Poważnym hamulcem przy układaniu kabli elektrycznych jest podatkowy spór między Lasami Państwowymi a energetyką. Żeby ruszyć z inwestycjami, konieczne jest przecięcie tego gordyjskiego węzła. Niewykluczone, że za pomocą ustawy.

Budowa sieci energetycznych to obecnie konieczność. Zapotrzebowanie na energię elektryczną będzie z roku na rok rosło. Bardzo ostrożne prognozy Ministerstwa Energii mówią o ok. 2 proc. rocznie. Jeśli jednak przyjrzymy się rządowym zapowiedziom dotyczącym choćby rozwoju elektromobilności (mamy mieć milion aut na prąd do 2025 r.) albo programu taryf antysmogowych, który ma promować przechodzenie z ogrzewania węglowego na elektryczne, czy też planu zwiększenia roli energetyki rozproszonej i prosumentów (konsumentów energii będących jednocześnie jej producentami), to okazuje się, że w przyszłości prądu będzie musiało płynąć w przewodach znacznie więcej. A jeśliby nasi producenci dostali zadyszki, to tym bardziej sieci są potrzebne – to ich zadaniem będzie w takim przypadku zapewnienie krajowym odbiorcom ciągłości dostaw – także tych z importu. I warto się przy okazji zastanowić, co da się schować pod ziemię.

Kolejną przyczyną, dla której warto się zastanowić nad kablami, a nie przewodami na słupach, są częste w ostatnich latach nawałnice. Kto nie pamięta ubiegłorocznego kataklizmu, który na północy Polski zniszczył wiele miejscowości, odcinając je przy okazji od dostaw energii? Sieci, przede wszystkim należące do gdańskiej Energi i poznańskiej Enei, zostały w wielu miejscach doszczętnie zniszczone. Huragan nie tylko zrywał druty, wyrywał też z ziemi ważące kilka ton słupy energetyczne, skręcając je jak śruby. W śnieżne zimy pod ciężarem białego puchu linie energetyczne też łamały się jak zapałki. Nie powinno to nawet dziwić, skoro z danych przekazanych nam przez Ministerstwo Energii wynika, że ponad 77 proc. polskich linii napowietrznych średniego napięcia (SN), których mamy w kraju najwięcej, liczy sobie ponad ćwierć wieku, a aż 36 proc. – ponad 40 lat. To pokazuje, jak wiele mamy do zrobienia, zwłaszcza że Urząd Regulacji Energetyki chciałby ograniczenia awaryjności sieci aż o połowę do 2020 r. [więcej w tekście „W pogoni za europejskim peletonem”]. Tymczasem proces zarówno modernizacji istniejącej infrastruktury, jak i budowa nowej, także pod ziemią, jest wieloetapowy i złożony – także pod kątem prawnym.

Tygodnik z 16 marca 2018 / Dziennik Gazeta Prawna

Mają tego świadomość również spółki dystrybucyjne i przesyłowe, ale ich przedstawiciele są zgodni: niezbędne są wielkie inwestycje w sieci, w tym chowanie linii pod ziemię. Niestety pod tym względem, mimo że buduje się co roku 1500–2000 km podziemnych linii kablowanych, wciąż jesteśmy w ogonie Europy. I to w przypadku sieci zarówno średniego, jak i niskiego napięcia (nn).

Udział kablowych przewodów w długość całej sieci u naszych sąsiadów jest znacznie wyższy. Przeciętny udział linii kablowych średniego napięcia wynosi ok. 75 proc., a w przypadku niskich napięć – 65 proc. Te kraje są więc znacznie mniej narażone na przerwy w dostawach prądu spowodowane np. zjawiskami meteorologicznymi.

TO TYLKO FRAGMENT TEKSTU. CAŁY ARTYKUŁ PRZECZYTASZ W TYGODNIKU GAZETA PRAWNA