Choć elektrownia atomowa w Ignalinie już od ośmiu lat nie produkuje prądu, wciąż pracują tu dwa tysiące ludzi. To zaledwie o połowę mniej niż przed zamknięciem zakładu.
Niemający precedensu na świecie projekt wygaszania instalacji potrwa do 2038 r., a koszt likwidacji powinien się zamknąć w 3,3 mld euro. W ubiegłym tygodniu usunięto z zatrzymanego z końcem 2009 r. drugiego reaktora ostatnią partię paliwa jądrowego.
Unia kazała
Przy wjeździe do elektrowni IAE stoi ogromny monument w sowieckim stylu: cztery betonowe, strzeliste słupy połączone belką z napisem „Ignalinos atomine elektrine”. Symbolizują cztery reaktory o rekordowej mocy 1500 MW każdy, które miały tu stanąć. Stanęły tylko dwa. Pierwszy odpalono w 1983 r. Drugi został uruchomiony w 1987 r., rok po tragedii w Czarnobylu. Trzeci, gotowy już wówczas w 60 proc., rozebrano. To jedyny reaktor typu RBMK, który ruszył po Czarnobylu. RBMK (reaktor kanałowy dużej mocy z moderatorem grafitowym) to technologia tańsza, ale niebezpieczniejsza, bo mniej stabilna niż rozwiązania stosowane obecnie. Dziś na świecie pracują tylko trzy elektrownie z takimi reaktorami. Wszystkie w Rosji: pod Kurskiem, Petersburgiem i Smoleńskiem.
– Drugi reaktor ruszył z rocznym opóźnieniem, bo po Czarnobylu sprawdzono jeszcze raz wszystkie podzespoły – mówi nam rzecznik IAE Ina Daukšiene, nasza przewodniczka. To, co było możliwe w czasach sowieckich, okazało się niedopuszczalne dla Unii Europejskiej. – Zobowiązanie do zamknięcia siłowni w Ignalinie było warunkiem wejścia Litwy do UE. Elektrownia produkowała 90 proc. prądu zużywanego w tym kraju, dlatego Unia zgodziła się sfinansować jej zamknięcie – zaznacza w rozmowie z DGP były premier Jerzy Buzek. Pierwszy reaktor przestał działać w 2004 r. Drugi wygaszono 31 grudnia 2009 r.
W czasach ZSRR produkowany w Ignalinie prąd płynął także na Białoruś, Łotwę, do Estonii i sporej części Rosji. Zamknięcie spadło na barki Wilna. Gdyby siłownia powstała po drugiej stronie Jeziora Dryświaty, przypadłaby Białorusi, a więc pewnie wciąż by pracowała. – Cykl życiowy takiej siłowni to około 100 lat, z czego przez 60 lat jest wytwarzana energia. Zamykanie trwa dłużej niż budowa, którą można przeprowadzić w pięć lat – mówi DGP minister energetyki Litwy Žygimantas Vaičiunas.
Drożej zburzyć
– Problem z Ignalinem polega na tym, że w nowych elektrowniach atomowych koszt ich wygaszania jest uwzględniony w cenach prądu. W czasach sowieckich tak nie było (cena nie była w komunizmie nośnikiem wartości – red.), więc dopiero po odzyskaniu niepodległości i przestawieniu gospodarki na wolnorynkową zaczęliśmy uwzględniać ten koszt w cenach energii – tłumaczy minister. W proces likwidacji włączyły się firmy z 12 krajów, w tym Polski. – Elektrim Megadex w ramach wygaszania Ignalina uczestniczył w budowie ciepłowni dla pobliskiej Wisagini – opowiada Ina Daukšiene. Wisaginię założono w 1975 r. jako sypialnię dla personelu IAE. Pierwotnie nosiła nazwę Sniečkus na cześć Antanasa Sniečkusa, w latach 1940–1974 przywódcy Komunistycznej Partii Litwy.
Litwa cały czas szuka pieniędzy na dalsze wygaszanie IAE. Na razie ma zapewnione środki do 2020 r. – To jeden z naszych priorytetów podczas rozpoczętych niedawno negocjacji w sprawie nowej perspektywy budżetowej UE. Potrzebujemy solidarności innych państw członkowskich – mówi nam Dalia Kraulyte z litewskiego resortu dyplomacji. Pieniądze idą nie tylko na neutralizację zużytego paliwa i rozbiórkę budynków, ale i na programy społeczne, które mają pomóc zwalnianym stopniowo pracownikom i samej Wisagini. Jeszcze niedawno mieszkało tu 30 tys. ludzi, dzisiaj – 19 tys. Wyludnianie przyspieszyło zawieszenie projektu nowej elektrowni, która miała być budowana po sąsiedzku z IAE po tym, jak w 2013 r. zwolennicy atomu przegrali referendum w tej sprawie.
Koniec złudzeń
– Podjęliśmy już decyzję o rezygnacji z tego projektu. W nowej strategii energetycznej, która do kwietnia ma zostać zatwierdzona, nie przewidujemy już zaangażowania w atom – nie pozostawia złudzeń minister Vaičiunas.
– Mieszkańcy Ignalina i Wisagini w plebiscycie poparli tę budowę. Mieliśmy nadzieję na powrót do dawnej świetności i nowe miejsca pracy – kręci głową mieszkanka Wisagini. – Protestów nie było. Raz, że pracownikom elektrowni nie wolno protestować. A dwa, że ludzie rozumieli: alternatywy nie ma – tłumaczy.
Z lotu ptaka miasto – zgodnie z zamysłem architektów – przypomina motyla. Z poziomu ziemi – dowolne betonowe osiedle powstałe w latach 70. i 80. między Kaliningradem a Władywostokiem. Wisaginia jest rosyjskojęzyczna, bo do IAE ściągano specjalistów z całego ZSRR. Do dziś Rosjanie stanowią 54 proc. pracowników siłowni, Białorusini – 10 proc., a Ukraińcy – 7 proc. Litwinów jest jedynie 15 proc., tylko dwukrotnie więcej niż Polaków. Mimo to 96 proc. zatrudnionych ma litewskie paszporty, przyznane przez państwo niezależnie od korzeni etnicznych po odzyskaniu niepodległości.
Po reaktorze oprowadzał nas Ołeksandr spod ukraińskiego Ługańska. – Moi krewni są dziś podzieleni między obszary kontrolowane przez Ukraińców i separatystów – mówi. Naszym przewodnikiem w magazynie na zużyte paliwo był z kolei Walerij, urodzony pod Władywostokiem. – Naszym problemem jest starzejąca się kadra. Specjalistów od reaktorów RBMK nikt już nie kształci, bo tej technologii się nie rozwija. Średnia wieku załogi to 51 lat, a w przypadku inżynierów nawet koło 60 – mówi nam p.o. dyrektora IAE Audrius Kamienas. Część z nich, jak Walerij, pracowała tu od początku.
Dyskryminacja
– Ma to swoje zalety. Ich wiedza i doświadczenie pomagają, gdy zawodzi dokumentacja, fatalnie prowadzona w latach 80. – przyznaje Kamienas i dodaje, że także dlatego cenna jest wymiana doświadczeń z likwidatorami elektrowni w Czarnobylu. Ina Daukšiene zapewnia, że od czasów ZSRR sposób zarządzania się zmienił i spełnia najwyższe światowe standardy. Jeśli pod względem technologicznym może być to prawda, trudno w to uwierzyć, gdy spojrzymy na zarobki. Na trzech pracujących tu mężczyzn przypada jedna kobieta. Panie na stanowiskach inżynierskich zarabiają średnio 1067 euro. To o 19 euro mniej niż dostaje pracownik fizyczny płci męskiej i aż o 26 proc. mniej niż mężczyźni specjaliści.
Czym zajmują się 2 tys. pracowników niedziałającej elektrowni? Gdy w zaniedbanej hali reaktora nr 2 tuż obok nas, ubranych w białe kombinezony, spada wielki płat sypiącego się ze ścian tynku, od przewodników słyszymy: „rozbiórka”. Prace rozbiórkowe dopiero startują, więc niedziałająca od lat siłownia w najbliższych miesiącach... zwiększy zatrudnienie o 1/4.
Gigantyczny teren zakładu to także plac budowy. W ubiegłym roku kosztem 200 mln euro do użytku oddano nowoczesny magazyn, gdzie przez 50 lat w pomarańczowych, produkowanych w Niemczech przez Škodę beczkach będzie składowane zużyte paliwo jądrowe. W magazynie będzie niemal 200 beczek, z których każda razem z paliwem waży 180 ton. Siedmiometrowe pręty paliwowe, w których znajdowały się kapsułki uranu, były po kolei wyjmowane z reaktora. Po rocznym chłodzeniu w specjalnym basenie, gdzie radiacja początkowo sprawiała, że świeciły na niebiesko, były cięte i chłodzone przez pięć kolejnych lat, by w końcu trafić do beczek.
Radioaktywne śmieci
Co stanie się z radioaktywnymi śmieciami? Trzeba będzie je zakopać kilkaset metrów pod ziemią, neutralizując ryzyko. Prawo zabrania wywiezienia ich za granicę. – Szczegóły tego rozwiązania dopiero opracowujemy – przyznaje dyr. Kamienas. Obok magazynu zbudują schron na kilka tysięcy ton grafitu, który trzeba także zneutralizować. Trwa demontaż turbin i wirników. Stalowe elementy są cięte, czyszczone z radioaktywności drobinkami pod ciśnieniem i sprzedaje się je na złom. Tak IAE zarobiła w ubiegłym roku 2 mln euro.
Reaktory zostaną rozebrane na samym końcu. – Nie mamy pojęcia, co nas przy tym czeka, skoro nikt przed nami tego nie robił – mówi Ina Daukšiene, stojąc na czerwonym kwadracie, jednym z wielu, z których składa się 12-metrowy reaktor. Symbolicznie: wyjęcie pręta z otworu o takim właśnie kolorze pozwalało w sytuacji zagrożenia zatrzymać pracę jednostki w 2,5 sek. Ostatni raz do incydentu doszło w czerwcu 2009 r. Dla pracowników opróżnione z paliwa reaktory to wyzwanie. Ich doświadczeniom przyglądają się eksperci z całego świata. W molochu zagubionym wśród lasów i jezior północno-wschodniej Litwy wypracowuje się rozwiązania, które będą analizować przyszli likwidatorzy innych „atomówek”. Także tych nowoczesnych, bazujących na zachodniej technologii.
W magazynie stanie 200 beczek z uranem, każda wagi 180 ton