Polska jest największym w Unii Europejskiej i drugim co do wielkości w Europie po Rosji producentem węgla kamiennego i jednym z głównych graczy na rynku węgla brunatnego. Tego pierwszego wydobywamy rocznie ok. 65 mln ton, tego drugiego ok. 60 mln ton. Oba są podstawą naszej gospodarki – 85 proc. energii elektrycznej produkujemy właśnie z węgla. Jeszcze kilka lat temu poziom ten przekraczał 90 proc., teraz powoli maleje m.in. na rzecz odnawialnych źródeł energii (OZE) i gazu.
O ile do OZE trzeba nabyć odpowiednie technologie, o tyle z gazem jest problem – jego przeważająca część, ponad 70 proc., pochodzi z importu. Przy czym główny kierunek zakupów jest jeden – Rosja. Co prawda dzięki wybudowaniu gazoportu w Świnoujściu sprowadzamy teraz statkami do Polski gaz skroplony LNG, jednak to na razie kropla w morzu potrzeb: terminal gazowy ma określoną pojemność i przepustowość, a na dodatek LNG trzeba z powrotem doprowadzić do postaci gazowej, a to generuje dodatkowe koszty.
Prawdziwym krokiem w kierunku dywersyfikacji dostaw gazu ma być wybudowanie rurociągu do transportu błękitnego paliwa z Norwegii. Ma on być gotowy w ciągu kilku lat. To ważne, bo w 2022 r. kończy się nam kontrakt z rosyjskim Gazpromem. A od miesięcy słyszymy zapowiedzi ministra Piotra Naimskiego, odpowiedzialnego za infrastrukturę strategiczną, że zrobimy wszystko, by nie przedłużać tej umowy. Ale będzie to możliwe tylko wtedy, gdy Baltic Pipe zacznie tłoczyć gaz zgodnie z planem, bo długoletnich kontraktów nie negocjuje się na ostatnią chwilę – do pierwszych rozmów siada się 1,5–2 lata wcześniej. Zdywersyfikowanie dostaw zagranicznego gazu ma też pozwolić na zmianę naszego miksu energetycznego. Jeśli będziemy odbierać paliwo z Norwegii, to zniknie groźba zakręcenia kurka przez Rosję – w takiej sytuacji może się okazać, że budowa bloków gazowych w elektrowniach będzie dobrą alternatywą dla węgla.
Przy czym warto pamiętać, że pomysł rury gazowej z północy był zaakceptowany przez rząd Jerzego Buzka, jednak premier Leszek Miller w 2001 r. podpisaną już umowę unieważnił.
Ale choć teraz robimy wszystko, by uniezależnić się od rosyjskiego gazu, to coraz bardziej usidla nas rosyjski węgiel kamienny. Choć jesteśmy jednym z głównych graczy na europejskim węglowym rynku, to od 2008 r. (z małymi przerwami) jesteśmy importerem netto czarnego złota. To oznacza, że kupujemy za granicą więcej, niż sprzedajemy za granicę. A od paru lat tak naprawdę niemal nie eksportujemy. W DGP już w kwietniu prognozowaliśmy, że tegoroczny import tego paliwa do Polski może być rekordowo wysoki i może przekroczyć granicę 15 mln ton z 2015 r. (dla porównania w 2017 r. import znacznie przekroczył 13 mln ton).
W I kwartale 2018 r. polskie kopalnie wyprodukowały prawie 15,94 mln ton surowca. W analogicznym okresie ubiegłego roku 16,78 mln ton. Jeśli ta zmniejszająca dynamika się utrzyma, to produkcja tegoroczna może być niższa o ok. 3,5 mln ton. A już w 2017 r., przy produkcji niespełna 65,5 mln ton paliwa, okazało się, że jego import sięgnął 13,4 mln ton (w tym ponad 9 mln ton energetycznego, reszta to węgiel koksowy – baza do produkcji stali) i był trzeci co do wielkości w historii. A ok. 65 proc. surowca przyjechało do nas ze Wschodu, bo to najtańsza opcja. Poza tym Rosja ma spore zasoby węgla niskosiarkowego, którego potrzebuje nasze ciepłownictwo, by móc spełniać unijne normy emisji spalin. W Polsce takiego węgla jest mało, a ciepłowników nie stać na filtry odsiarczające, które instaluje duża energetyka.
Rząd PiS od początku kadencji odgraża się, że gotów jest wprowadzić cła importowe, które miałyby zatrzymać węgiel z Rosji. Warszawa wskazuje, że jest on sprzedawany po dumpingowych cenach. Jednak szanse udowodnienia Rosji działania sprzecznego z zasadami WTO są znikome – bezskutecznie próbowaliśmy już 10 lat temu. Wówczas nasze kopalnie argumentowały, że rosyjski węgiel jest dotowany nie tyle przy samym wydobyciu, ile w transporcie. Resort energii, który przygotowywał ustawę o jakości paliw stałych, uważa, że nowe przepisy, które przeszły na razie pierwsze czytanie w Sejmie, ukrócą import paliwa z Rosji. Zabronią one sprowadzania z zagranicy niesortów, czyli nieposortowanego na gatunki węgla. Rosjanie jednak odrobili lekcje i tuż przy granicy zaczęli budować sortownie, więc nowe prawo, jeśli w końcu wejdzie w życie, nie utrudni im zbytnio handlu z nami.
– Bezpieczeństwo energetyczne to nie tylko niezależność od importu paliw: gazu, węgla czy ropy. To również wykorzystanie różnych źródeł do produkcji energii. Teraz Polska jest jednym z bardziej niezależnych energetycznie krajów na kontynencie, lecz sytuacja może się w krótkim czasie szybko zmienić. Już mamy problem z pokryciem krajowego zapotrzebowania na węgiel z rodzimych kopalń. W ostatnim pięcioleciu import węgla spadał, a tymczasem w 2017 r. zaczął szybko rosnąć i zbliżył się do rekordowego poziomu z 2011 r. – mówi DGP Joanna Maćkowiak-Pandera, szefowa think tanku Forum Energii. – Jeżeli nie będziemy dywersyfikować źródeł energii, to w ciągu kilkunastu lat 70 proc. węgla wykorzystywanego w Polsce może pochodzić z zagranicy. Planując rozwój energetyki, warto dostrzec, że OZE gwarantują pełną niezależność energetyczną, nawet jeśli są jeszcze wyzwaniem dla zbilansowania systemu – dodaje. Co to znaczy? OZE wciąż jeszcze wymagają wsparcia źródłami konwencjonalnej energii.
Polska poczyniła w ostatnich latach znaczne postępy w dywersyfikacji dostaw gazu i ropy naftowej dzięki konsekwentnej realizacji inwestycji pozwalających na sprowadzanie paliw z innych kierunków niż wschodni. Wzmacnia to naszą pozycję negocjacyjną oraz poprawia bezpieczeństwo energetyczne, szczególnie w przypadku dostaw gazu. Jednak ogólna zależność od importowanych paliw, jak ocenia Aleksander Śniegocki, kierownik projektu Energia i Klimat w think tanku WiseEuropa, będzie rosła ze względu na strukturalne problemy polskiego górnictwa. – Wobec długoterminowego spadku wydobycia w kopalniach utrzymywanie wysokiego zapotrzebowania na węgiel w energetyce oraz innych sektorach oznacza wzrost importu tego paliwa, głównie z Rosji. Zahamowanie tej tendencji wymagałoby połączenia szybkiej dywersyfikacji energetyki, w znacznym stopniu poprzez inwestycje w OZE, poprawy efektywności energetycznej całej gospodarki oraz dalszej restrukturyzacji górnictwa. Tak, by było ono przygotowane na następny dołek na globalnym rynku węgla – ocenia ekspert.
Ostania prognoza Międzynarodowej Agencji Energii przewiduje, że w 2040 r. udział prądu z węgla na świecie nie przekroczy łącznie nawet 25 proc. Nawet dzisiejsi wielcy emitenci gazów cieplarnianych, jak Chiny i Indie, będą według prognoz MAE oscylować wokół 40 proc. Dla UE prognozuje się ok. 5 proc. udziału węgla. Z zapowiedzi resortu energii (polityka energetyczna ma być opracowana do końca roku) wynika, że w 2030 r. udział węgla w naszym miksie energetycznym spadnie do ok. 60 proc., 20 proc. prądu mamy produkować z OZE, 10 proc. z gazu i kolejne 10 proc. ma przypadać na energetykę atomową. Tyle że choć rządowa decyzja kierunkowa w sprawie budowy pierwszej atomówki zapowiadana była do końca ubiegłego roku, to nie zapadła do dzisiaj. I że wciąż jest w zawieszeniu. A to dlatego, że jedną z firm, która miała współfinansować przedsięwzięcie o szacowanej wartości 70–75 mld zł, miał być Orlen. Tymczasem ten ogłosił, że po przejęciu Lotosu na przełomie 2018 i 2019 r. nie wyklucza inwestycji w morskie farmy wiatrowe na Bałtyku. Takie chcą już budować Polenergia i PGE, jednak łączna moc ich projektów to ok. 2,2 GW, tymczasem według szacunków branży potencjał naszego morza to ponad 6 GW, więc na projekty Orlenu miejsce również by się znalazło.
Dziennik Gazeta Prawna
Na razie jednak Polska nie ma ani morskich farm wiatrowych, ani siłowni jądrowej, za to węgla i gazu wciąż dużo z zagranicy. Minister energii Krzysztof Tchórzewski przekonuje, że węgla będziemy potrzebować ilościowo tyle samo, ile dziś, lecz procentowo jego udział w miksie w wyniku zwiększonego zapotrzebowania na energię elektryczną będzie spadał – do 50 proc. w 2050 r. – Myślę, że minister Tchórzewski jest tu pesymistą, bo OZE rozwijają się szybko i udział węgla będzie jeszcze niższy – konkluduje Marcin Korolec, były minister środowiska.