ustawy hazardowej zakazem rozmieszczania automatów do gier poza kasynami. Trybunał w Luksemburgu zakwalifikował taką restrykcję jako przepis techniczny, bo miał on bezpośrednie przełożenie na ogólny spadek sprzedaży takich maszyn (wyrok w sprawie Fortuna i inni).
Podobnie jak w regulacjach hazardowych w ustawie odległościowej ograniczenia w przywozie części turbin nie są zapisane wprost, ale skutek jest taki, że ich sprzedaż spadła, a branża znalazła się na skraju zapaści. – Wprowadzenie ograniczeń wynikających z przepisów technicznych musi być nie tylko uzasadnione interesem publicznym, lecz muszą one być też proporcjonalne i niezbędne. Ustawa wprowadza natomiast bardzo sztywne wymogi, nie biorąc pod uwagę, że aby zapewnić ochronę zdrowia mieszkańców, można by zastosować mniej dotkliwe środki, np. uzależnić odległość wiatraków od zabudowy mieszkalnej od wykorzystywanych w nich technologii czy norm hałasu – podkreśla mec. Kraińska. Jeśli trybunał stwierdzi, że tego rodzaju restrykcje stanowią przepisy techniczne, to dla przedsiębiorców skutek będzie natychmiastowy: ponieważ nie zostały one notyfikowane, sądy krajowe muszą je traktować jako niewiążące.
Kolizja z dyrektywą
Sytuacja bardziej się skomplikuje, jeśli TSUE dojdzie do wniosku, że ustawa wiatrakowa jest niezgodna z prawem unijnym, a konkretnie dyrektywą o promowaniu energii z odnawialnych źródeł (2009/28). Państwo zobowiązało się w niej do osiągnięcia określonego pułapu w wytwarzaniu energii z OZE. W przypadku Polski sięga on 15 proc. całkowitego zużycia do 2020 r. WSA zaczął się zastanawiać, czy ten ambitny cel da się zrealizować, skoro farmy wiatrowe na skutek zmiany warunków gry przędą coraz gorzej. Gdyby to ryzyko się zmaterializowało, wówczas traktatowa zasada lojalnej współpracy między państwami zostanie naruszona.
– Gdyby TSUE stwierdził, że polska regulacja jest niezgodna z dyrektywą, ustawodawca musi ją zmienić. I tak długo, jak to nie nastąpi, urzędnicy i sądy znajdą się w trudnej sytuacji: będą musieli wywieść jak najbardziej zgodną z prawem unijnym interpretację z polskich przepisów, przy pominięciu tych zakwestionowanych przez TSUE. A to problem – mówi mec. Kraińska.