Polski inwestor chciał uratować kopalnię w Suszcu przed zamknięciem. Związkowcy twierdzą, że jest ona likwidowana bez stosownych pozwoleń.
Dziennik Gazeta Prawna
Choć kopalnia Krupiński jest zamknięta od prawie roku, to nie milkną kontrowersje dotyczące jej likwidacji. Sprawa nabrała temperatury, gdy pojawił się brytyjski inwestor Tamar (DGP pisał o nim w listopadzie 2017 r.), chcący za 600 mln zł reaktywować zakład. Zamierza wydobywać tam węgiel koksowy – droższy niż energetyczny i będący bazą do produkcji stali.
Polski rząd odrzucił już w 2016 r. współpracę w Krupińskim z niemieckim HMS Bergbau. Firma chciała wydzierżawić od Jastrzębskiej Spółki Węglowej, do której należała kopalnia, za 120 mln zł rocznie część infrastruktury Krupińskiego, by sięgnąć do sąsiedniego złoża, na które miała koncesję. Zamierzała doinwestować kopalnię 150 mln euro.
Jak będzie tym razem – nie wiadomo, bo przedstawiciele Tamara wciąż nie spotkali się z ministrem energii. – Czekamy na komplet dokumentów, niczego nie wykluczamy – słyszymy w resorcie.
DGP dotarł do dokumentów świadczących o tym, że ratować Krupińskiego chciał jeszcze jeden inwestor. Polski, prywatny – Bytomski Zakład Usług Górniczych (BZUG). W lutym 2017 r. zaproponował, by powołać spółkę z o.o., do której JSW wniosłaby kopalnię, a BZUG wkład w postaci realizacji robót inwestycyjnych, związanych z uruchomieniem eksploatacji pokładów węgla koksowego. Kopalnia wydobywająca dotąd węgiel energetyczny w ciągu dekady przyniosła 1 mld zł strat. Droższy węgiel koksowy mógłby pozwolić jej przetrwać.
– BZUG miał mieć 51 proc. udziałów, JSW 49 proc. i docelowo po odzyskaniu rentowności Jastrzębska mogłaby odzyskać kopalnię, nie ponosząc kosztów inwestycji, na które, jak twierdziła, jej nie stać – mówi nasze źródło. – Po spotkaniu ze związkowcami stosowne pisma trafiły i do JSW, i do resortu energii, ale temat upadł.
Władze BZUG nie znalazły czasu, by opowiedzieć więcej o swoim projekcie. Resort energii odesłał nas z pytaniami do JSW. Ta z kolei twierdzi, że nikt takiej oferty nie widział, jest ona nierealna, a poza tym ostateczna decyzja walnego JSW o przeniesieniu Krupińskiego do likwidacji w Spółce Restrukturyzacji Kopalń zapadła wcześniej: 1 grudnia 2016 r.
Tymczasem związkowcy z Krupińskiego twierdzą, że likwidacja kopalni nie jest prowadzona zgodnie z prawem. – Nie istnieje zatwierdzony przez urząd górniczy plan likwidacji ścian i przodków. Likwidacja ścian, jak i korkowanie wyrobisk idą zgodnie z harmonogramem określonym w programie likwidacji kopalni Krupiński w latach 2017–2020 z naruszeniem zasad bezpieczeństwa pracy – przekonuje Mirosław Kościuk, szef Solidarności w firmie. Podkreśla, że jedynym planem zatwierdzonym przez urząd górniczy jest plan ruchu zakładu górniczego na lata 2016–2018, czyli na prace związane z wydobyciem węgla. A te nie są prowadzone już od niemal roku.
Spółka Restrukturyzacji Kopalń na nasze pytania w tej sprawie nie odpowiedziała. Zapytaliśmy więc Wyższy Urząd Górniczy, któremu podlegają okręgowe oddziały, w tym rybnicki nadzorujący likwidację Krupińskiego. – Zakres likwidacji Krupińskiego określony powinien być w planie ruchu likwidowanego zakładu górniczego. Jego realizacja rozpoczyna się po zatwierdzeniu tego planu przez dyrektora Okręgowego Urzędu Górniczego w Rybniku. Obecnie roboty górnicze realizowane są w oparciu o zatwierdzony w 2015 r. plan ruchu zakładu górniczego na lata 2016–2018 – mówi Anna Swiniarska-Tadla, rzeczniczka WUG. Przekonuje jednak, że to normalne działanie, bo do planu uchwalone zostały w 2017 r. dodatki zmieniające.
– Ogólny sposób likwidacji wyrobisk zapisany jest w planie ruchu zakładu górniczego – tłumaczy rzeczniczka WUG.
Brytyjscy inwestorzy z Tamara zarzucają SRK nagłe przyspieszenie prac likwidacyjnych w Krupińskim, co może przekreślić lub podrożyć plany reaktywacji kopalni. Tamar wskazuje też na to, że również JSW próbuje blokować jego działania – dostała koncesję badawczą na odwierty w pokładach rejonu kopalni Krupiński. – Bez pozytywnej opinii środowiska gminy Suszec oraz miasta Żory – dodaje Kościuk. Jastrzębska tłumaczy, że to żadne blokowanie, a zabezpieczanie bazy zasobowej na przyszłość.
Problemy z urlopami górniczymi w Śląsku
Od miesiąca opisujemy w DGP problemy górników, którzy chcieli skorzystać z urlopów górniczych w zamkniętym od 1 lutego zakładzie wydobywczym Śląsk. Chodzi o świadczenia w wysokości 75 proc. wynagrodzenia dla tych pracowników dołowych, którym do emerytury zostały cztery lata lub mniej, a których kopalnia postawiona zostaje w stan likwidacji. Górnicy o swoich kłopotach z uzyskaniem świadczeń nie chcą mówić pod nazwiskiem. Najbardziej boją się ci, którzy mieli obiecany urlop ze względu na stan zdrowia. Tłumaczą, że jeśli z niego nie skorzystają, mogą nie dostać dopuszczenia do pracy, a że nie są w wieku ochronnym – obawiają się zwolnień. Gdy kopalnia trafiła do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, większość z ponad 100 osób uprawnionych do świadczeń została wysłana na urlop wypoczynkowy lub zdrowotny. Mieli wrócić i przejść na urlop górniczy. Usłyszeli jednak, że mają wracać do pracy przy likwidacji kopalni, bo na urlopy górnicze pieniędzy nie ma.
W czwartek załoga Śląska spotkała się z prezesem SRK Tomaszem Cudnym. DGP dotarł do nagrania ze spotkania. Prezes przyznał, że wysłanie górników na urlopy „na przeczekanie” było błędem. Obiecał rekompensatę urlopem bezpłatnym, wyrównanym premią. – Jestem świadomy błędu moich pracowników. Przepraszam i biorę to na siebie – powiedział Cudny. Uspokoił też górników, że pieniądze na urlopy będą. SRK czeka na zatwierdzenie planu likwidacji w resorcie energii, gdzie liczone są koszty likwidacji i świadczeń socjalnych. Obiecał, że sprawa zamknie się jeszcze w tym roku, a dla ostatnich osób w I kw. 2019 r. – Odejście pracowników dołowych na urlopy górnicze będzie uzależnione od zapewnienia w procesie likwidacji pełnego bezpieczeństwa wykonywanych prac – tłumaczył Cudny.