Miniony rok obfitował w ważne deklaracje dotyczące przyszłości energetyki. Usłyszeliśmy, że nowy blok elektrowni Ostrołęka będzie ostatnim polskim blokiem węglowym oraz że w 2050 r. połowa energii będzie pochodziła z tego surowca. Zmiany w energetyce są nieuchronne, jeżeli chcemy zachować konkurencyjność sektora, utrzymać bezpieczeństwo dostaw i zmniejszyć wpływ na środowisko. Kwestią otwartą pozostaje, w którym kierunku te zmiany powinny podążyć.
Czy deklaracja „budujemy ostatni blok węglowy i jednocześnie utrzymujemy 50 proc. energii z węgla w 2050 r.” nie jest wewnętrznie sprzeczna? Z długoterminowych prognoz wynika, że produkcja brutto energii w 2050 r. wyniesie ok. 230 TWh wobec 166 TWh w 2016 r. Jeżeli jej połowa ma pochodzić z węgla, to mowa o 115 TWh. Dla porównania, w 2016 r. wyprodukowano z węgla łącznie 129 TWh. Niby więc wystarczy utrzymać dzisiejszą produkcję i cel się zrealizuje. Niestety, diabeł tkwi w szczegółach.
Rosną problemy z pozyskaniem krajowego węgla, szczególnie brunatnego. W latach 30. skończą się złoża elektrowni Bełchatów, a pod koniec lat 40. – Turów. Wypełnienie tworzącej się luki wymagałoby budowy dwóch nowych odkrywek wraz elektrowniami o łącznej mocy ok. 7 GW, co oznacza wydatek rzędu 50 mld zł. To złożony proces inwestycyjny, więc pierwszy kombinat ruszyłby dopiero w latach 30.
Do tego czasu taniejące źródła energii odnawialnej nie będą już potrzebowały dodatkowych mechanizmów wspierających. Analizy wskazują, że po 2030 r. całkowity koszt wytworzenia energii z OZE, jak farmy wiatrowe i fotowoltaika, będzie niższy niż w jednostkach na paliwa kopalne. W konsekwencji elektrownie na węgiel będą wypychane z rynku. Ograniczenie pracy nowych siłowni będzie oznaczać straty, bo tylko wtedy, gdy będą pracowały non stop z pełną sprawnością, wygenerują przychody potrzebne do pokrycia kosztów kapitałowych. Drugą poważną przeszkodą będą względy środowiskowe i społeczne. Coraz trudniej o publiczną akceptację dla tak drastycznej ingerencji w równowagę środowiska, powodującą nie tylko szkody przyrodnicze, ale i straty materialne wynikające ze spadku wartości nieruchomości.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego szanse energetyki opartej na węglu brunatnym maleją. To elektrownie jądrowe. Te niezwykle kapitałochłonne i długoterminowe projekty zawsze mają pierwszeństwo w dostępie do rynku energii. Zatem nowe siłownie na węgiel brunatny musiałyby ustąpić pola nie tylko OZE, ale i atomówkom. Czy wiedząc to, ktoś podejmie decyzję o budowie nowych kopalń odkrywkowych i elektrowni? Jeżeli tych inwestycji nie będzie, to w perspektywie 2050 r., po wyłączeniu energetyki bazującej na węglu brunatnym, może się pojawić ryzyko niezbilansowania krajowego systemu na poziomie ok. 40 TWh (18 proc. produkcji).
Czy uda się wycisnąć owe brakujące 40 TWh z istniejących instalacji węglowych? Aby to osiągnąć, musiałyby zwiększyć roczny czas pracy o połowę, co jest niewykonalne, biorąc pod uwagę ich wiek i dyspozycyjność. Czyli w latach 30. i 40. należy wybudować nowe siłownie węglowe o mocy ok. 7–8 GW. Byłoby to jednak ryzykowne, bo analizy ekspertów wskazują, że uruchamiane w tym okresie jednostki nie będą konkurencyjne i nigdy się nie zwrócą.
Częściowo lukę generacyjną można wypełnić jednostkami kogeneracyjnymi wytwarzającymi prąd i ciepło. To bardziej opłacalne, bo sprzedają one dwa produkty, efektywnie dysponując paliwem. Należy jednak podkreślić, że na pewno nie będzie to wyłącznie paliwo węglowe. Elektrociepłownie zazwyczaj ulokowane są w miastach, co zmusza do korzystania z bardziej neutralnego środowiskowo gazu, źródeł odnawialnych i alternatywnych. Sektor kogeneracji ma potencjał do wyprodukowania brakujących 40 TWh, ale będzie to energia pochodząca z różnych paliw.
Gdybyśmy chcieli trzymać się 50 proc. udziału węgla w 2050 r., oznaczałoby to, że mówimy jedynie o surowcu kamiennym. Bo zasoby brunatnego się wyczerpują. Z kolei wzrost produkcji energii z węgla kamiennego o 40 TWh będzie wymagał zwiększenia wydobycia o ok. 15 mln ton, czyli o 25 proc. O to – w świetle dzisiejszych statystyk – może być trudno. Deklaracja o 50-proc. udziale oznacza więc de facto istotne uzależnienie od importu.
Co więcej, większa część polskich elektrowni skończyła 30 lat. Ile z nich dotrwa do 2050 r.? Do połowy stulecia moc jednostek węglowych spadnie z obecnych 30 GW do ok. 8–9 GW. Pozostaną te najmłodsze lub te, które dopiero budujemy. Ich czas pracy będzie ograniczany przez bardziej konkurencyjne źródła. Siłownie na węgiel w 2050 r. dostarczą więc 35–45 TWh energii, czyli 15–20 proc. krajowej produkcji. Nie widać możliwości utrzymania 50-proc. udziału.
Potrzebujemy dywersyfikacji źródeł energii i redukcji udziału czarnego surowca. W całej gospodarce światowej obserwujemy podobne trendy. Dane Międzynarodowej Agencji Energii mówią, że średni udział produkcji energii z węgla na świecie w 2040 r. nie przekroczy 30 proc. To będzie wynik ciągłego wzrostu efektywności OZE, rozwoju technologii akumulacji energii oraz polityki ochrony klimatu. Należy więc pobudzić rozwój kogeneracji i energetyki wykorzystującej OZE. To szansa na zastąpienie wycofywanych, przestarzałych jednostek nowymi, efektywnymi technologiami oraz możliwość lepszego gospodarowania krajowymi zasobami energii pierwotnej.
Drugim ważnym działaniem jest zdefiniowanie przyszłości ponad 50 jednostek o mocy 200 MW pracujących w elektrowniach. Przyjęcie programu ich modernizacji pozwoliłoby przedłużyć żywotność ok. 1/3 mocy krajowych siłowni zawodowych o dalsze 10–15 lat. Kupimy w ten sposób czas potrzebny na rozwinięcie alternatywnego, nowoczesnego sektora wytwórczego, który pozwoli zdekapitalizowanym jednostkom przejść na zasłużoną emeryturę.
Przygotowując się na rozwój energetyki nowej generacji, należy pamiętać o zapewnieniu właściwych kierunków rozwoju sieci przesyłowych i dystrybucyjnych. Wymagają one wielkich nakładów na modernizację i rozwój. Ważne, by planowane działania w obszarze sieci sprzyjały zmianie paradygmatu energetyki, a nie stanowiły przeszkodę, której usunięcie będzie nas dodatkowo kosztowało w przyszłości.
Należy też zakończyć dyskusję o energetyce jądrowej i podjąć ostateczną decyzję. Jej budowa to ok. 20 proc. czystej energii w krajowym bilansie i duża szansa na znaczący skok technologiczny. Równocześnie jest to poważne wyzwanie finansowe i organizacyjne, a także problem w postaci składowania odpadów radioaktywnych. Musimy wyważyć wszystkie argumenty i wreszcie coś postanowić.
Innym kierunkiem, który należy dalej rozwijać, jest zarządzanie stroną popytową. Pomogłoby to uniknąć budowy nowych jednostek wytwórczych o mocy 1000 MW. Warto też efektywnie sięgnąć po zasoby zagraniczne. Rozwój sieci i połączeń transgranicznych może być efektywnym kosztowo sposobem poprawy bezpieczeństwa energetycznego.
To tylko wycinek z całej palety działań, które należy podjąć, jeżeli chcemy mieć efektywną i konkurencyjną energetykę. Czas gra na naszą niekorzyść. Ważne, abyśmy wreszcie poznali krajową strategię dla energetyki, górnictwa i ciepłownictwa, traktującą wymienione obszary w sposób komplementarny. Bez tych fundamentalnych dokumentów, uzgodnionych w drodze społecznego konsensusu, czeka nas dryf i dodatkowe koszty w przyszłości związane z nadganianiem uciekającej rzeczywistości.